SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1218

Liverpoolskie pozdrowienia z Gambii

Artykuł z cyklu Artykuły


Mieszkający za oceanem kibic Liverpoolu, Babucarr Senghore pisze z Gambii i tłumaczy, co znaczy kibicowanie Liverpoolowi z tej części świata położonej w Zachodniej Afrycie w cotygodniowej kolumnie „List do LFC z...”

Mam wiele wspaniałych wspomnień związanych z kibicowaniem mojemu ukochanemu Liverpool Football Club z odległej, maleńkiej Gambii.

Oddalony tysiące kilometrów od naszej cytadeli sukcesu – Anfield, podróżuję by obejrzeć każdy mecz Liverpoolu do sali kinowej Aisha Marie w Serrekundzie. Jest idealne miejsce, które możemy nazwać ‘naszym własnym Anfield’. Kibicuję Liverpoolu już od ponad dekady, zacząłem jako młody chłopak i oglądałem, jak przez wiele lat męczyli się i nie potrafili odzyskać swojej dumy i chwały, jednak w końcu udało się to osiągnąć w mieście dzielącym dwa kontynenty – w Stambule. Tamtego dnia nastąpiło odrodzenie dawnego Liverpoolu FC – Bill Shankly i Bob Paisley mogą teraz wiecznie spoczywać w pokoju, ponieważ pojawił się ktoś, kto będzie kontynuował ich wspaniałą pracę. Tym człowiekiem jest Rafa Benitez.

Kibicowałem LFC, jak już byłem małym chłopcem. Pamiętam, jak słuchałem w BBC relację z tego tragicznego Finału FA Cup w 1996 roku, gdy to przegraliśmy z United i uczucie żalu i smutku pozostało we mnie do momentu, gdy sprawiedliwości stało się zadość i Michael Owen poprowadził nas do sukcesu nad Arsenalem na Millennium Stadium w Cardiff w 2001 roku. Przed tym starciem z Kanonierami oglądałem, jak Liverpool pokonał United po bramkach Gerrarda i Fowlera. Tak, jak zawsze możliwość pojechania do Kina Aisha Marie w Serrekundzie jest przeze mnie przyjmowana z ogromną radością, ponieważ mam okazję spotkać się ze starymi, jak i z nowymi kibicami LFC.

Każdy kibic Liverpoolu będzie w szczególności pamiętał ten jeden sezon pod wodzą Gerarda Houllier, gdy to sięgnęliśmy po potrójną koronę. Oglądałem zarówno zwycięstwo chłopaków nad Arsenalem, jak i mecz z Birmingham, jednak to pierwsze spotkanie będzie pamiętane za niezwykły pokaz Michaela Owena w ostatnim ośmiu minutach starcia. Tamtego dnia jechałem do Serrekundy z Lamin – jakieś osiem kilometrów od miejsca mojego zamieszkania. Mecz rozpoczynał się o 14:00, więc przybyłem w samą porę, żeby zobaczyć, jak Liverpool bierze odwet za niesprawiedliwość z 96 roku. Siedziałem w środkowym rzędzie w tej Sali, otoczony przez dwóch kibiców Arsenalu. Pierwsza część gry zakończyła się bezbramkowym remisem. Niestety w drugiej odsłonie Kanonierzy objęli prowadzenie po golu Szweda, Freddiego Ljungberga. Nie graliśmy wyjątkowo dobrze do momentu tych ostatnich ośmiu minut, gdy zaczął się prawdziwy Blitzkrieg. Dwa gole Michaela Owena, drugi po fenomenalnym podaniu Bergera, po którym Michael dopełnił tylko formalności.

Widok goniących go Adamsa i Keowna był po prostu fantastyczny. Skakałem pełen zachwytu, zwycięstwa nad Arsenalem mają dla mnie szczególne znaczenie, ponieważ moi obaj bracia kibicują właśnie Kanonierom. Gdy Owen dopełnił dzieła zniszczenia po raz drugi trafiając do siatki, dwójka kibiców Arsenalu, która jeszcze przed chwilą dumnie śpiewała, nagle zniknęła i dołączyła do reszty fanów opuszczających ‘nasze Cardiff’. Wszyscy kibice Liverpoolu zgromadzeni w sali zaczęli śpiewać „gai yangeh daw”, co oznacza „oni uciekają”.

Kibice Liverpoolu są całkowicie fanatyczni wobec swojego klubu. W ciągu ostatniej dekady spotkałem wielu kibiców The Reds, jednak jest taki jeden gość, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, podczas jednej z moich wizyt w naszej hali, gdy mocno wspierałem klub z oddalonej Gambii. Spotkałem potem tego gościa jeszcze w domu mojego przyjaciela i zobaczyłem w nim człowieka posiadającego ogromną wiedzę na temat Liverpoolu. On kocha klub, który jest dla niego wszystkim. Zostaliśmy nie tylko przyjaciółmi, ale dostrzegliśmy także w sobie braci. Alkali jest prawdziwym fanem LFC.

Jednak w Gambii jest zdecydowanie więcej starszych kibiców, którzy pamiętają niezwykłe dni chwały Liverpoolu. Najbardziej znanym fanem The Reds w moim kraju jest Peter Gomez. Peter to prawdziwy skarb i każdy Gambijczyk wam to powie – w moim kraju wszyscy go podziwiają. Jest właścicielem dobrze znanej w Gambii stacji radiowej, która nazywa się West Coast Radio i w poniedziałki nadają najbardziej popularną sportową audycję w całym kraju – Sportslife.

Przeprowadza wywiady z piłkarzami, kibicami i wieloma udziałowcami inwestującymi w futbol, którzy pomogli w rozwoju tego sportu w moim kraju, jednak to dzięki umiejętności zjednania sobie wielu fanów do Sportslife, stał się prawdziwą ikoną w Gambii. Zawsze z wielką przyjemnością słuchamy, jak on czyta sms-y na temat LFC od kibiców tego zespołu. Po zwycięstwie w Stambule, Peter rozpoczął swoją audycję od „You’ll Never Walk Alone”. To był dla mnie wyjątkowy wieczór, pełen emocji i czułem się dumny dzięki wspaniałym tradycjom LFC.

Kibice Liverpoolu w Gambii bardzo ochoczo odbierają wszelkie sukcesy Liverpoolu. Osobiście wiele czytałem na temat przeszłych osiągnięć The Reds i musiałem trochę poczekać zanim moi ulubieńcy zaczęli występować w najważniejszych Finałach, jednak jak już tam awansowali to CZERWONI pogromcy z Anfield nigdy nie zawiedli swoich fanów. Zwycięstwo nad Arsenalem w Finale FA Cup było wprost cudowne, to samo można powiedzieć o Finale Pucharu UEFA z Alaves, jednak wydaje mi się, że Stambuł na zawsze pozostanie naszym najwspanialszym sukcesem w historii.

Droga do Stambułu była ciężka od pierwszego meczu z Grazem AK do triumfu z Olympiakosem. Każdy mecz poddał wielkiej próbie nerwy fanów, ale kluczowy moment miał miejsce, gdy pokonaliśmy Juventus. W ciągu dwóch ostatnich sezonów starcia z Chelsea stały się dla CZERWONYCH chlebem powszednim, jednak tamto starcie na Anfield było jednym z najważniejszych w całych rozgrywkach. Szybki gol Garcii wystarczył, żeby ich wyeliminować i awansować do pierwszego Finału od czasu Heysel. Zawsze ciężko jest mi wytłumaczyć, jak się czułem tamtej nocy. Dla mnie pokonanie Chelsea jest najmilszym uczuciem mimo mojej antypatii do Arsenalu, Manchesteru United i zwłaszcza Evertonu. Porażka z tym ostatnim zespołem mnie boli do momentu, gdy możemy się im zrewanżować.

Na Uniwersytecie właśnie jestem na ostatnim roku studiów Nauk Politycznych i bardzo często razem z chłopakami rozmawiamy na temat ostatnich meczy. Zawsze wiodę prym wśród wypowiadających się osób podczas debat i kłótni. Mogę nieskończenie mówić na temat LFC i naszej bogatej historii zarówno w Anglii, jak i w Europie. Teraz często tam ‘rodzą się’ nowi kibice The Reds.

Po pokonaniu Chelsea w Półfinale, przygotowywałem się do Finału w Stambule przeciwko drużynie Milanu. W przeddzień meczu poszedłem na uniwersytet i porozmawiałem z chłopakami na temat tego, jaką drużynę wystawi Rafa, naszej silnej defensywy itd. Wieczorem poszedłem do sklepu i kupiłem koszulkę LFC specjalnie na Finał. W dniu meczem większość czasu spędziłem na rozmowach z przyjaciółmi a pozostałe godziny surfowałem w Internecie, przeglądając profile przyszłych bohaterów ze Stambułu. Na dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem sędziego zacząłem być bardzo nerwowy i podekscytowany. W drodze do domu dostałem sms-a od mojej mamy z prawdopodobnym składem LFC i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Nie ma Biscana. Nie ma Hamanna. Dwóch defensywnych pomocników, którzy zabezpieczali nasze tyły na drodze do tego wielkiego meczu nie ma w podstawowej jedenastce. Czułem, że nie będziemy mogli konkurować z Milanem w środku pola.

Razem z bratem poszedłem obejrzeć spotkanie do domu przyjaciela. AC Milan uzyskał trzybramkową przewagę i moje obawy się potwierdziły – nasz blok defensywny nie miał wsparcia ze strony pomocników. Tak, jak każdy kibic Liverpoolu jeszcze przed przerwą modliłem się o cud. W końcu nasz zbawiciel się pojawił, jednak dopiero w drugiej odsłonie meczu pod postacią ‘Der Kaisera’ – od tego momentu zaczęliśmy kontrolować wydarzenia na boisku. Najwspanialszy ‘comeback’ w historii piłki się rozpoczął. Najpierw główka Kapitana Stevena, potem uderzenie z dystansu Smicera i na koniec ta dobitka Xabiego – wszystko wyglądało, jak w bajce. Jednak obrazem, który szczególnie zapadł mi w pamięci po tym niezwykłym meczu był widok Stevena Gerrarda biegnącego w kierunku linii środkowej boiska wymachującego pięściami w górę, co było gestem całkowitej miłości prawdziwego kibica Liverpoolu. Kapitan Gerrard jest nie tylko piłkarzem LFC, ale także kibicem The Reds. On jest uosobieniem siły, pasji i celów klubu. Zwycięstwo w Pucharze Europy po dwóch dekadach oczekiwań było naprawdę cudowne.

Zwycięstwo w FA Cup przypomniało mi takiego bohatera Hollywood w akcji: złapanego na terytorium przeciwnika w bardzo trudnej sytuacji, który następnie pokonuje wszelkie przeszkody postawione na jego drodze. Połowa piłkarzy miała problemy ze skurczami, byli bardzo blisko porażki ze zdeterminowanymi, choć częściowo ‘fartownymi’ Młotami, ale Kapitan po raz kolejny zdobył bramkę, która wiele zmieniła. On jest doprawdy wyjątkowym piłkarzem. Gdy ta piłka minęła Shakę Hislopa, zdjąłem swoją koszulką i położyłem ją na plecach, żeby wszyscy kibice mogli zobaczyć numer i nazwisko Steviego. Nie było tam wielu fanów Młotów, ale za to kibice Chelsea, Arsenalu i United – naszych rywali. Zwycięstwo w FA Cup zmieniło bardzo dobry sezon w wyjątkowe rozgrywki i z taką ilością punktów w Premiership, sięgnęlibyśmy po tytuł w sezonie 2002/03.

Na koniec z naszej małej wysepki pokoju z Zachodniej Afryki, jestem szczęśliwy, mogąc powiedzieć, że Gambijczycy czerpali wiele radości z każdego sukcesu CZERWONYCH w ostatnich latach, jednak także mocno cierpimy, gdy szczęście nie uśmiecha się do naszego ukochanego klubu.

Jednym incydentem, który rzuca cień na nasz sukces w Stambule jest zaaresztowanie i skazanie młodego Michaela Shieldsa w Sofii, gdy wracał z meczu. Wszyscy w Gambii łączymy się z kibicami z całego świata i mamy nadzieję, że bułgarskie władze w końcu przemyślą sprawę Michaela. Ten chłopak jest jednym z nas i w Gambii życzymy mu jak najlepiej, tak samo, jak Liverpoolowi.

Babucarr Senghore



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 02.11.2006 (zmod. 02.07.2020)