SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1651

Szczęśliwy, szczęśliwy Liverpool?

Artykuł z cyklu Artykuły


Nie wiem, czy takowe istnieją, ale jeśli to tak, to nauki zajmujące się oddziaływaniem szczęścia na sport byłyby bardzo interesujące. Nigdy nie można w pełni zrzucić winy na pecha w przypadku jakiegoś niepowodzenia, jednocześnie wychodząc z takiej sytuacji z klasą.

Jednak niezależnie od tego, jak dobrze zespół się przygotuje i jak dobrze się zaprezentuje na boisku, szczęście bez wątpienia odgrywa swoją rolę.

Oczywiście wiele w sporcie zależy od tego, by zapracować sobie na to szczęście, a potem je wykorzystać. Zazwyczaj jeśli masz dobry dzień i dobrze grasz to pech, czy szczęście nie będą miały wielkiego wpływu na losy meczu. Jednak, co można powiedzieć, jeśli kluczowy piłkarz skręca sobie kostkę podczas niewinnego ruchu na nierównej kępie trawy? Co, jeśli bramkarz przeciwnika rozgrywa mecz swojego życia i wykonuje trzy nieprawdopodobne parady klasy światowej, a w poprzedniej kolejce sam wbił sobie gola przewrotką w spotkaniu z twoim głównym rywalem?

Nie wszystkie wyjazdowe mecze The Reds w tym sezonie były do zaakceptowania, jednak niektóre tak naprawdę niewiele się różniły od spotkań z Wigan, czy Charltonem. We wszystkich wyjazdowych starciach stworzyliśmy wiele okazji strzeleckich, za wyjątkiem meczu na Old Trafford. Ciągle marnujemy dogodne sytuacje, jednak jednocześnie zdobywamy trzy, czy cztery gole. Przez cały ten sezon właśnie się na to zapowiadało.

Przeciwnicy też mieli swoje okazje; nie tak wiele, jak w poprzednich kolejkach, ale wystarczająco dużo, żeby Pepe Reina mógł się pokazać i udowodnić, że on też pracuje na te zachowane, czyste konta.

Po drugiej stronie boiska, Dirk Kuyt już chyba pięć razy trafił w słupek w tym sezonie, co pokazuje, że wiele razy wystarczył cal, bądĽ dwa różnicy i Holender mógł się wpisać na listę strzelców. Słupki i poprzeczki nie przesuwają się, by zablokować strzał, więc z technicznego punktu widzenia taki strzał jest strzałem niecelnym, ale Dirk jest piłkarzem, który robi wiele rzeczy dobrze pod bramką, nawet jeśli w końcu piłka w niej nie ląduje. Z odrobiną ‘szczęścia’ mógłby już mieć na koncie kilkanaście bramek w Premiership. On zawsze znajduje się w dogodnych sytuacjach i to jest dobry znak.

Ja ciągle uważam, że największym pechem The Reds w tym sezonie jest terminarz Premiership. Manchester United miał ‘szczęśliwy’ początek rozgrywek – zaczęli od czterech prostszych spotkań. Liverpool natomiast ‘pechowo’ rozpoczął ten sezon, poprzez niezwykle trudny wyjazdowy terminarz.

Liverpool zajął pierwsze miejsce w swoje grupie Ligi Mistrzów, ale pamiętajmy, że międzyczasie w Premiership musiał grać mecze wyjazdowe z trzema innymi zespołami, które także okazały się najlepsze w swoich grupach. Komputer ustalający terminarz zawsze stara się skojarzyć zespoły występuje w Lidze Mistrzów ze sobą na początku rozgrywek, żeby walka był jak najbardziej równa (ponieważ, oba zespoły będą grać w tygodniu w Europie), jednak w tym roku wszystkie te spotkania Liverpool rozgrywał na wyjeĽdzie. Interesujące jest to, że Manchester United wszystkie rozegrał na własnym boisku. Jeśli o tym będziemy pamiętać, to dojdziemy do wniosku, że tabela nie mówi całej prawdy.

(Od razu także pragnę zaznaczyć, że każdy, kto twierdzi, że angielska piłka nie jest wystarczająco silna, powinien jedynie spojrzeć na cztery zespoły, które zajęły pierwsze miejsca w grupach w Lidze Mistrzów no i pozostałe trzy najlepsze w swoich grupach w Pucharze UEFA. Rafa poprawiał grę The Reds, jednak jednocześnie ogólny standard gry na Wyspach także rósł, co ukryło część postępu Liverpoolu.)

W pucharach przy losowaniu też szczęście jest przydatne. United w pełni zasługuję na obecne pierwsze miejsce w tabeli dzięki niezwykle równej grze, jednak łatwy początek pozwolił im zyskać pewność siebie. Te pierwsze mecze mogą mieć ogromny wpływ na nastrój w zespole i jeśli Liverpool wygrałby pierwsze cztery spotkania w tym sezonie, to wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Tak samo, inaczej by było gdybyśmy grali z Chelsea, Arsenalem i Manchesterem u siebie, a nie na wyjeĽdzie. (oczywiście jeśli The Reds mieliby łatwy początek rozgrywek i rozpoczęliby równie słabo, jak to miało miejsce w tym sezonie, to dogonienie czołówki byłoby jeszcze większym wyzwaniem).

To wszystko jest oczywiście jedynie gdybaniem, ale w sezonie piłkarskim nigdy nie będziemy świadkami pełnej równości, mimo że w maju (jedynym momencie, który jest najbliższy równości w całym sezonie) rozegrało się spotkanie u siebie i na wyjeĽdzie z każdym zespołem, ponieważ każdy mecz jest rozgrywany w innych okolicznościach.

Ważna jest forma drużyny przeciwnej, gdy z nią grasz i wielkie znaczenie ma to, czy obecnie znajdują się w szczytowej dyspozycji, czy ich skład jest przetrzebiony kontuzjami. The Reds musieli zagrać z niepokonaną wówczas Aston Villą, a teraz zespół Martina O’Neilla prezentuje się słabiej i wygląda na łatwego rywala dla wielu zespołów. Everton grał świetnie, gdy podejmował na własnym boisku The Reds – to im bardzo pomogło, ponieważ wiedzieli, że nie mają nic do stracenia – a teraz zajmują miejsce w okolicach środka tabeli. Pamiętajmy jednak także, że United rozegrało trudniejszy mecz z West Hamem niż wszyscy się tego spodziewali ze względu na Syndrom Nowego Menadżera.

Mimo faktu, że United przegrali z niezwykle zmotywowanym zespołem Alana Curbishley’a, ja wciąż uważam, że stwierdzenie: „w przeciągu całego sezonu szczęście się wyrównuje” jest nieprawdziwe. Nie ma żadnej boskiej mocy, która kontrolowałaby te losowe wydarzenia, choć trzeba przyznać, że prawo równowagi jest odrobinę widoczne w dłuższym okresie czasu. Albo przynajmniej powinno być. Jednak nigdy nie zdarzy się tak, że wydarzenia sprawiedliwie się zrównoważą.

Prawdopodobnie w ostatnich tygodniach największą zmianę pod względem szczęście The Reds zanotowali w przypadku rzutów karnych. Wszyscy wiemy, że dwa ostatnie zwycięstwa zaczęły się od dwóch (słusznie) podyktowanych karnych przy stanie 0-0.

Od wielu miesięcy narzekałem, że The Reds byli Ľle traktowani przez sędziów pod względem przyznawania jedenastek – do meczu z Fulham dostaliśmy tylko jeden rzut karny w dwóch najważniejszych rozgrywkach – i miało to miejsce w pierwszej kolejce sezonu. W międzyczasie powinniśmy mieć jeszcze przynajmniej pięć ewidentnych jedenastek, a jeszcze kilka zmieści się w kategorii „widziałem, jak za takie coś dyktowali rzut karny”. Nie da się tego wytłumaczyć inaczej, jak pechem, ponieważ menadżer i piłkarze nie mają żadnego wpływu na to, co widzi, myśli że widzi, albo czego nie chce widzieć arbiter. I oczywiście jeśli menadżer grzecznie zaprowadzi sędziego i jego psa przewodnika do okulisty, to będzie musiał zapłacić niemałą karę.

Jednak nie wszystko opiera się na szczęściu – z pewnością nie. Piłkarze w końcu wracają do optymalnej dyspozycji, zwłaszcza ci grający na Mistrzostwach ¦wiata jak Reina, Carragher, Gerrard, Alonso. Badania udowodniły jedną rzecz – po Mundialu praktycznie zawsze piłkarze odnotowują spadek formy. Zdarzają się wyjątki, ale one tylko potwierdzają regułę. Wystarczy spojrzeć także na innych zawodników – choćby Ronaldinho, który powoli wraca do formy po słabym początku. (Miejmy nadzieję, że jakaś przypadkowa kontuzja wykluczy go z gry na kilka tygodni na początku wiosny.)

Mistrzostwa ¦wiata są bardzo wymagające, otacza je tak ogromne podekscytowanie i oczekiwania, wiele tygodni przygotowań, miesiąc spędzony w hotelu, w czasie którego piłkarze znajdują się pod ogromną presją. Jest wymagający fizycznie, jednak po turnieju piłkarze mają większy problem z ‘chorobą’ zmęczenia mentalnego.

Pamiętajmy także o nowych chłopakach, którzy zaczynają się coraz lepiej odnajdować w nowym otoczeniu i na pewno pomógł im w tym powrót kluczowych zawodników do wysokiej formy. Nawet pomijając pecha, to są czynniki, które wpłynęły na kiepski początek sezonu. Właśnie teraz widać korzyści powolnej integracji nowych piłkarzy.

W ostatnich tygodniach największe wrażenie zrobił Craig Bellamy, który w końcu pokazuje swoją zabójczą szybkość, inteligentne poruszanie się i dobre posługiwanie się piłką, jak w poprzednich sezonach. Forma Jermaine’a Pennanta także rośnie (choć w ostatnim meczu to bardziej jego głowa potrzebowała pomocy po dwóch minutach gry), a Mark Gonzalez bardzo ciężko pracuje na boisku. Jak na tak małego skrzydłowego, to naprawdę wielkie brawa należą mu się za ten czysty atak na Luke’a Younga, który zrobił na wszystkich ogromne wrażenie. Możliwe, że właśnie ta sytuacja lepiej pokazuje, że Chilijczyk aklimatyzuje się na Wyspach, niż gol sprzed tygodnia.

Jednak największe postępy poczyniliśmy w przedniej formacji – dwaj nowi piłkarze rozumieją się praktycznie, jak dobrzy znajomi. W ostatnich tygodniach współpraca Kuyta z Bellamym wygląda tak dobrze, że mogę śmiało powiedzieć, iż nie widziałem tak dobrego duetu w ciągu kilku ostatnich lat. Oczywiście to dopiero początki i pomaga również fakt, że obaj indywidualnie znajdują się w wysokiej dyspozycji. Wygląda na to, że rozumieją się bardzo naturalnie, co zdaje się potwierdzać fakt, że bardzo szybko się zgrali. Jednak jak już wspominałem to dopiero początki i jeszcze za wcześnie na jakiekolwiek oceny. Choć zazwyczaj czas tylko pomaga w takich wypadkach.

Dobra współpraca dwójki napastników może być naprawdę bezcenna. Oni nie muszą być indywidualistami klasy światowej, jeśli pomiędzy nimi jest zrozumienie, które powoduje, że w duecie grają fenomenalnie. O stworzeniu sytuacji bramkowej decydują ułamki sekund i jeśli potrafisz przewidzieć kolejny ruch swojego partnera i wiesz, że będzie od ciebie oczekiwał odegrania piłki, to daje ci to ogromną przewagę; czekanie w miejscu może zniweczyć cały trud. A obaj Bellamy i Kuyt często wiedzą, czego się mogą po sobie spodziewać.

Latem mówiłem, że według mnie Bellamy jest takim typem piłkarza, jak Jamie Carragher, czy Frank Lampard – czyli osiąga swoją optymalną dyspozycją w wieku dwudziestu-kilku lat. Zawsze dysponował szybkością i dobrą techniką, jednak teraz jest piłkarzem znacznie bardziej uniwersalnym i potrafi z większą inteligencją wykorzystać swoje atuty.

Dla Petera Croucha jest to ciężka sytuacja, ponieważ on potrafi współpracować z oboma zawodnikami, ale na chwilę obecną inny duet prezentuj się wyśmienicie. Crouch nie rozgrywa wielu minut w lidze, ale jest prawdziwą gwiazdą w Lidze Mistrzów, ma już na koncie cztery bramki i może być właśnie tym napastnikiem, którego Barcelona będzie się najbardziej obawiać. W meczu z Charltonem potrzebował zaledwie pięciu minut, żeby asystować przy bramce Gerrarda i tym samym wszyscy sobie przypomnieliśmy, że ci dwaj zawodnicy fantastycznie współpracowali w ostatnim sezonie.

Więc może szczęście The Reds się teraz odmieniło. Kilka więcej karnych, kilka więcej bramek, zamiast poobijanych słupków i kilka bramek Jamiego Carraghera – wtedy będę pewny, że szczęście ponownie się do nas uśmiecha. Kto wie może nawet uda się w tym sezonie wyrównać pecha ze szczęściem.

Paul Tomkins



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 19.12.2006 (zmod. 02.07.2020)