Gerrard musi stać się centrum planu odbudowy
Artykuł z cyklu Artykuły
Kiedy przestudiujecie wyniki ich wyjazdowych spotkań w tym sezonie, na usta cisną się słowa, których żaden fan Liverpoolu nie chciałby wypowiadać. Po jednym punkcie i jednej bramce nie wystarczy powiedzieć "niedobrze". Nie wystarczy określić formy jako słabej i ewentualnie kłócić się o przychylność losu. Ten zespół wymaga poważnej interwencji.
Byliśmy już świadkami olbrzymiej ilości retoryki na temat roli Stevena Gerrarda, ale teraz, gdy zostaliśmy potężnie sprowadzeni do parteru przez kolejny zespół z wielkiej czwórki, nadszedł czas aby powrócić do polityki Gerrarda Houlliera. Trzeba zacząć grać Stevenem na środku pomocy, czyli tam, gdzie mógłby mieć największy wpływ na pozostałych zawodników. Trzeba dać mu to na co ze względu na swój talent zasługuje. Wczoraj na Emirates Stadium spędził ostatnie 20 minut na swojej ulubionej pozycji, ale do tego momentu zespół stracił już dwie bramki.
Nie twierdzę, że kapitan Liverpoolu nie potrafi grać na prawej flance. Z tej pozycji oddał w obecnym sezonie wiele wyśmienitych dośrodkowań, ale utracił tam cały potencjalny wpływ, który prezentował przez ostatnie lata.
Szczególnie w czasie gdy wygrywali Ligę Mistrzów czy FA Cup, Gerrard był ważnym Ľródłem bramek. Odkąd odszedł Michael Owen, nikt tu nigdy nie wyglądał na zdolnego do strzelenia 20 bramek. Xabi Alonso i Mohamed Sissoko może i wydają się Benitezowi stanowić znakomitą parę środkowych pomocników. Trzeba jednak zadać sobie pytanie: ile bramek wspólnie wypracowali? OdpowiedĽ brzmi: niewiele. W tych okolicznościach to Gerrard powinien grać w środku.
Mówiłem już, że Liverpool nie może pokładać całej swojej nadzei w jednym zawodniku takim jak Gerrard, szczególnie kiedy w obecnym sezonie nie podtrzymuje on wysokich standardów, które sam wyznaczył w dwóch pierwszych latach pracy Beniteza na Anfield. W żadnym wypadku nie można powiedzieć, że Gerrard spisuje się Ľle. Nie można jednak oczekiwać od niego nieustannej gry na najwyższym poziomie. Każdy gracz, nie ważne jak dobry, w końcu natrafi na załamanie formy.
Może i potrafili wygrywać pucharowe mecze przeciwko Chelsea czy Manchesterowi United, ale historia innych spotkań z wielką czwórką jest fatalna. Jeżeli mają oni kiedykolwiek pod wodzą Beniteza zdobyć mistrzostwo ligi to muszą się poprawić.
Obecny sezon miał być tym, w którym Liverpool miał wreszcie bardzo blisko podejść Chelsea, Arsenal i Manchester United. Niektórzy nawet spodziewali się, że zespół zakończy swoje długie oczekiwanie na odzyskanie tytułu. Jednak z nadejściem listopada, kibice Liverpoolu nie mają już czego oczekiwać od występów w lidze, może poza solidną odbudową.
Benitez zdołał zdobyć FA Cup i Ligę Mistrzów nie dysponując szybkimi zawodnikami. Gdy ja jeszcze grałem, szybkość odgrywała zasadniczą rolę - teraz wydaje się zupełnie niepotrzebna. Kupując Dirka Kuyta i Craiga Bellamy'ego, Liverpool odzyskał nieco szybkości w ataku, ale wciąż muszą ją odnaleĽć w pozostałych formacjach.
Odnalezienia szybkości w defensywnie nie da się zwyczajnie dokonać wymianą środkowych obrońców. Można by oczywiście takowych wprowadzić, jak zresztą zrobił wczoraj Benitez zastępując Samiego Hyypię Danielem Aggerem. Jednak zmiana na tej pozycji niesie ze sobą spore niebezpieczeństwo. Jeżeli grałeś z kimś na centralnej obronie 100 razy, wyrabiasz sobie z nim pewną mentalną więĽ, która jest dużo ważniejsza niż w innych obszarach boiska. Agger mógł wejść ale pod ryzykiem popełniania błędów.
Po poruszeniu na Upton Park i kłótni Arsene'a Wengera z Alanem Pardewem, Liverpool mógł myśleć, że to dobry czas aby zagrać z Arsenalem. Okazało się jednak, że to dobry czas by zagrać z Liverpoolem.
Forma Arsenalu na Emirates Stadium może i nie była zachwycająca, ale na pewno nie mogła się równać z wyjazdową formą Liverpoolu. Gdy tylko Flamini strzelił bramkę, można było zobaczyć jak pewność siebie odpływa z Liverpoolu. I gdy już odskoczyli na 2-0, było za dużo miejsca z tyłu i za mało ruchu do przodu.
Dla Wengera był to znak końca długiego tygodnia. Wielokrotnie nieciekawie zachowywał się po przegranej. Zgadzam się jednak ze stwierdzeniem: "pokaż mi dobrego przegranego, a ja pokażę Ci przegranego." Pardew świętował zbyt blisko Wengera, jednak był pod wielką presją a zdobyty skalp był bardzo okazały.
Pół godziny po końcowym gwizdku, Wenger powinien był dojść do porozumienia z Pardewem i powinien był przyjąć jego przeprosiny. Jest oczywiście dużo łatwiej przeprosić po własnym zwycięstwie, lecz Wenger mógł chociaż wykonać telefon. Trwało by to dwie minuty, może nie oznaczało by to że stali się nagle przyjaciółmi, lecz wyjaśniło by to całą sprawę. Wydawało mi się że Wengera na to stać.
Alan Hansen
Żródło: telegraph.co.uk
Autor: Macieque
Data publikacji: 13.11.2006 (zmod. 02.07.2020)