LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1130

Kibicując The Reds na Antypodach

Artykuł z cyklu Artykuły


Czerwony Australijczyk Manrrp Johal dzieli się z nami swoimi przeżyciami i opisuje, jak to jest kibicować Liverpoolowi z Antypodów w cotygodniowej kolumnie „List do LFC z...”

Fani LFC w Australii? Będziecie zaskoczeni, gdy usłyszycie, że istniejemy! Fani z Australii mają w sobie równie wiele pasji, jak ludzie regularnie uczęszczający na The Kop, mimo że żyjemy po drugiej stronie globu, miliony kilometrów do Shankly Gates.

W całej Australii jest wiele różnych klubów kibica i podczas gdy dla wielu kibiców mieszkanie po tej stronie globu sprawia sporo problemów – mecze na żywo zazwyczaj pokazywane się o 3 w nocy, – ale dla mnie nie ma nic przyjemniejszego niż ranne wstanie na mecz, żeby usłyszeć jak na Anfield rozbrzmiewa wspaniałe „You’ll Never Walk Alone”, a następnie zobaczyć moich bohaterów w akcji. Jednak ranne godziny wstawania nie są jedyną barierą dla fanów z Australii.

Moje dorastanie było dziwne, zwłaszcza w kraju, w którym piłka nożna istnieje w cieniu rugby i krykieta. W szkole wszyscy moi koledzy rozpływali się w pochwałach nad grą ich ukochanej drużyny rugby, albo wspaniałego zawodnika uprawiającego krykiet, ja w szkole nieprzerwanie opowiadałem o niezapomnianym piłkarzu – Stevie McManamanie.

Przez większą część lat 90-tych jedynym sposobem na regularne zdobywanie informacji dotyczących The Reds była comiesięczna wycieczka do sklepu i zakup Oficjalnego Magazynu Liverpool Football Club, który zazwyczaj wyszedł już dwa miesiące wcześniej! Dla tych, którzy nie mogli sobie pozwolić na telewizję kablową jedynym sposobem na zobaczenie LFC w akcji było oglądanie w każdy poniedziałek skrótów z Premiership w ogólnodostępnej telewizji.

Mimo, że miałem dopiero 19 lat i mieszkałem po drugiej stronie globu Liverpool uraczył mnie niezwykły przeżyciami, których nigdy nie zapomnę. Pamiętam pierwszy mecz Liverpoolu jaki zobaczyłem w moim życiu – był to Finał FA Cup z 1996 pomiędzy The Reds a Manchesterem United o północy czasu australijskiego. Nigdy nie zapomnę tego poświęcenia, jakie zaprezentowali ukochani zawodnicy – zwłaszcza Patrik Berger – który biegał, jak oszalały chcąc za wszelką cenę odebrać piłkę Czerwonym Diabłom od samego początku meczu. Spotkanie nie zakończyło się po naszej myśli, jednak tylko wzmogło moje zainteresowanie piłką nożną.

Przenieśmy się niemal o 10 lat wprzód i mamy niezapomniany triumf w Pucharze Europy po nieprawdopodobnym meczu w Stambule. Tak jak inni fani z Australii musiałem wstawać o 4 nad ranem, żeby oglądać heroiczne boje The Reds w Europie. Dzięki niezapomnianym spotkaniom z Olimpiakosem, Juventusem, Chelsea i Milanem, The Reds zaskarbili sobie serca wielu kibiców z Australii. Po każdym efektownym golu Gerrarda, czy Garcii Australijczycy skakali w równie wielkim szale szczęścia, zjednoczeni z kibicami z The Kop. Z tą różnicą, że na Antypodach była 4 nad ranem i temperatura zazwyczaj nie osiągała zbyt dużych wartości!

Nigdy nie zapomnę dnia naszego triumfu w Stambule. Emocje, które elektryzowały moje ciało przez cały ranek są niemożliwe do opisania – od czystego oczekiwania na mecz do kompletnego szoku już po jednej minucie gry. Jednak gdy Gerrard zdobył pierwszą bramkę to, w sumie to wszyscy wiemy, co się stało. A potem po ostatnim karnym obronionym przez Jerzego Dudka wpadłem w stan czystej ekstazy. Mogę was zapewnić, że wszyscy kibice w Australii skakali równie szaleńczo ze szczęścia, jak ci z Wysp. Tak bardzo odpłynąłem z tego świata, że na balkonie na wiele miesięcy powiesiłem flagę, którą wykonałem specjalnie na tę okazję!

W rozmowach o ulubionych piłkarzach nieprzerwanie słyszę nazwiska takich legend, jak Dalglish, Souness, Keegan, Barnes i Rush. Zawsze bardzo doceniałem grę i dokonania tych legendarnych zawodników, jednak wydaje mi się, że młodsi fani na całym świecie, tacy jak ja, mają bohaterów swojej generacji. Myślę, że Robbie Fowler i Steve McManaman reprezentowali wszystko, co znaczy dla nas ten klub. Niektórzy wytykają im, że w dzieciństwie kibicowali Evertonowi, ale dla nas liczy się to, że są miejscowymi chłopakami, którzy pozwolili nam marzyć. Bardzo dobrze, że w tamtych czasach grali na Anfield Robbie i Macca, ponieważ dzięki temu, ja kibic z Australii zrozumiałem jak ważni są miejscowi zawodnicy w każdym zespole – i zawsze powinno ich być kilku na boisku.

Obecnie wśród kibiców z Australii najpopularniejszy jest oczywiście Harry Kewell. On jest symbolem marzeń wielu chłopaków z tego kraju. On pozwala nam poczuć i utrwalić więĽ łączącą nas z klubem, mimo faktu, że ostatnio nie gra zbyt wiele. Steven Gerrard też jest bardzo lubiany przez fanów z Antypodów. On jest wspaniałym Kapitanem i gdy w każdym meczu zakłada opaskę to reprezentuje nie tylko fanów zgromadzonych na Anfield, ale także nas Australijczyków, którzy oglądają go o 3 nad ranem. Jego determinacja, mentalność, odwaga, umiejętności i jedyna w swoim rodzaju radość po zdobytej bramce powodują, że właśnie dlatego wszyscy wstajemy tak rano!

Teraz trochę zmieniając temat, mam nadzieję, że kibice Liverpoolu nie zmienią się przez wyrównaną rywalizację, która wywiązała się na linii Liverpool – Chelsea. Tak oni są naszymi rywalami pod względem zdobywania trofeów, ale mam nadzieję, że nowa generacja fanów chętnie będzie zapoznawać się z historią klubu i na zawsze zapamiętają, że naszym odwiecznym rywalem numer 1 jest Everton. Każdego dnia tygodnia będę wolał zwycięstwo nad Evertonem, niż pokonanie Chelsea.

Dla większości kibiców The Reds najważniejszym meczem mijającej dekady były spotkania z Milanem w Stambule, albo Finał FA Cup w Cardiff z West Hamem. Ale dla mnie żadne z tych starć nie jest najważniejsze. Nie zrozumcie mnie Ľle, te dwa mecze są niezwykłe pod względem emocji i wielkości spektaklu, ale ja osobiście uważam, że nasze zwycięstwo nad Chelsea w Półfinale Pucharu Europy jest najważniejszym starciem z ostatnich 5-10 lat.

Dlaczego? Ponieważ w ten sposób pokazaliśmy, że da się pokonać bogactwo Chelsea. Mogli pozyskać, kogo tylko chcieli, ale nie da się kupić pasji, którą zaprezentowali tamtego dnia nasi kibice. Posunę się tak daleko, że stwierdzę, iż przedmeczowe śpiewania „You’ll Never Walk Alone” jest momentem, w którym poczułem się najbardziej dumny w całym moim życiu, jako fan The Reds.

To nie tylko ukazało bogatą historię klubu, ale także wszystkie podstawy, na których to wszystko powstało. To podkreśliło, czym ten klub był przez ostatnie 100 lat i będzie przez kolejny wiek. Nie ważne było to, że graliśmy z Chelsea. Nie ważne było to, że mieli nad nami 33 punkty przewagi w lidze. Jak to jest napisane na tablicy: THIS IS ANFIELD.

Manrrp Johal



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 21.09.2006 (zmod. 02.07.2020)