SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1488

Epickie Finały zainspirowały miłość LFC wśród Malawian

Artykuł z cyklu Artykuły


Przed niedawną adopcją dziecka z Malawi przez Madonnę zapewne większość fanów Liverpool nawet nie zdała sobie sprawy z istnienia takiego kraju, a co dopiero o pełnym pasji kibicowaniu The Reds z tego małego afrykańskiego państwa.

Kiedyś znano to państwo jako Brytyjską Centralną Afrykę, a następnie Nyasaland w czasie kolonialnych dni. Malawi jest państwem leżącym w Południowej Afryce, które z każdej strony otoczone jest przez inny kraj. Od północy i północnego-wschodu graniczy z Tanzanią, z zachodu i północnego-zachodu z Zambią i z Mozambikiem od wschodu, południa i południowego-zachodu.

Kraj nazywany jest Ciepłym Sercem Afryki z powodu bardzo przyjaĽnie nastawionych mieszkańców i faktu, że jeszcze trzeba popracować nad największymi turystycznymi atrakcjami. W Malawi drzemie potencjał, żeby zostać często odwiedzanym krajem nie tylko dlatego, że znajduje się tutaj największym park wodny na świecie.

W Malawi futbol jest traktowany praktycznie jak religia, jeśli weĽmiemy pod uwagę pasję, z jaką ludzie w tym kraju podziwiają ten sport i pominiemy struktury piłkarskie, które tak jak każda inna sfera życia w tym biednym kraju, są ogromnie zaniedbane. Z tego właśnie powodu nasza narodowa reprezentacja ponosiła prawie same porażki w ostatnich spotkaniach.

Jednak sprawy nie zawsze tak wyglądały, ponieważ w latach 70-tych i 80-tych Malawi, które dosłownie się tłumaczy jako Płomienie, były potęgą na kontynencie. Wygraliśmy nie tylko Puchar Wschodniej i Zachodniej Afryki pod wodzą brytyjskiego menadżera Teda Powella w 1978 i 1979 roku, a potem ponownie w 1988, ale także zajęliśmy trzecie miejsce w Ogólnoafrykańskim turnieju, który miał miejsce w Kenii w 1987 roku wyprzedzając takie potęgi jak Kamerun, Egipt, czy Wybrzeże Kości Słoniowej.

Tylko raz wystąpiliśmy w Pucharze Narodów Afryki w 1984 roku i udało nam się pokonać Nigerię dzięki niezwykłej bramce Liftona Msiyi w końcówce meczu. Na koniec turnieju ten gol został okrzyknięty najładniejszą bramką Pucharu i tym samym Msiya znalazł się liście 200 Afrykańczyków nominowanych do nagród z okazji 50-lecia Afrykańskiej Federacji Piłkarskiej.

Ostatnio nasza lokalna liga leży w ruinach i jej problemy administracyjne ogromnie wpłynęły na futbol w kraju, doprowadzając do pewnego rodzaju apatii wobec miejscowej piłki. Ze względu na powstawanie telewizji satelitarnych i słabą kondycję futbolu w Malawi, mieszkańcy tego kraju zaczęli kierować swoją uwagę na ligi zagraniczne, a zwłaszcza angielską Premiership.

Jeśli przyjedziecie do Malawi to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że natraficie na kogoś sprzedającego koszulki największych angielskich klubów. W latach 90-tych i na początku tego tysiąclecia najczęściej spotykane były koszulki Manchesteru United i Arsenalu, jednak ostatnio Liverpool i Chelsea zyskały na popularności.

Tutaj bardzo łatwo jest odgadnąć, kiedy dana osoba zaczęła kibicować na podstawie jej ulubionego zespołu. Starsze pokolenie to głównie fani Liverpoolu i Manchesteru United, a ci, którzy dołączyli w latach 90-tych najczęściej wybierają Kanonierów. Za wyjątkiem nielicznych osób, wszyscy fani Chelsea pojawili się w ciągu ostatnich dwóch lat i ich liczba wciąż gwałtownie wzrasta.

Ja nie jestem jakoś wyjątkowo stary, ale kibicuję Liverpoolu od dzieciństwa. Mój ojciec spędził jeden rok w Shoreditch College w Londynie na przełomie lat 1973 i 1974 (miałem wtedy zaledwie kilka miesięcy) i powrócił jako kibic The Reds. Dorastałem słysząc tylko i wyłącznie o Liverpoolu, choć nie widziałem często tego zespołu w akcji.

Pierwszy raz zobaczyłem mecz Liverpoolu na wideo w 1988 roku, gdy mój najstarszy brat pojechał na Uniwersytet w Nottingham i stamtąd wysyłał nam taśmy. Gdy skończył studia w 1990 roku, przywiózł do kraju więcej kaset i książek związanych z Premiership i Liverpoolem – i tym samym moja miłość do klubu została umocniona.

W czasach, gdy niemal nieprzerwanie po Mistrzostwo Anglii sięgały zespoły Manchesteru United i Arsenalu, ciężko było pozostać lojalnym wobec Liverpoolu, zwłaszcza w kraju, który zaczął poważniej interesować się piłką w ostatniej dekadzie. Wykorzystywałem moją przewagę, że pisałem cotygodniową kolumnę w najpopularniejszej gazecie w kraju „Weekend Nation”, w której wspominałem o niezwykle bogatej tradycji The Reds i wielu trofeach zdobytych w historii Liverpoolu.

W kibicowaniu Liverpoolowi jest coś niezwykłego. Nawet, gdy szanse na sukces wydają się być minimalne, po prostu czujesz, że on wkrótce przyjdzie. Klub z tak bogatą historią nie może tak po prostu zniknąć i umrzeć. Nie jesteśmy Nottingham Forest, czy Leeds United. Także nie jesteśmy takim zespołem, jak Chelsea. Nie spadniemy z ligi w ciągu dobrych kilkunastu lat i nasz los nie leży w rękach kapryśnego multimilionera.

Mocno wierzę, że niezależnie od tego, jak długo przyjdzie nam czekać, to numer 19 w końcu trafi na Anfield. Z pewnością szybciej niż ktokolwiek inny dobije do 18. Szczerze mówiąc mamy wiele powodów, żeby oczekiwać, że ten moment nadejdzie już wkrótce. Duch Stambułu i Cardiff mówi mi, że jeszcze nie jest za póĽno w tym sezonie na walkę o Tytuł Mistrza Anglii i ogromnie interesuje mnie rozwój wypadków w lidze.

Zawsze będę wspominał 2005 rok, ponieważ wtedy The Reds sięgnęli po pamiętny piąty Puchar Europy. Gdy przewidywałem w moim felietonie, że awansujemy do fazy pucharowej, to niewiele osób podzielało moją opinię – większość kibiców nie wierzyła w jakikolwiek sukces The Reds. Gdy w końcu tego dokonaliśmy dzięki wspaniałemu uderzeniu Stevena Gerrarda w meczu z Olimpiakosem – i ja byłem w studio w krajowej telewizji – poczułem, jakbym coś osiągnął.

Każdy kolejny nasz krok był przyjmowany tak samo: „Zobaczymy, jak będzie w kolejnej rundzie”. Gdy pokonaliśmy Bayer Leverkusen pesymiści mówili, że Niemcy nie byli wielkim zespołem. Nie pomagała nawet przypomnienia, iż pokonali Real Madryt 3-0. Wtedy mówiono, że Juventus będzie prawdziwym sprawdzianem dla The Reds.

Stara Dama przyjechała na Anfield i została pokonana 1-2. Mówiono mi, że będzie żałować tej bramki podarowanej gościom przez Scotta Carsona. I jeszcze Gerrard nie będzie mógł zagrać w rewanżu! O tym właśnie mówiono w Turynie i podkreślał to także obecny pomocnik Realu Madryt – Emerson.

Bezbramkowy remis nie zmienił wiele w podejściu tych wszystkich pesymistów, którzy widzieli porażki Liverpoolu z Chelsea w lidze i w Finale Carling Cup. Deklarowali, że przygoda Liverpoolu zakończy się na Stamford Bridge. Po bezbramkowym remisie na wyjeĽdzie powiedziano mi, że to ciągle Chelsea jest faworytem, ponieważ oni nie muszą wygrać. Wystarczy bramkowy remis. Luis Garcia i/albo sędziowie tego meczu mieli inne zdanie.

Ale my nie mogliśmy pokonać Milanu, prawda? Ja wierzyłem, że jest to możliwe, jednak jak zapewne wiecie mój pogląd był zdecydowanie mniejszościowy wśród kibiców. Zostałem także zaproszono do studia na Finał. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego przewidywałem zacięte starcie, ale wszystko się zmieniło w tej tragicznej pierwszej połowie, w której The Reds zostali zmiecieni z powierzchni ziemi. Tak prawdę mówiąc to w pewnej chwili pomyślałem, że lepiej by było, gdybyśmy odpadli wcześniej.

Gdy w przerwie zapytano mnie, czy Liverpool ma jeszcze jakiekolwiek szanse, to po dość długie pauzie odpowiedziałem: „Będzie ciężko, ale dopóki piłka w grze, to wszystko jest możliwe.” Prowadzący się roześmiał i zaczęły napływać sms-y, po których czułem się, jak jakiś klaun. Reszta, jak to mówią to już historia, ale tak dodam dla formalności, że po serii rzutów karnych moja reputacja wzrosła.

Numer 19 uczyniłby to samo, ponieważ właśnie przedstawię moją opinię. Pokładam tak ogromną wiarę w Rafę Beniteza i jego zespół, że naprawdę uważam, iż ta 11 punktowa strata może zostać odrobiona. Czytałem wiele moim zdaniem kłamstw w brytyjskiej i lokalnej prasie, a także na przeróżnych forach internetowych – także na lfc.tv – które twierdzą, że już nie walczymy o tytuł. Więcej wiary!

Mogę obejrzeć każdy mecz Liverpoolu, na żywo, albo z opóĽnieniem, dzięki telewizji satelitarnej. To, co do tej pory zobaczyłem i nasz terminarz utwierdzają mnie w przekonaniu, że potrzebny jest jeszcze większy kryzys, niż miał miejsce, żeby zupełnie skreślić szanse Rafy Beniteza i Liverpoolu.

Ci, którzy nie są gotowi na kolejny etap Stambułu i Cardiff mogą sobie iść!

Gracian Tukula



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 09.11.2006 (zmod. 02.07.2020)