Dlaczego inwestor nie zagwarantuje Liverpoolowi sukcesów
Artykuł z cyklu Artykuły
Chyba jedynie kwestią czasu jest moment, w którym trzyletnie poszukiwania nowego inwestora dla Liverpoolu dobiegną końca. Dubai International Capital może i nie wywodzi się z Merseyside (wskazówka jest w nazwie korporacji), ale pierwsze znaki są takie, że nowy właściciel będzie szanował tradycję klubu, który zawsze zachowywał godność. Jako kibice możemy mieć nadzieje, że nie są to tylko puste słowa.
Sumy, o których teraz się mówi są znacznie wyższe niż te z wcześniejszych negocjacji. Jeśli ta inwestycja wystarczy, żeby finanse kluby stanęły na stabilnym poziomie jednocześnie czyniąc to bez utraty wyjątkowego jego charakteru, to w takim wypadku można by przyjąć takie wiadomości z otwartymi ramionami. Pojedynczy zastrzyk pieniędzy wiele nie zdziała. Dzięki niemu będziemy mogli kupić kilka gwiazd klasy światowej, jednak za tym idzie wzrost tygodniówek. Jeśli ci zawodnicy się nie sprawdzą to mamy problem. Wtedy będziemy musieli płacić astronomiczne tygodniówki piłkarzom, którzy wnoszą bardzo niewiele do zespołu.
Interesujący będzie także wzrost presji ciążącej na klubie ze względu na większe zasoby finansowe. Praca menadżera Liverpoolu już teraz jest absurdalnie trudnym zadaniem, ze względu na bogatą historię i prawie dwie dekady posuchy bez Mistrzostwa Anglii – najgłośniej tykający zegar w całej angielskiej piłce (choć jeśli Chelsea w tym sezonie nie sięgnie po Puchar Europy, to będzie mogła spokojnie rywalizować z Big Benem podłączonym do systemu nagłaśniającego Metalliki).
Dajcie na Anfield dużo pieniędzy i to może bardzo zwiększyć presję i oczekiwania, bez żadnych gwarantów, że przyniosą one sukces.
Wygląda na to, że obecnie wszystkie czołowe kluby chcą dogonić własność Abramowicza, a nie ich wyprzedzić. Problem polega na tym, że Chelsea już teraz ma super-skład. Wyciągnęli z rynku transferowego wielu świetnych piłkarzy, więc teraz spora część piłkarskiego talentu jest po prostu poza zasięgiem pozostałych klubów.
Niezależnie od tego, jaka będzie finansowa przyszłość The Reds, to nigdy nie będzie takiej możliwości, żeby podpisywać czeki na astronomiczne kwoty, jak to robi Chelsea. Również na pewno nie będzie takich obłudnych zagrań, jak te ze sprawy Ashley’a Cole’a. Wszystkie kluby do pewnego stopnia zachęcają piłkarzy do przyjścia do nowego klubu, ale nie aż tak.
Zastrzyk pieniężny na pewno pomoże Liverpoolowi walczyć o najwyższe cele, jednak wciąż ciężko będzie wyprzedzić Chelsea i Manchester United – drużyny, których odrodzenie teraz zaczyna się na dobre – dopiero kilka lat po tym, jak Alex Ferguson kupił kilku piłkarzy za sumy w granicach 13-30 milionów funtów w czasie ostatnich pięciu lat (Ferdinand, Rooney, Saha, Ronaldo, Carrick).
United prawdopodobnie teraz czerpie korzyści z tego, że latem nie potrzebowali wielu nowych zawodników, ponieważ najwięcej przebudowy w zespole miało miejsce jeszcze zanim Rafael Benitez przybył do Anglii (sześciu podstawowych zawodników z obecnej 11 Fergusona zjawiło się na Old Trafford przed 2004 rokiem). I wtedy niezależnie od sytuacji finansowej Liverpoolu, to nie byliśmy w żaden sposób w stanie sprowadzić Wayne’a Rooney’a z Evertonu. Niektórych piłkarzy nie da się sprowadzić za żadne pieniądze, jak przekonała się Chelsea w przypadku Stevena Gerrarda (choć udało im się dojść do kasy i dopiero tam zorientowali się, że kartą MasterCard nie można kupić rzeczy bezcennych).
Także nie jestem pewien, czy Benitez chciałby w swoim zespole tak dużo super-gwiazd. Jego drużyny zawsze opierały się na pracy kolektywu, ważne są umiejętności i szybkie podania, a na drugi plan schodzi czysta sztuka dla sztuki. W jego drużynach musi być idealna równowaga – nie zbyt defensywnie, ale też bez przesady w ofensywie.
Prawdopodobnie bliżej nam do modelu Manchesteru United niż Chelsea, zarówno pod względem zarządzania klubem – jako biznes, a nie zabawka – i tego, jakich piłkarzy się poszukuje do zespołu.
Różnica jest jeszcze widoczna w osobie menadżera. Metody Rafy Beniteza są zupełnie inne od tych stosowanych przez Jose Mourinho, który większość swoich zawodników traktuje, jak ‘najlepszych kumpli’. Mourinho nieprzerwanie wpływa na ego swoich piłkarzy, mówiąc im, że są najlepsi, a Benitez zachowuje znacznie większy dystans i znacznie rzadziej tworzy jakieś przyjacielskie więzi z zawodnikami.
Prawdopodobnie (teraz tylko się domyślam) bardziej widowiskowy styl Mourinho lepiej pasuje do środowiska pełnego pieniędzy. To taka prosta konkluzja. No i pamiętajmy jeszcze, że Benitez w całej swojej karierze nie miał do dyspozycji tak dużych sum pieniędzy. Dla niektórych menadżerów jest to bardziej obciążenie niż błogosławieństwo.
Choć, gdy już wydawał duże pieniądze (jak na jego i Liverpoolu standardy) to głównie sprowadzał świetnych piłkarzy: Kuyt i Alonso za około 10 milionów funtów, to wspaniała jakość za takie pieniądze i obaj są też bardzo profesjonalnymi, oddanymi, mocno stąpającymi po ziemi, ‘myślącymi’ piłkarzami. Stosunkowo drogo, ale na pewno nie było to super-gwiazdy.
Reina, Sissoko, Agger, Crouch, Garcia i Bellamy za jakieś 6 milionów funtów to także bardzo rozważne transfery. Jedynym nietrafionym transferem Beniteza za takie pieniądze był Fernando Morientes, któremu nie brak umiejętności, co udowadnia teraz w Valencii, jednak nie potrafił się przystosować do angielskiego stylu gry. Obecnie Jermaine Pennant też może wyglądać na nietrafiony transfer, ale w nim drzemie jeszcze ogromny potencjał.
Prawdopodobnie więcej pieniędzy będzie oznaczać, że już nie trzeba będzie czekać tańszych rozwiązań na wzmocnienie składu. Nie będzie już więcej takich zawodników jak Josemi, Nunez, czy Pellegrino. Oczywiście wydawanie dużych pieniędzy nie oznacza, że piłkarz odniesie sukces, ale jest mniejsze ryzyko i można sobie pozwolić raz, czy dwa na takie ‘nieprzemyślane’ transfery, jak Wayne Rooney (oczywiście nie mam tutaj na myśli tanich, ‘nieprzemyślanych’ transferów). Zamiast sprowadzać nieoszlifowane diamenty, jak to robi Arsene Wenger, można kupić bardziej sprawdzonych piłkarzy. To nie oznacza, że oni się sprawdzą, ale szanse na to są większe.
Cierpliwość
W Liverpool Football Club zawsze panowała cierpliwość. Cierpliwa piłka. Cierpliwi kibice. Cierpliwy zarząd. To się zmienia. Współczesny sposób życia polega na szybkości i wszystko teraz! teraz! teraz! Choć 17 lat oczekiwania na Mistrzostwo Anglii to już może być za długo nawet dla ludzi cierpliwych.
Ingerowanie w sprawy sportowe nie jest sposobem działa zarządu Liverpoolu, i właśnie dlatego wypowiedĽ Noela White’a w paĽdzierniku była tak szokująca. Jednak, czy jest to możliwe, żeby tak duża inwestycja w klub nie spowodowała, że inwestor będzie chciał ingerować w decyzje menadżera?
Wystarczy spojrzeć na Chelsea, West Ham i Hearts, żeby mieć powody do niepokoju.
Czy Jose Mourinho naprawdę chciał napastnika za 30 milionów funtów w osobie Andrija Szewczenki? W tym sezonie Chelsea wykonała mały krok wstecz i napastnik bardziej przypomina Carla Leaburna, niż tego świetnego snajpera, którego znamy z przeszłości. Także komentarze jego menadżera, że Ukrainiec nie jest nietykalne sugerują, że ten transfer nie był decyzją samego menadżera, tylko jakieś siły wyższej.
W Chelsea głównie były pieniądze i spokój Abramowicza, jednak wystarczy spojrzeć na sytuację w Hearts, gdzie rozpętał się prawdziwy konflikt. Klub piłkarski nigdy nie jest w większym niebezpieczeństwie, niż wtedy, gdy jego właściciel uważa, że wie lepiej, niż eksperci, których zatrudnił.
Najbardziej obawiam się tego, że Liverpool stanie się klubem gwałtownych i głupich decyzji. Już teraz zdarzają się kibice, których cierpliwość jest równie długa, jak dokonania strzeleckie Jamiego Carraghera. Jednak w zarządzie nigdy w ten sposób nie działano.
Martwią mnie wydarzenia w West Hamie. W ciągu trzech ostatnich lat Alan Pardew doprowadził ten klub naprawdę daleko i zobaczył, że to nie ma żadnego znaczenia. Ledwo co Eggert Magnusson mógł się wygodnie rozsiąść za swoim biurkiem i już praca Pardew w klubie się zakończyła.
W tym sezonie Pardew musiał sobie poradzić z długimi spekulacjami dotyczącymi potencjalnego inwestora, a także jego zwolnienia (przepowiednia się spełniła). Także wciąż wisiało nad nim widmo dwóch piłkarzy, których miał wystawiać kosztem innych do składu i jeden z jego najlepszych piłkarzy Reo-Coker myślał o transferze, a inny – Dean Ashton złamał sobie kostkę na zgrupowaniu Reprezentacji Anglii. Do tego wszystkiego trzeba dodać znacznie większe oczekiwania.
Wszyscy obecni najlepsi menadżerowie mieli kryzys w pewnym momencie swojej kariery i zazwyczaj przychodzi on po osiągnięciu pierwszego wielkiego sukcesu – taki szybki spadek z dużej wysokości. Pardew nie dostał szansy na odmienienie sytuacji i boję się myśleć, co by teraz było, gdyby zarząd Liverpoolu stracił cierpliwość do Rafy Beniteza na początku sezonu.
Dla mnie Pardew to taka młodsza wersja Alana Curbishley’a – człowieka, który doprowadził średni zespół do Finału jakiegoś pucharu i miał pecha, że go nie wygrał. Od czasu do czasu każdemu zdarza się jeden słaby sezon, a piłkarze potrzebują trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do nowych oczekiwać związanych z wcześniejszym sukcesem.
Po tym jak Benitez poprowadził Valencią do pierwszego po 31-letniej przerwie Mistrzostwa Hiszpanii, nastąpił sezon słaby, w którym zajął dopiero piąte miejsce w lidze, które nawet nie uprawniało do udziału w rozgrywkach Ligi Mistrzów. To całkiem spore osiągnięcie, że udało mu się utrzymać posadę w takim kraju, jak Hiszpania, a w kolejnym sezonie po raz kolejny zdobył Mistrzostwo Hiszpanii (w znacznie bardziej efektowny sposób) i dorzucił jeszcze Puchar UEFA.
Co by było, gdyby Charlton zwolnił Curbishley’a w 1999 roku, gdy zespół spadł z ligi? Gdzie oni byliby teraz? Nie sądzę, żeby udało im się dzisiaj grać w Premiership, nawet nie wiadomo, czy awansowaliby już do niej w 2000 roku.
Ja mogę tylko współczuć, gdy widzę zmiany w momencie małych problemów i statystyki udowadniają, że zazwyczaj po zmianie menadżera zespół odnotowuje poprawę wyników w pierwszych ośmiu spotkaniach. Jednak potem jesteśmy świadkami gwałtownego spadku formy. Wystarczy spojrzeć na Aston Villę (Martin O’Neill jest bardzo dobrym menadżerem i dysponuje mocno ograniczonym potencjałem piłkarskim). Zmiana może dać krótkotrwałe korzyści, ale pozostawić po sobie znacznie poważniejsze problemy, zwłaszcza, że nowy menadżer chce także nowych piłkarzy. Dopóki nie dostaniesz kogoś znacznie lepszego od osoby zwolnionej z pracy, to kłopoty są nieuchronne.
Zarówno Bill Shankly jak i Alex Ferguson mieli problemy na początku swoich przygód w odpowiednio Liverpoolu i Manchesterze United, a także w pewnym momencie póĽniejszych karier mieli słabsze okresy. Arsene Wenger nie zdobywał wielu trofeów w latach 1998-2002 i od 2004 roku do dzisiaj ma troszkę słabszy okres. Jednak wszyscy ci menadżerowie dostali czas na odmienienie swoich losów.
Więc, co Benitez zrobiłby inaczej, gdyby miał więcej pieniędzy? Tacy piłkarze jak Gonzalez, Agger i Kuyt byli celami Beniteza już od dawna, piłkarzami, których cenił za umiejętności i duży potencjał – niezależnie od ustalonej ceny. Gonzalez wyglądał na piłkarza wartego 15 milionów funtów, gdy grał na wypożyczeniu w Realu Sociedad, strzelił gola Realowi Madryt i niemal w pojedynkę utrzymał ten klub w lidze. W Liverpoolu miał przeciętny początek, ale dysponuje szybkością, techniką, jest gotów ciężko pracować i ma ciąg na bramkę – może się niebawem okazać, że za te 4 miliony dostaliśmy świetnego zawodnika. Gonzalez kosztował mało, ponieważ został dostrzeżony w odpowiednim momencie, zanim jeszcze był znany. Czy Benitez wciąż chciałby Gonzaleza, gdyby miał więcej pieniędzy? Chciałbym myśleć, że tak.
Czy Benitez chciałby kogoś innego niż Dirka Kuyta – świetnego snajpera, którego obserwował od czterech lat? Wątpię. Holender pracuje na całej szerokości i długości boiska i to Benitez bardzo ceni. Prawdopodobnie jedyną różnicą w tych dwóch przypadkach, byłoby to, że musielibyśmy zapłacić za nich więcej pieniędzy.
Pieniądze zapewniają wolność, która pozwala posunąć się o ten jeden krok dalej i pozyskać piłkarzy jak Simao, czy Daniel Alves. Ja z zadowoleniem przyjmuję wiadomość, że Liverpool będzie miał więcej pieniędzy na nowych piłkarzy, dzięki czemu walka o Mistrzostwo Anglii będzie jeszcze bardziej realna, ale obawiam się, że związane z tym mogą być niemałe problemy.
Paul Tomkins
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 23.12.2006 (zmod. 02.07.2020)