Pierwsze dni nowej ery na Anfield
Artykuł z cyklu Artykuły
To był klasyczny scenariusz. Wielka instytucja, wielu rywalizujących inwestorów, kontrowersje, wyraĽny faworyt i nagły zwrot akcji. Może Mike Jeffers, producent filmowy, który kiedyś był podobno zainteresowany wykupieniem Liverpoolu, lepiej by zrobił, gdyby kupił prawa do nakręcenia filmu na ten temat.
Rick Parry i David Moores chyba zainteresowani chyba miliarderami z każdej części świata, jednak w końcu dwa dni temu ogłosili, że Liverpool Football Club ma nowego właściciela. W czasie tej podróży byliśmy w tak ciekawych miejscach jak Ameryka, Dubaj, czy Tajlandia. Teraz zadaniem George'a Gilletta i Toma Hicksa jest przekonanie kibiców The Reds, że ich ukochany klub znalazł się w dobrych rękach. Będą jednak do tego potrzebowali czasu i zobaczymy, czy zajmie im to tyle samo czasu, co poszukiwania nowego właściciela, czy może jednak krócej.
Amerykanie wywarli jednak dobre pierwsze wrażenie i jest to ważny krok na drodze do zdobycia uznania kibiców. Generalnie na początku Amerykanie byli uważani jako gorsze rozwiązanie w porównaniu do DIC i na pewno łatwiej byłoby im przyjąć taktykę ich rodaka Malcolma Glazera z Manchesteru United, czy też Romana Abramowicza z Chelsea. Żaden z nich nie udziela się za bardzo w mediach, w zasadzie to ciężko jest sobie przypomnieć, żeby na jakimkolwiek etapie wypowiadali się na temat swoich klubów. Oczywiście właściciel powinien być jak najmniej widoczny i o nim prawie wcale nie powinno się mówić, ale na samym początku dobrze jest dowiedzieć się, kim w ogóle są nowi ludzie władający ukochanym klubem.
WyraĽnie widać, że Gillett i Hicks są ludĽmi, którzy są gotowi na spotkanie z kibicami. Najpierw Rick Parry bardzo ładnie ich przedstawił, a potem Amerykanie chętnie odpowiadali na wszelkie pytania mediów, udzielali informacji, które bardzo interesowały kibiców. W tym czasie bardzo chętnie mówili na temat finansów, zainteresowania futbolem, swoje wiedzy na temat Liverpool Football Club i nie unika tematu dzielenia stadionu z lokalnym rywalem. Jasne stało się jedno - to Gillett będzie najważniejszy mimo, że mówią o równym dzieleniu obowiązków. Nie jest to dla nikogo zaskoczeniem biorąc pod uwagę fakt, że chciał on kupić klub już w listopadzie ubiegłego roku, a Hicks wkroczył do akcji w zasadzie dopiero teraz.
Byłem pod ogromnym wrażeniem wypowiedzi Gilletta. Nie próbował nam wmówić, że jest kibicem Liverpoolu, albo że jest wielkim znawcą futbolu. Jednak pokazał, że chce się wszystkiego uczyć. Gdy wspomniano na temat akcentu Carraghera to naprawdę szczerze się zaśmiał. Ten gest bardzo wiele mówi o tym człowieku i należy to podkreślić. Stadionu na pewno nie będziemy dzielić z Evertonem, jednak istnieje możliwość sprzedania praw do nazwy obiektu. Kluczem na przyszłość będzie maksymalizacja przychodów, a takż oczywiście sukces na boisku.
Na pewno nie jest to inwestycja w stylu Abramowicza, ale Gillett również zapewnia, że klub nie będzie miał już żadnych długów (choć stadion nie jest jeszcze w pełni sfinansowany). Hicks i Gillett nawet o tym nie wspominali, ale nie ma chyba wątpliwości, że częściowo będą brać przykład z Abramowicza i Glazera. Rosjanin na pewno miał łatwiejsze zadania - przejmował klub na skraju bankructwa i w zasadzie bez historii, więc w takich przypadkach fani reagują bardzo entuzjastycznie. Glazer miał już trudniej - klub, który był do kupienia przez kilka wcześniejszych lat, nagle stał się obiektem nie na sprzedaż. Obaj jednak uciszyli krytyków (no może nie wszystkich) poprzez osiąganie sukcesów. Dwa Mistrzostwa Anglii w wykonaniu Chelsea i to, że teraz Manchester United jest na czele tabeli Premiership na pewno korzystnie wpłynęło na wizerunek nowych właścicieli. Gillett i Hicks mają doświadczenie w sporcie, więc wiedzą, że kibice wymagają sukcesów. Raczej nikt im nie mówił o słowach Shanksa: "Liverpool istnieje, by zdobywać trofea", ale tak szczerze mówiąc to chyba nikt nie musiał im tego mówić.
Anthony Jones
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 08.02.2007 (zmod. 02.07.2020)