Kochać Liverpool z Laponii
Artykuł z cyklu Artykuły
„Dlaczego to robisz? Dlaczego wciąż się karzesz?” To były słowa mojego brata, które wypowiedział podczas ostatniej międzynarodowej rozmowie telefonicznej, gdy rozmawialiśmy na temat moich wątpliwości po naszym starciu z Manchesterem United.
On miał na myśli moją życiową pasję – kibicowanie „Wspaniałym The Reds” – która jest równie silna dzisiaj, gdy mieszkam niemal na Biegunie Północnym 3000 kilometrów z dala od Anfield – nic się nie zmieniło od czasów mojego życia na Wyspach, gdy to chodziłem na mecz Liverpoolu u siebie i na wyjeĽdzie. Ironią losu jest to, że mój brat jest tako samo odpowiedzialny za moją „karę”, jak ktokolwiek inny.
Moja rodzina wyprowadziła się z Liverpoolu jeszcze przed moimi narodzinami, więc dorastałem na Południu Anglii. Słuchałem opowieści o człowieku, którego nazywali ‘Shanksem’ – to on odmienił Liverpool i mówił o swojej wizji na temat przyszłości klubu. Moim najstarszym wspomnieniem z meczu The Reds jest sytuacja, gdy Charlie George leżał w naszym polu karnym, a jego koledzy gratulowali mu zdobycia bramki. Pamiętam, jak wtedy po moich policzkach popłynęły łzy i był to bardzo smutny moment, jednak właśnie wtedy postanowiłem, że zostanę prawdziwym kibicem i będę chodził na ich mecze! Chciałem być ‘częścią trybun’ w tak dużym stopniu, jak to tylko było możliwe. Zacząłem dręczyć mojego starszego brata i w końcu nie wytrzymał i zabrał mnie na kilka spotkań The Reds. Więc, on odegrał swoją rolę w tej, jak to nazwał ‘karze’ – i jestem mu za to bardzo wdzięczny.
Potrzebowałem pieniędzy, żeby jeĽdzić na Anfield, więc zacząłem podejmować się dziwnych prac. Tak, robiłem to! JeĽdziłem pociągiem do Liverpoolu bez wiedzy moich rodziców! Oni myśleli, że poszedłem do kolegi, albo do kina, a tak naprawdę w tym czasie tworzyłem „część trybun” na Anfield. Na początku byli na mnie wściekli, jednak po kilku rozmowach i jak zobaczyli, że wracam cały i zdrowy z tych wyjazdów, zmienili swoje zdanie. Więc moja ‘karna’ podróż się rozpoczęła.
Gdy zacząłem jeĽdzić i wracać z wyjazdowych spotkań The Reds, to można było powiedzieć, że wziąłem życie we własne ręce. Podróż pociągiem też mogła być koszmarem. Jednak nigdy nie myślałem o tym, jak o ‘karze’ – ja to kochałem. Tak było wtedy i jest do dzisiaj. W każdej minucie!
Obecnie rzeczy mają się inaczej. Już nie mogę tworzyć części trybun, jednak w moim sercu wciąż płonie silna miłość do Liverpoolu.
Wraz z rodziną, mieszkam w małym mieście o nazwie Sodankylä, które położone jest w Laponii, w Północnej Finlandii, mniej więcej 200 kilometrów w głąb Koła Podbiegunowego. Jest to kraj ¦więtego Mikołaja. Od Wielkiej Brytanii dzieli mnie trzy i pół godziny lotu samolotem, jednak te dwa kraje dzieli wiele różnic.
Lata są tropikalne. Temperatura regularnie przekracza 30 stopni i żyje u nas jeden z największych, żarłocznych komarów, znany jako „Säsky”. Dodajmy do tego jeszcze fakt, że przez 73 dni słońce nie zachodzi nawet na moment i naprawdę nie czuć tego, że jest się na Biegunie Północnym.
Jednak zimy równie regularnie, jak lata są bardzo mroĽne i temperatura regularnie osiąga – 30 stopni, a nawet zdarzają się sytuacje, gdy jest – 50! W tym roku już spadł u nas śnieg i w momencie pisania tego artykułu na dworze panuje temperatura – 15 stopni. W okolicach Bożego Narodzenia, przez 54 dni słońce nawet na chwilę wznosi się ponad horyzont, więc światło dzienne jest bardzo słabe i krótkotrwałe. Nazywamy taki stan rzeczy „Kaamos” i może on się wydawać trochę depresyjny, jednak połączony z otaczającym śniegiem, powoduje, że Laponia wygląda magicznie. No i nikogo nie dziwi, że ludzie często tu przyjeżdżają ‘w poszukiwaniu ¦więtego Mikołaja’.
Zimą bardzo często możemy także dostrzec ‘Aurorę borealis’ (Zorzę Polarną) i niezależnie od tego, który raz już ją widzę, to zawsze jestem pod ogromnym wrażeniem. Jest doprawdy wspaniała.
Finowie są zupełnie inni niż my Brytyjczycy. Trochę nieśmiali i zdystansowani, są także zdeterminowani i skrupulatni. Nasz Sami Hyypia jest bardzo dobrym przykładem fińskiej psychiki. Niezależnie od sytuacji nigdy się nie poddaje i nie przejmuje się krytyką. Finowie mają takie słowo „Sisu”, które oznacza wytrwałość, determinację i odwagę. Idealnie podsumowuje Samiego i jego rodaków.
Fiński futbol jest trochę inny, oczywiście nie pod względem sposobu gry, ale różnica istnieje w sposobie oglądania. W pierwszej lidze jest wiele drużyn ze stadionami o pojemności ponad 20 000 kibiców, jednak zazwyczaj na trybunach zasiada 4 – 5 000 fanów. Jedynie takie zespoły jak HJK Helsinki, FC Turku, FC Haka i MyPa mogą liczyć na liczniejsze widownie. To oznacza, że pozostałe kluby nie zarabiają zbyt dużych pieniędzy na biletach, więc muszą szukać hojnych sponsorów i zarabiać na reklamach. Czasem nawet nie da się zauważyć, kto z kim gra, ponieważ całe koszulki są pokryte różnorakimi reklamami.
Jedną z najpopularniejszych zespołów jest HJK Helsinki. Ich menadżerem jest Keith Armstrong powszechnie znany jako ‘Keke’. Kiedyś grał w piłkę, wyjechał z Wielkiej Brytanii w latach 80-tych i ma za sobą całkiem niezłą karierę w roli menadżera. Jego zespoły zawsze są trudne do pokonania i dobrze zorganizowane. Miło jest słuchać jego wywiadów w telewizji, jak odpowiada na pytania po fińsku (tak prawdę mówiąc to ten język jest jednym z najtrudniejszych do nauczenia się). Dla przykładu fińskim odpowiednikiem słowa ‘waza’ jest ‘kukkamaaljaako’, a ‘różowy’ u nich brzmi ‘valeanpunainen’ i teraz chyba wiecie, o czym mówię! Keke jest świetnym gościem i bardzo dobrym ambasadorem brytyjskiego futbolu.
Niedawno Reprezentacja Narodowa Finów została objęta przez Roy’a Hodgsona – byłego trenera Blackburn i Parmy. Jego zespół odniósł kilka korzystnych rezultatów na początku Eliminacji do Mistrzostw Europy i jest naprawdę dobrze zorganizowany, więc jestem pewien, że Roy sobie tutaj poradzi.
Zagraniczne zespoły też są tutaj bardzo popularne i większość wielkich europejskich drużyn ma swoich sympatyków. Jednak zdecydowanie najwięcej kibiców w Finlandii ma (oczywiście) Liverpool. Nie tylko dlatego, że ich dwóch najlepszych piłkarzy reprezentowało barwy tego klubu, ale większy wpływ na to miał fakt, że w latach 80-tych KAŻDY mecz był pokazywano w soboty na żywo. Najczęściej były to starcia The Reds, więc ich popularność rosła. Mecz Eliminacji do Ligi Mistrzów z FC Haka to potwierdził. Stadium był wypełniony po brzegi i znaczną przewagę mieli kibice The Reds i większość z nich pochodziła właśnie z Finlandii.
Nie miałem okazji spotkać wielu takich fińskich kibiców Liverpoolu, w celu wspólnego obejrzenia meczu, czy dyskusji przy piwie. Większość z nich znam dzięki Internetowi, ponieważ mieszkamy daleko od siebie – więc spotkania są w zasadzie niemożliwe.
W obecnych czasach Internet pozwala mi na bieżąco sprawdzać informacje o Liverpoolu i dzięki niemu mogę być ‘częścią trybun’. Codziennie odwiedzam różne fora internetowe (AKA Kal) i poznałem wielu wspaniałych przyjaciół, z niektórymi utrzymuję kontakt poprzez MSN. Miło jest wiedzieć, że nie jestem jedynym, który kiedyś regularnie chodził na mecze The Reds, a teraz im kibicuje z oddali. Jest wiele osób takich, jak ja.
Mam wspaniałego przyjaciela z Australii, z Queensland – Pete’a. Prawdziwy i oddany Scouser, który obecnie rozważa możliwość powrotu w pobliże swojej ukochanej drużyny. Dzięki Pete. Wszystkiego dobrego!
Również cieszę się, że mogę utrzymywać kontakt z kibicami, którzy regularnie uczęszczają na Anfield, jak na przykład mój przyjaciel Mario. Niedawno zdobył bilety dla jednego z moich fińskich przyjaciół, który po raz pierwszy w życiu jechał na Anfield i nawet nie wziął od niego za pieniędzy, czym tylko przyczynił się do polepszenia wspaniałej opinii fanów The Reds na całym świecie. Mario, jesteś świetnym gościem. Wspaniałym ambasadorem Czerwonej Armii.
Także muszę wspomnieć o Stevie. Spędzamy godziny rozmawiając o Liverpoolu przez telefon, o obecnej formie naszego zespołu itd. On zawsze płaci rachunku za te połączenia!
W poprzednich artykułach w tej kolumnie ludzie wspominali swoje przeżycia z Finału w Stambule. Więc tutaj są moje wspomnienia. Oglądałem mecz na 13-calowym kolorowym, przenośnym telewizorze, który kupiłem za 5 Euro z pobliskiego sklepu ze złomem na dwa dni przed Finałem.
Przegrywaliśmy 0-3 do przerwy i byłem załamany, jednak wciąż wierzyłem. Oszalałem ze szczęścia po tym zwycięstwie. Mogłem obudzić całą ulicę, nawet mimo, że mieszkam w drewnianym domku, który jest potrójnie oszklony!
Byłem dumny i nieopisanie szczęśliwy – to najlepiej podsumowuje mój stan. Następnie mój telefon został rozgrzany do czerwoności. Mój sen się spełnił i mam nadzieję, że jeszcze nieraz się spełni.
Więc tak to wygląda, żadnych spotkań, żadnych klubów kibica, jedynie stary, dobry Internet i sporadyczny mecz w telewizji.
Mark Colebourn
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 23.11.2006 (zmod. 02.07.2020)