Wszyscy chwalmy Króla
Artykuł z cyklu Artykuły
John Charles pozostaje kolosem w umysłach tych wszystkich, którzy mieli to szczęście oglądać jego grę i dwa lata po jego śmierci, gdy to odszedł w wieku 72 lat w 2004 roku tak jest ciągle – nawet w głowach tych, którzy tylko czytali na temat jego dokonań na boisku.
Delikatny Gigant, który przez wielu uważany jest za najlepszego środkowego napastnika i obrońcę w historii piłki do czasów obecnych może być postrzegany jako najlepszy piłkarski eksport z Wysp Brytyjskich do Europy.
Kochali i podziwiali go wszyscy, którzy widzieli jego występy, Walijczyk został nazwany przez samego Jacka Charltona „połową drużyny sam w sobie” będzie wiecznie zajmował miejsce w annałach historii Leeds United, jednak to chyba największe wrażenie wywarł na włoskich umysłach i w sercach tych wszystkich w pełni oddanych Juventusowi wciąż jest królem.
We włoskim futbolu historia jest w pełni szanowana przez młodych i starszych, kibice i przedstawiciele klubów znają historię swoich klubów w takim stopniu, że zawstydza to część (jednak niewielu wierzy, że nie wszystkich) angielskich kibiców.
W 2001 roku Charles został uhonorowany zupełnie niespodziewanym odznaczeniem, gdy to stał się pierwszym zagranicznym piłkarzem we włoskiej galerii sław, nawet przed Maradoną i Platinim. Tego samego roku podczas wizyty na Stadio Delle Alpi usłyszał gromkie „Giovanni! Giovanni!” od tłumnie zgromadzonych tifosi, a spacer w małym mieście Biella, które leży jakąś godzinę drogi od Turynu wywołał niezwykłe sceny, gdy to dzieci i dorośli witali go okrzykami: „Il Re! Il Re!” Król.
Każdy klub ma swoje Legendy i zawsze zastanawiamy się, ile jest drużyn, które mogą się poszczycić niepodważalnymi Królami, jednak kibice Liverpoolu zakończyli tę debatę raz na zawsze... albo przynajmniej na czas życia kolejnego pokolenia. Ci, którzy tak, jak ja codziennie szukają w Internecie najświeższych wiadomości na temat The Reds (i w moim przypadku powoli staje się to takim tikiem nerwowym, który ma swoje początki w dzieciństwie i czasach telegazety), wiedzą, że oficjalna witryna klubu w końcu odpowiedziała na pytanie, kto był największy. Z udziałem kibiców poznaliśmy 100 zawodników, którzy „wstrząsnęli The Kop” bardziej, niż ktokolwiek inny.
Oczywiście z powodów czysto praktycznych nie możemy wykluczyć w takiej liście dziwnego kultu osobistych bohaterów każdego kibica, dla którego dany zawodnik wstrząsnął The Kop. Jednak gdy już ci wszyscy Titi Camary, Eriki Meijersi, Nicki Barmby i Rakiety – Ronny Rosenthale się skończą i rozpocznie się końcówka tej listy – to wtedy już rozmawiamy o zdecydowanie najlepszych piłkarzach w historii klubu. Wszyscy mamy swoje osobiste opinie na temat niektórych miejsc (dla mnie niezrozumiałe jest dopiero 100 miejsce bardzo niedocenianego Johna Warka, a tym bardziej nie jestem w stanie pojąć samej obecności Djibrila Cisse na tej liście), jednak nikt nie wątpi w ogromne umiejętności pierwszej dziesiątki, bądĽ dwudziestki. Albo nawet pięćdziesiątki.
Niektórzy mogą się dziwić stosunkowo niskimi miejscami trzech tytanów z Anfield; a mianowicie: Emlyna Hughesa (10 miejsce), Graeme Sounessa (9) i zwłaszcza osobiście mnie dziwi Kevin Keegan (8). Cała trójka bezsprzecznie swoją grą zasłużyła na czołową piątkę, jednak to właśnie dowodzi i ukazuje ogromne umiejętności innych piłkarzy, którzy zakładali Czerwoną koszulkę.
Jednak inny ważniejszy powód jest ukryty w tym bilansie. The Kop to sentymentalna bestia, czemu nie? We współczesnych czasach piłka może być postrzegana jako biznes, jednak jest to biznes zbudowany na podstawach sentymentu – sentymentu fanów. Jeśli istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie na tak wielką fascynację 22 piłkarzami uganiającymi się za piłką, to ja jeszcze ich nie słyszałem... The Kop zna piłkarski świat lepiej, niż ktokolwiek inny i nigdy nie podda w wątpliwość piłkarskich umiejętności piłkarzy, którzy zajęli miejsca 10, 9 i 8, jednak The Kop chce kochać i pragnie odwzajemnionej miłości i niestety dla niektórych piłkarzy ma świetną pamięć.
Hughes był kochany za często nieprzyjemnie wypowiedziani skierowane do Evertonu, jednak w czasie swojej gry na Anfield zyskał sobie jednego bądĽ dwóch wrogów i po zakończeniu piłkarskiej kariery rzadko wracał do Merseyside. Jednakże dzięki swojej grze Hughes zaskarbił sobie na zawsze miejsce w sercach fanów The Reds – za swoje wspaniałe rajdy, grę na 3000%, rozrywające siatkę uderzenia w stylu Gerrarda i ponad wszystko za swój uśmiech. Dzięki temu był uważany za syna Shanksa i zawsze będzie wspominany jako Kapitan, który poprowadził Liverpool od sukcesów w Anglii do dominacji w Europie, po drodze zdobywając Puchar UEFA.
Jednak grzechy Pana Sounessa znacznie łatwiej jest sobie przypomnieć. W retrospekcji korzenie tych gorszych dni już powstawały przed pracą menadżera i mimo niekwestionowanej reputacji jednego z najlepszych środkowych pomocników w latach 80-tych, to jego praca w roli menadżera zespołu częściowo zniszczyła ten szacunek, na który tak ciężko pracował. Każdy kibic Liverpoolu, którzy przeżywał smutne chwile podczas pracy obecnego, bądĽ poprzedniego menadżera musiał sobie przypomnieć początek lat 90-tych i od razu na jego twarzy pojawiał się szczery uśmiech.
Jeśli wydaje wam się, że teraz pewne sprawy pozostały niewyjaśnione, to wtedy wyglądały one tragicznie. Boxing Day 1993 roku mecz na Brammall Lane pozostaje jednym z moich najgorszych wspomnień jako kibica The Reds z czysto piłkarskiego punktu widzenia. Ubrani w złudnie złote koszulki, zagrali tak jakby grali sobie w Niedzielnej Lidze, z wyraĽnie nieprzygotowanym Julianem Dicksem w składzie na lewej obronie, którego wielki ‘piwny’ brzuszek nie mieścił się w koszulce. Przez cały mecz padał deszcz i sprawy wyglądały jeszcze gorzej, gdy Souness zdjął z boiska numer 9 w swoim zespole, a Ian Rush kompletnie zdegustowany tym, co widział rzucił koszulkę na murawę w geście złości i dezaprobaty wobec swojego menadżera, gdy udawał się w kierunku ławki rezerwowych.
22,932 kibiców opuściło ten mecz zastanawiając się, czy istnieje możliwość otrzymania zwrotu pieniędzy za bilety. Jednego możemy być pewni – tak smutnego widoku już nie ujrzymy. Katastrofalny błąd Sounessa, gdy zgodził się udzielić wywiadu The Sun tylko pogorszył nienajlepsze już relacje z kibicami i Graeme nie mógł nic zrobić tylko zginąć od własnej broni. Już raz opuścił klub, jednak tym razem nie było najmniejszej możliwości na powrót.
Keegan dzielił z Sounessem jedną wspólną cechę – w końcu opuścił kibiców The Reds łamiąc im wszystkim serca. Teraz bardzo łatwo jest zapomnieć, że pomiędzy 1971, a 1978 rokiem „Potężna Mysz” była ulubieńcem The Kop i była to miłość odwzajemniona – małżeństwo zawarte w Liverpoolskim niebie. On był tym wyjątkowym zawodnikiem drugiej, wielkiej drużyny Shanksa i wykonywał wszelkie jego rozkazy („synu po prosty wyjdĽ na boisku i porozrzucaj tam trochę ręcznych granatów!”), jednak zyskał reputację takiej piłkarskiej supergwiazdy. Miał swoje własne cele i gdy na rok przed odejściem na kontynent powiadomił wszystkich o swojej decyzji, kibice nie dali mu żyć przez te ostatnie 12 miesięcy.
A w tym właśnie sezonie poprowadził Liverpool do najwspanialszej chwili w Rzymie, gdy Emlyn Hughes wzniósł Puchar Europy i to częściowo zmieniło nastawienie do Keegana, jednak ostatecznie opuścił Anfield w złej atmosferze. Jego ogromne osiągnięcia zostały póĽniej przyćmione przez innych zawodników i lekko ironicznie jest, że następcą piłkarza pozornie niezastąpionego był najlepszy gracz w historii klubu... Kenny Dalglish. Keegan nigdy nie wrócił do Merseyside mimo, że klub miał prawo pierwokupu, a potem krążyły plotki na temat pracy trenerskiej Kevina na Anfield.
Tak naprawdę, czy chciał kiedykolwiek wrócić na Anfield, wolał nowe horyzonty i mimo, że wciąż kochał Liverpool i Shanksa to jego przyszłość należała do Srok.
Jest bardzo mało miejsca na jakiekolwiek manewry, gdy mówimy o czołowej piątce rankingu. Każdy, kto był bezpośrednim świadkiem wpływu Johna Barnesa na grę w Liverpoolu w sezonie 1987/88 powiem wam, tak jak ja to uczynię teraz, że był to ogromny przywilej. Liverpool nigdy nie grał nudnej piłki, ale wtedy piłkę The Reds można było nazwać mianem seksownej. Chłopcy z Merseyside zawsze byli efektywni i bezlitośni, ale nigdy z takim rozmachem. Digger łączył w sobie ogromną siłę z gracją i umiejętnościami, których nigdy wcześniej nie spotkano u jednego piłkarza, przynajmniej u piłkarza The Reds, którego pamiętam. Szalał na lewym skrzydle i żaden przeciwnik nie stanowił dla niego przeszkody na drodze do zdobycia bramki, albo asystowania przy trafieniu kolegi. Przed czasami Barnesa rzadko spotykałem się ze stwierdzeniem „podał piłkę do bramki”, jednak, gdy Digger grał na Anfield to komentatorzy bardzo często je powtarzali. Jednym z najpiękniejszych jego triumfów było zwycięstwo na rasizmem pod koniec lat 80-tych i dzisiaj jest przykładem dla wielu młodych czarnoskórych piłkarzy.
Wpływ Robbiego Fowlera na ogólne zmysły The Kop był doprawdy niesamowity. Ciężko jest sobie przypomnieć tak młodego piłkarza, nawet licząc Owena, który tak fenomenalnie rozpoczął karierę na Anfield. Jego spokój i zuchwałość zapierały dech w piersiach – najpierw zdobył bramkę w debiucie w meczu z Fulham na wyjeĽdzie, a potem w pierwszym meczu na Anfield temu samemu przeciwnikowi zaaplikował pięć goli. Był niemal kompletnym napastnikiem już w wieku 17 lat, a potem... wydawało się, że potrafi umieścić piłkę w każdym miejscu bramki z każdego miejsca w polu karnym, a także spoza niego. Co ważne „Postrach z Toxteth” był „jednym z nas”, co udowodnił koszulką, na której wyraził wsparcie dla portowców. Nie, żeby ktokolwiek w to wątpił – każdy piłkarz, który kilka godzin po najszybszym hat-tricku w historii Premiership z Arsenalem jest zauważony w koszulce klubowej na mieście, jest bardzo bliski uwielbienia ze strony fanów. Jakiekolwiek wątpliwości, co do jego popularności wśród kibiców zostały rozwiane, gdy powrócił do swojego domu – powrót syna marnotrawnego, który ciągle świętujemy.
Fowler oczywiście miał tylko jednego, jedynego mentora – Iana, Iana Rusha. Teraz jest to praktycznie niewyobrażalne, że w 1981 roku Rushie był bardzo bliski opuszczenia Anfield – jeszcze bardziej surrealistyczny wydaje się fakt, że mógł odejść na Selhurst Park. Na szczęście mądry Bob Paisley zatrzymał napastnika i powiedział takie słowa: „BądĽ bardziej samolubny”. Młody Rush wziął sobie te słowa do serca, ponieważ bardzo szybko przeszedł do czynów. Tak naprawdę zachował się samolubnie rekordową ilość razy w historii The Reds – 346-krotnie i choć rekordy są to po to, żeby je bić to będę bardzo zaskoczony (i równie zachwycony) jeśli ktokolwiek pobije osiągnięcie Rusha.
Był taki krótki okres czasu, gdy został przyćmiony przez jedną osobę – Gary’ego Linekera. Jako Anglik, Lineker grał na Mistrzostwach ¦wiata i Europy i należą mu się wielkie brawa za odniesiony sukces w Barcelonie. Wielkim pechem Rusha był właśnie brak rywalizacji na najwyższym poziomie wraz ze swoją Reprezentacją, a jego nieudany rok w Juventusie zawsze będzie pamiętany jako zły okres jego kariery. Jednak jako snajper jest krystalicznie czysty. Bezwzględny i precyzyjny, był fenomenalnym napastnikiem, który robił to, co do niego należało. Czerpał z korzyści z gry u boku najlepszego piłkarza w historii klubu – Kenny’ego Dalglisha i potrafił wykańczać akcje zarówno głową, jak i obiema nogami z różnej odległości. Zawsze pełnił rolę pierwszego obrońcy, a jego inteligencja i szybkość powodowały, że bardzo rzadko wpadał w pułapki ofsajdowe (przeciwieństwo Djibrila Cisse) no i na koniec tak, jak wszyscy wielcy piłkarze Liverpoolu, bardzo ciężko pracował dla zespołu.
Szczęśliwie Ian był koszmarem dla klubu z Goodison Park niemal przez dekadę, raz zdobywając cztery bramki w derbach, no a na Wembley w starciach z Evertonem nie było inaczej – Rushie zdobył cztery bramki w dwóch Finałach drużyn z Merseyside, które zakończyły się wiktorią The Reds. Do 1987 roku Liverpool nie przegrał meczu, w którym Rush trafił do siatki (ulubiona statystyka Mottiego przez jakieś sześć lat), gdy to po raz pierwszym się zdarzyło w meczu o Littlewoods Cup na Wembley, czy jak to kiedyś nazywano Południowym Anfield. Gdy McMahon idealnie podał do Rusha piłkę i ten pewnie wpakował ją do siatki to wszystko było w jak najlepszym porządku. Jednak Charlie Nicholas miał swoją własną wizję. „To szmata!” wykrzyknął Barry Davies, gdy padł drugi z dwóch szczęśliwych goli dla Arsenalu. Ten mecz był odrodzeniem Kanonierów, a także końcem ery Rusha, który niedługo potem odszedł do słynnej Italii. Jednak w przeciwieństwie do innych Walijczyk powrócił i mimo początkowych problemów na Anfield po powrocie do drużyny, która bardzo dobrze sobie radziła bez niego, szybko powróciła dawna forma i Rush wpisał się do księgi rekordów.
Gerrard jest wyjątkowy spośród wszystkich piłkarzy, którzy grali w klubie w ciągu ostatnich 10-15 lat z jednego prostego powodu – bez problemy znalazłby się w najlepszej jedenastce Liverpoolu wszechczasów, zajmując miejsce w środku pola obok Graeme’a Sounessa (Hughes wróciłby na środek obrony). Właśnie z tego samego powodu w pełni zasłużył na drugą lokatę, jednak gdyby zdecydował się wtedy odejść do Chelsea to bez wątpienia niższe miejsce byłoby tylko formalnością. Gerrard w niebieskiej koszulce na Stamford Bridge wciąż pozostaje niemożliwością dla wszystkich kibiców Liverpoolu – koszmarem z jakiegoś innego wymyślonego świata. Na szczęścia prawda jest inna i Benitez wyeliminował jedną, główną wadę z gry Gerrarda – jego determinację do czynienia wszystkiego samemu. Dopiero niedawno przestano nazywać Liverpool drużyną jednego zawodnika w prasie, choć ciągle w przypadku niepowodzenia i absencji Stevena to właśnie jego brak jest głównym powodem złego wyniku zdaniem mediów. Tak naprawdę jedynie w sezonie 2004/04 takie stwierdzenie można było uznać za prawdziwe.
Na przykład twierdzenie, że Steven Gerrard zdobył dla Liverpoolu Puchar Europy jest przesadą i brakiem szacunku dla jego kolegów. Nie zapominajmy, że na pewnym etapie Kapitan wyraĽnie przedstawił swoje wątpliwości, co do możliwości sięgnięcia po to trofeum. Choć spektakularna bramka w meczu z Olimpiakosem jest zasłużenie wciąż oklaskiwana, jednak nie miałaby żadnego znaczenie, gdyby wcześniej do siatki nie trafili Neil Mellor i Florent Sinama-Pongolle. Fakt, że na drodze do Stambułu Gerrard nie zagrał w kilku meczach, wliczając w to heroiczny bój z Juventusem na wyjeĽdzie, często jest pomijany, a bez licznych goli Luisa Garcii ten Puchar nie byłby nasz.
Wkład Gerrarda w sukces w Finale był kluczowy, ale bez wspaniałego wprowadzenia na boisko Didiego Hamanna nie mówilibyśmy o tym wszystkim, ponieważ najprawdopodobniej nigdy by się to nie wydarzyło. Zadanie Hamanna, jakim było ograniczenie swobody Kaki odegrało ogromne znaczenie w końcowym triumfie, ponieważ Gerrard miał więcej miejsca i mógł robić, to co robi najlepiej – prowadzić do zwycięstwa, dając wspaniały przykład kolegom. Fakt, że udało się zdobyć Puchar Europy z takim piłkarzem w składzie, jak Djimi Traore zawdzięczamy w głównej mierze wspaniałemu menadżerowi.
Jednak Gerrard pozostaje wyjątkowe pod względem stanowienia inspiracji dla innych i najlepszym tego przykładem był tegoroczny Finał FA Cup – choć ponownie nie można ignorować wpływu Hamanna. Gdy mecz chylił się ku końcowi wszystko było już pozamiatane i tylko czekaliśmy, żeby pogratulować West Hamowi wspaniałego występu i chyba nawet Gerrard to wiedział, gdy tym jednym wspaniałym uderzeniem piłki wprowadził nas w stan euforii. Tacy Hamanni są bardzo ważni (i teraz by nam się taki przydał), jednak potrzebujemy prawdziwych bohaterów i Gerrard z pewnością takim jest do tego stopnia, że czasem się zastanawiamy, czy on aby na pewno jest wytworem natury. Stevie Wonder jeszcze wiele nam pokaże i choć jest bardzo mało prawdopodobne, żeby zdobył tyle trofeów, co jego poprzednicy to bez wątpienia pozostanie jednym z najwspanialszych lokalnych bohaterów tego klubu jeszcze przez wiele, wiele lat.
Gerrard jest Królem miejscowych chłopaków i pozostaje już tylko jedno nazwisko do omówienia... Kenneth Mathieson Dalglish. „Szybciej tutaj chodĽ, zanim się zorientują, co zrobili,” takimi słowami zwrócił się Bob Paisley do Prezesa Johna Smitha, gdy pozyskano za ówcześnie rekordową sumę 440 000 funtów Kenny’ego z Celticu. I nikt się nie dziwi.
On nie był typowym snajperem, nie był najlepszy w walce w powietrzu i nie był najszybszy, jednak bez najmniejszego cienia wątpliwości, był najlepszy. Miałem ogromne szczęście, że widziałem na żywo jego grę kilka razy i to, co najbardziej pamiętam to podniecenie, gdy Kenny dostawał piłkę. Podczas wyprawy na stadion Oxford United – Manor Ground w 1987 roku, Dalglish zaliczył jeden z najwspanialszych występów. Kibice szaleli, gdy tylko dotykał piłki i co chwila krzyczeli – „Mistrz!”. I nim właśnie był. To nie tylko jego wizja i inteligencja były niezwykłe, ale jego umiejętność wykorzystania swoich atutów zanim przeciwnik wiedział, co się dzieje.
Jego technika była kluczowa i często subtelnie przyjmował piłkę na stopę, bądĽ klatkę piersiową i chwilę póĽniej w fenomenalny sposób kopał piłkę, na nogę, bądĽ głowę partnera z zespołu, albo od razu do siatki rywali. Wiele razy korzyści z tych podań czerpał Rush i każdemu można było wybaczyć, że sądził, iż istnieje taki piłkarz: „Dalglish – Rush – GOL!” Jego panowanie nad piłką było doprawdy wyjątkowe. Słynął z umiejętności zastawienia piłki ciałem i sam David O’Leary jeden z najlepszych środkowych obrońców tamtych czasów narzekał, że nie dało się Kenny’emu odebrać piłki: „on robi malutki kroczki wokół piłki, sprytnie ustawia nogi i korzysta z łokci. Z której strony bym nie podszedł, zawsze natknę się na jego ciało. Niektórzy szkoccy dziennikarze narzekali, że był małomówny.
Pewnego dnia odbył taką konwersację z dziennikarzem:
DALGLISH: „Nie było.”
DZIENNIKARZ (zakłopotany): „Czego nie było?”
DALGLISH: „Spalonego.”
(DALGLISH odchodzi)
PóĽniej dziennikarz zdał sobie sprawę, że Dalglish odnosił się do tragicznych decyzji sędziów w meczu sprzed kilku tygodni, z którego pisał sprawozdanie. Kilka lat póĽniej stwierdził, że był to najbardziej dokładny wywiad, jaki kiedykolwiek w życiu przeprowadził z Kennym. Jednak Szkot miał cięty język i wypowiadał się równie świetnie, jak grał na boisku. Gdy on, albo jego drużyna trafiła do siatki, na jego twarzy pojawiał się szczery uśmiech urodzonego zwycięzcy. Jego 14 tytułów mistrzowskich w roli piłkarza i menadżera na Wyspach to niezwykłe osiągnięcie, które chyba nigdy nie zostanie pobite i kibice Cetlicu też słusznie uważają go najlepszego w historii ich klubu.
Ciężko jest się powstrzymać przed myślą, co mógł osiągnąć na Anfield, gdyby pomyślnie przeszedł testy w 1966 roku. Dziwnym trafem już nie chcemy roztrząsać, co by się stało, gdyby tego samego roku zaliczył testy w West Hamie.
Dalglish prowadził Celtic w najczarniejszych latach dla klubu, co przypłacił uszczerbkiem na psychice i wkrótce już nie mógł tego znieść. Jako młody zawodnik Celticu w 1971 roku był świadkiem tragicznych wydarzeń na Ibrox Park, a potem musiał przeżyć horror Heysel i Hillsborough. Słynne zdjęcie, jak Kenny opuszcza boisko u boku Briana Clougha ukazuje twarz człowieka, który widział już wystarczająco dużo i nie potrafił już w pełni poświęcić się tej grze, gdy widział tak wiele cierpiących ludzkich istnień.
Jednak jakimś cudem nie opuścił klubu. Mimo zmiennego szczęścia w różnych drużynach (to on może poszczycić się sprowadzeniem Didiego Hamanna do Anglii) i końcowego zakończenie przygody z piłką, pozostaje nierozerwalną częścią Liverpoolu. Podczas spotkań The Reds jest zawsze mile widzianym gościem na trybunach i tak naprawdę rządzi sercami, tych którzy go widzieli, jak gra. On jest Królem.
Oczywiście jeśli chcemy się upodobnić choć trochę do Włochów pod względem szanowania historii klubu to nie możemy zapominać o Billym Liddellu, który został godnie uhonorowany przez kibiców szóstym miejscem. Ciężko jest porównać Dalglisha do Liddella, nie tylko ze względu na różną pozycję na boisku (Billy, jako świetny atleta, idealnie pasowałby do współczesnej piłki), ale ze względu na to, że występowali w zupełnie różnych drużynach. Dalglish był jednym w zespole pełnym zwycięzców.
Mimo początkowych sukcesów, gdy w sezonie 1946/47 Billy poprowadził Liverpool do Mistrzostwa Anglii, Liddell nie zdobył nic więcej (oprócz drugiego miejsca w FA Cup w 1950 roku), a Liverpool spadał coraz niżej. Reprezentował barwy klubu przez kolejne 14 lat, a jego końcowe lata kariery zbiegły się z początkiem nowej ery Shanksa. W 1951 roku Shankly nie zdecydował się objąć posady menadżera Liverpoolu, ze względu na potencjalne zbyt duże wpływy dyrektorów klubu: „Jeśli nie ustalam składu, to w takim razie od czego tutaj jestem?” zastanawiał się.
Gdyby sprawy potoczyły się inaczej to Shanks wraz z Liddellem mogliby ponownie wprowadzić Liverpool na salony już dekadę wcześniej.
Podczas swojej 23-letniej kariery na Anfield, Liddell grał niemal na każdej pozycji, był Kapitanem zespołu, 26 razy reprezentował Szkocję, dwa razy Wielką Brytanię (jedynym piłkarzem, który powtórzył ten wyczyn był Sir Stanley Matthews), osiem razy z dziewięciu był najlepszym strzelcem klubu (grając na skrzydle) i walczył na wojnie. Również pełnił rolę księgowego w klubie i trenował jedynie dwa razy w tygodniu, ale nigdy nie ujrzał kartki podczas meczu. Jego kolega z zespołu Albert Stubbins nawet twierdził, że Billy nigdy nie przeklinał. Bardzo ciężko pracował dla miejscowej społeczności, a w końcu został stypendystą dla Uniwersytetu w Liverpoolu po tym, jak zakończył karierę.
Czy naprawdę możemy powiedzieć, że był jakiś lepszy pracownik tego klubu w historii? Wątpię. W końcu za jego czasów klub był nazywany Liddellpool i mówiono, że „podtrzymuje The Kop” na własnych barkach. Jednak nigdy nie widziałem, jak on gra. I tak, jak większość osób interesujących się futbolem muszę się zadowolić tym, co przeczytam. W pewnym sensie to szkoda, jednak czy na pewno chcielibyśmy galerię sław? Czy chcemy przypisywać piłkarzom numery? Nie wydaje mi się.
Wielu, którzy widzieli grę zarówno Liddella, jak i Dalglisha powie, że ten pierwszy był najwspanialszym piłkarzem, który zakładał Czerwoną koszulkę. I ja ich wysłucham. Jednak ja każdemu wnukowi, który będzie chciał mnie posłuchać powiem, że Kenny był lepszy, niż ktokolwiek, kogo w swoim życiu ujrzą. Przynajmniej dla mojego pokolenia, zawsze będzie tylko jeden Król. I niech panuje długo.
Liam Blake
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 20.10.2006 (zmod. 02.07.2020)