Holenderska klasa
Artykuł z cyklu Artykuły
No cóż Rafa Benitez potrzebował dwóch lat, żeby stworzyć taką linię ataku, o jakiej marzył, która będzie ciężko pracować w stajniach Anfield.
Już nie ma głupich wytłumaczeń dla słabej formy napastników, jak na przykład szybkiego, ale gorszego technicznie Djibrila Cisse, którego największą wadą był brak piłkarskiego mózgu. Krążą nawet plotki, że Benitez miał już dość nieporadności Francuza, który nie potrafił zrozumieć nowych pomysłów Hiszpana i właśnie to jest głównym powodem jego odejścia. Wady jego gry były aż za bardzo widoczne zarówno w Premiership, jak i w Lidze Mistrzów.
Nie ma już także nadąsanego podobnego do Adama Sandlera piłkarza, który do każdego meczu podchodził chyba tak, jakby był do tego zmuszany pod groĽbą rozstrzelania. Oczywiście mam tutaj na myśli Czecha Milana Barosa, który zmarnował więcej sytuacji sam na sam z bramkarzem w ciągu tych dwóch lat, niż jakikolwiek inny piłkarz Liverpoolu, którego pamiętam. Zdobycie nagrody Złotego Buta podczas Euro 2004 pokazało, że w Czechu drzemie potencjał, jednak bardzo szybko okazało się, że jest to tylko ‘potencjał’ – chłopakowi nie powiodło się na Anfield.
Pierwszym napastnikiem sprowadzonym przez Beniteza na Anfield był Reprezentant Hiszpanii Fernando Morientes, jednak ja nigdy nie uwierzę, że El Moro kiedykolwiek był dla Rafy długoterminowym rozwiązaniem na tą pozycję. Bez wątpienia pozyskanie Morientesa było uznawane za dobry ruch, ponieważ w poprzednim sezonie fenomenalnie spisywał się w Monaco. Jednak Hiszpan miał już 28 lat, więc dla Rafy chyba był zawodnikiem, który zdobędzie całkiem sporo bramek w ciągu kilku sezonów, dopóki nie będzie miał do dyspozycji odpowiednich funduszy, żeby sprowadzić tych napastników, których naprawdę chce.
Jednak nikt nie mógł przewidzieć, że Morientes będzie aż tak nieefektywny w twardej lidze angielskiej i w konsekwencji siła ognia Liverpoolu przez te półtora roku znacząco zmalała.
Słaba gra Nando i równie nieefektywny Cisse spowodowali, że Rafa musiał zacząć szukać tymczasowego zastępcy – wykonał wspaniały ruch sięgając po Robbiego Fowlera – jednak to już jest zupełnie inna historia na inny dzień.
Oczywiście proces przebudowy zaczął się już na początku ubiegłego sezonu, gdy Rafa sprowadził do klubu krytykowanego Petera Croucha, który miał być pierwszą częścią w tej układance napastników na Anfield Road. Częścią wielkiego planu Beniteza.
Media były całkowicie zaskoczone tym, że Rafa zdecydował się wydać na niego 7 milionów funtów, a kibice tak naprawdę nie wiedzieli, czy cieszyć się, czy smucić z przyjścia gigantycznego napastnika. Tak prawdę mówiąc Crouch miał dobrą drugą połowę sezonu w Southampton i był wciąż młodym, nie do końca ukształtowanym zawodnikiem, a trener bardzo dobrze wiedział, co trzeba z nim zrobić.
Wielu kibiców (w tym ja) podnosiło wtedy ręce do góry i mówiło: „No cóż, Rafa nie jesteśmy pewni, co do słuszności tego transferu, zwłaszcza za 7 milionów funtów, ale musimy uwierzyć, że wiesz, co robisz.” Rafie ufamy i takie tam jeszcze wywody.
Jednak już po kilku pierwszych spotkaniach było wyraĽnie widać, że chłopak ma wspaniałą technikę i co najważniejsze, wszyscy widzieli, że do gry wkłada całe swoje serce i los Liverpoolu naprawdę go interesował – dla wielu to wystarczało. Kibice na Anfield szybko go polubili dzięki połączeniu talentu, ciężkiej pracy i podejścia do gry w Liverpoolu. Fakt, że miał dopiero 24 lata oznaczał, iż ciągle miał czas na rozwój swoich umiejętności pod wodzą Rafy Beniteza.
Po tych kilku pierwszych spotkaniach kibice doszli do wniosku, że dadzą Crouch rok czasu na zdobycie swojej pierwszej bramki dla The Reds, jeśli tyle potrzebuje (no dobra, może trochę przesadzam). Jednak na szczęście wystarczyły mu cztery miesiące.
Jednak wiele osób związanych z futbolem, media, a także kibice Liverpoolu ciągle go krytykowali za małą ilość zdobytych bramki i za to, że mimo bardzo dobrej gry tyłem do bramki i umiejętnego zgrywania wysokich piłek Peter nigdy nie będzie napastnikiem, który zdobywa 20 goli na sezon. A właśnie tego The Reds wyraĽnie potrzebowali po odejściu Michaela Owena dwa lata temu.
W przyszłości Peter na pewno zbliży się do tych 20 bramek, albo nawet je osiągnie w którymś sezonie, jednak nigdy nie będzie zawodnikiem, który regularnie rok w rok zdobędzie tyle bramek dla The Reds, taka jest prawda (choć osiągnięcie strzeleckie naszego Petera dla Reprezentacji Anglii pokazują coś zupełnie odwrotnego).
Prawdziwym paradoksem w tej sprawie jest bardzo często pomijany przez media, a także kibiców fakt, że Peter Crouch nigdy nie był sprowadzony jako zawodnik, który ma zdobywać ponad 20 goli w sezonie. Anglik przybył na Anfield z powodu jego niezwykłych atutów, Rafa widział go jako część do jeszcze większej układanki – układanki, którą Benitez powoli kończy układać. Peter jest kolejną opcją, kolejną możliwością – planem ‘B’ jeśli tak wolicie to nazwać.
Benitez zawsze chciał dodać szybkość i siłę do formacji ataku i pozyskując Craiga Bellamy’ego i Dirka Kuyta to właśnie osiągnął. Dodajmy do tego odejście Neila Mellora, wypożyczenie Florenta Sinamy Pongolle’a i fakt, że Robbie Fowler ciągle znajduje się w klubie (bez wątpienia stanowiąc przykład dla nowego pokolenia młodych napastników, jak choćby Craig Lindfield) i widzimy, że Rafa skompletował swoją linię ataku.
A piłkarzem ukoronowanym na główne żądło w tej formacji został Król Kuyt – wspaniały transfer i prawdopodobnie jeden z najbardziej kompletnych napastników, którzy grali na Anfield w ciągu ostatnich 20 lat. Na pewno jest to odważne stwierdzenie, zwłaszcza że to dopiero początki Dirka, ale chyba każdy widzi ogromne umiejętności Holendra.
Kibice zaczęli porównywać byłego zawodnika Feyenoordu do Legendy Liverpoolu – Kevina Keegana, podczas gdy były zawodnik The Reds, Superrezerwowy David Fairclough stwierdził, że dostrzega podobieństwa tych dwóch piłkarzy, jednak uważa, że Dirkowi jeszcze bliżej do byłej gwiazdy z Old Trafford.
„Muszę przyznać, że jeszcze nie dostrzegam tego podobieństwa. Kevin zawsze chciał być w centrum wydarzeń, często cofał się do linii pomocy, żeby inicjować akcje i nie wydaje mi się, żeby Dirk był podobnym typem zawodnika,” powiedział Fairclough. „Holender jest świetnym napastnikiem, a po pochwałach ze strony Martina Jola, Kuyt musiał w sobotę trafić do siatki. To dopiero początki Dirka, ale wydaje mi się, że on pasuje do angielskiej piłki i jeśli miałbym go do kogoś porównywać to chyba do Marka Hughesa (obecnego menadżera Blackburn).”
Paul Tomkins natomiast stwierdził, że Dirk przypomina mu takie połączenie Keegana i właśnie Hughesa.
Ja się w pełni z tym zgadzam, gdy po raz pierwszy zobaczyłem Dirka Kuyta – podczas meczu z West Hamem, w którym wszedł na boisko z ławki rezerwowych, miałem tylko jedną myśl: Kevin Keegan. Odrobina Anglika do tego dodajmy siłę Hughesa i jeszcze kawałek młodego Alana Shearera i chyba mamy właśnie Dirka.
On ma ten snajperski instynkt, co potwierdzają jego wspaniała kariera w Holandii i dobry początek na Anfield. On jest głodny sukcesów, posiada pasję połączoną z agresją, a także niezwykle wydajny silnik, który powoduje, że jest ogromnym zagrożeniem dla każdej defensywy w Europie.
Coś mi mówi, że Liverpool doczekał się kolejnego wielkiego napastnika, którego za jakiś czas będzie można wymieniać obok takich nazwisk, jak: Rush, Keegan, Beardsley, Dalglish, Fowler.
Więc, wszystko przed Królem Kuytem – miejmy nadzieję, że już w sobotę z Boltonem zacznie powiększać swoje konto bramkowe dla The Reds.
Cris Maddox
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 29.09.2006 (zmod. 02.07.2020)