Wschód jest Czerwony
Artykuł z cyklu Artykuły
W tym tygodniu „List do LFC z ...” napisał Czerwony z Hong Kongu – Mat Booth, który opowiada, o coraz to większym zainteresowaniu futbolem – i Liverpoolem FC – w jego kraju.
Jest trzecia rano. Właśnie obudził mnie budzik i przypadkiem zarówno to samo uczynił z moją bardzo tolerancyjną dziewczyną. Ona przewraca się na drugi bok i śpi dalej, a ja jeszcze zaspany ostrożnie wstaję z łóżka, tak jest to dziwne. „Jest to dziwne” tak właśnie myślą o mnie moi przyjaciele, gdy mówię im o tak porannym wstawaniu, ponieważ Liverpool właśnie gra z zupełnie nieznaną europejską drużyną w Eliminacjach do Ligi Mistrzów. Muszę przyznać, że sam martwiłem się o swoje zdrowie psychiczne, gdy doczołgałem się do telewizora o 2:30, żeby zobaczyć mecz pomiędzy Liverpoolem a TNS. Jednak tak jak tysiące mieszkańców Hong Kongu muszę to zaakceptować, takie jest życie.
Mieszkam w Hong Kongu od 1981 roku, miałem trzy lata, gdy przeprowadziłem się tutaj wraz z moją rodziną. Mój ojciec urodził się w Wirral w podzielonej rodzinie. Mówiąc podzielonej mam na myśli fakt, że połowa kibicuje Evertonowi, a druga część Liverpoolowi i miałem to szczęście urodzić się w tej czerwonej połowie, jednak to nie przeszkodziło moim wujkom w namawianiu mnie do przejścia na ciemną stronę mocy.
Dla młodego chłopaka mieszkającego na początku lat 80-tych w Hong Kongu piłka nie odgrywała wielkiej roli w życiu. Angielską telewizję mieliśmy tylko 6 godzin dziennie, najczęściej tylko jeden kanał i nie pokazywali na żywo żadnych spotkań, oprócz Finału FA Cup. Dopiero podczas Mistrzostw ¦wiata w 1986 roku odkryłem drzemiącą we mnie miłość do pięknej gry.
Gdy wykazałem zainteresowanie futbolem mój ojciec i dziadek stoczyli ciężką batalię z moimi niebieskimi wujami i zrobili wszystko, żebym został fanem Liverpoolu. Mój dziadek wysyłał mi podsumowania spotkań z Liverpool Echo, które docierało do Azji po sześciu dniach, a ojciec pozwalał dłużej posiedzieć w nocy, żeby obejrzeć Finał FA Cup.
Jestem członkiem wspaniałej społeczności kibiców, najlepszej na świecie, ale jak wiedzą mieszkańcy Hong Kongu kibicowanie The Reds z tej części świata nie należy do łatwych rzeczy. Na przełomie lat 80 i 90-tych było to jeszcze trudniejsze. Oprócz Finału FA Cup telewizja nie pokazywała żadnego meczu na żywo. Często słuchałem relacji ze spotkań w British Forces Radio, które w soboty i niedzielę najczęściej nadawało Radio Five Live. Mecze zaczynały się o 10:15 w Hong Kongu, a kończyły się po północy, czyli bardzo długo po tym, jak musiałem kłaść się spać, więc ja zazwyczaj zakradałem się do radia i słuchałem przez słuchawki, żeby nie obudzić rodziców. Oczywiście, gdy masz na uszach słuchawki nie wiesz, jak głośno krzyczysz i rodzice nieraz mnie zbesztali, ponieważ obudziłem ich za głośno świętując gola Rusha, Beardsleya, Barnesa.
Na początku lat 90-tych trochę się zmieniło i pod koniec tygodnia był magazyn o nazwie „Angielska piłka” podsumowujący wydarzenia z ligi angielskiej. Bardzo dobrze pamiętam, jak oglądałem ten program w 1990 razem z przyjaciółmi, gdy Liverpool został Mistrzem Anglii. Na koniec programu pokazali długi film, w którym byli piłkarze The Reds paradujący dumnie z trofeum. W tym momencie skończyłem oglądać i poszedłem grać na komputerze, a mój kolega kibicujący West Hamowi powiedział: „Gdzie idziesz? Twój zespół właśnie został Mistrzem Anglii i pokazują trofeum!” Ja odpowiedziałem: „Spokojnie, obejrzę to za rok, gdy Liverpool wygra kolejne Mistrzostwo.”
Od tamtego dnia minęło 16 lat...
Z pewnością od tamtego czasu wiele się zmieniło dla kibiców w Hong Kongu. Ten kraj już nie jest podzielony na chińską i brytyjską część, a British Forces Radio już na szczęście nie nadaje. Nie potrzebujemy już go, ponieważ w telewizji jest znacznie więcej transmisji z Anglii. Gdy Kablowa Telewizja w Hong Kongu na początku lat 90-tych wykupiła prawa do pokazywania Premiership, zainteresowanie tym sportem w tym kraju gwałtownie wzrosło i do dziś trwa tendencja wzrostowa. Teraz w telewizji możemy obejrzeć więcej spotkań, niż Anglicy – prawie każdy mecz, nawet te towarzyskie. Dzięki tak wielkiej liczbie transmisji i ogromnej popularności zespołu bardzo rzadko zdarza się, że mamy weekend bez relacji z meczu Liverpoolu.
W Hong Kongu jest naprawdę wielu kibiców The Reds. Po tamtym spotkaniu w Stambule, Oficjalny Klub Kibica w Hong Kongu wypożyczył dwa ogromne autobusy i przejechali przez całe miasto wymachując flagami i szalikami. Wszyscy kierowcy w taksówkach rozmawiają o piłce i chyba lubią Liverpool. Może dlatego wszystkie nasze taksówki są czerwone.
Od zawsze w Liverpoolu, The Reds byli bardzo popularni, jednak niedawne tourne w Hong Kongu spowodowały, że w Azji znacznie przybyło fanów drużyny z Anfield. Tourne odbyło się w lipcu 2003 roku – było to lato poprzedzone śmiercią setek ludzi w Hong Kongu, a tysiące było panicznie przerażonych. Hong Kong potrzebował wsparcia i jest ogromnie wdzięczny Liverpoolowi. Zagraniczne drużyny często grają towarzyski mecze w tym kraju, wystawiają rezerwowy skład, reszta spędza noce w klubach, gdzie wydają mnóstwo pieniędzy. Jednak Liverpool pokazał się z jak najlepszej strony, zagrały wszystkie gwiazdy, zagrali dobry mecz i byli bardzo dobrymi ambasadorami tego sportu. Byli wspaniali wobec ludzi tutaj mieszkających i myślę, że Azjaci nigdy tego nie zapomną.
Teraz podczas każdego meczu w pubach gromadzi się naprawdę duża liczba kibiców. Teraz już jest znacznie więcej Azjatów niż Brytyjczyków. Także fakt, że jednym z dwóch tutejszych browarów jest Carlsberg nie boli. Większość barów, które sprzedają Carlsberga powyklejało całe ściany plakatami Liverpoolu. Bardzo często ma się poczucie, że jest się w jednym z pubów w Liverpoolu.
Jeśli zbliża się mecz to naprawdę blisko jest do jakiegoś zakładu piłkarskiego, a w Hong Kongu hazard jest pasją numer 1. W przeszłości najwięcej ludzie zbierało się podczas wyścigów konnych, ale ostatnio sporo osób przerzuciło się na futbol. Zakładu bukmacherskie, których właścicielem jest Hong Kong Jockey, podczas weekendu pękają we wszach. Gdy idę tam w koszulce Liverpoolu, żeby wykupić zakład za 100 dolarów, ciągle jestem zaskakiwany przez ludzi pytaniami, na kogo stawiam. Choć częściej pytają się mnie, kogo typuję na pierwszego strzelca. Na początku sezonu ludzie musieli stracić przeze mnie fortunę, ponieważ zawsze typowałem Petera Croucha. Zawsze wierzyłem w naszego wielkiego człowieka.
Peter nie zawiódł mnie, gdy w końcu udało mi się zobaczyć jego występ na żywo. Razem z moim kolegą z Hong Kongu wybraliśmy się do Jokohamy, żeby obejrzeć Liverpool w Klubowych Mistrzostwach ¦wiata, podczas meczu z Deportivo Saprissa – Peter zdobył dwie bramki. Jokohama nie jest tuż obok Hong Kongu, ale z pewnością w najbliższym czasie The Reds nie będą rozgrywali spotkania bliżej mojego kraju, więc nie mogliśmy przegapić takiej okazji. Gdy zajęliśmy miejsca na stadionie ku naszemu zaskoczeniu okazało się, obok nas także zasiedli fani z Hong Kongu.
Po spotkaniu okazało się, że mój kolega mieszka w tym samym hotelu, co nasz ukochany zespół i po tym, jak zostaliśmy oszukani przez sędziego w Finale, a ja przesadziłem z Sake, kumpel poszedł spróbować porozmawiać z piłkarzami. Mój przyjaciel całe życie mieszka w Hong Kongu, więc gdy dziękował Jamiemu Carragherowi za wspaniałą grę i współczuł z powodu niesprawiedliwego sędziego musiał także przyznać się: „Jestem kibicem Liverpoolu od 16 lat, ale jest mi przykro, ponieważ nie mówię akcentem Scouserów.”
Zawsze myślałem, że z powodu tak ogromnego dystansu dzielącego nas od Anfield, kibice spoza Anglii są bardziej zdeterminowani, ponieważ muszą pokazywać swoją miłość w inny sposób niż przychodzenie na stadion. Oprócz tego meczu w Japonii byłem tylko na kilku spotkaniach The Reds. Głównie były to mecze towarzyskie, choć zobaczyłem też kilka spotkań z końca ery Evansa, gdy studiowałem w Leeds. Jednak nie przespałem WIELU nocy przez te lata z powodu Liverpoolu.
To wszystko sprowadza nas do mojego „The Kop”. Moja sofa w małym apartamencie na Ulicy Szczęścia. Jest trzecia w nocy. Myślę, że dla przeciętnego człowieka sprawiałbym wrażenie osoby bardzo samotnej podczas oglądania meczu. Siedziałem przed telewizorem i chyba byłem jedyną osobą w całym mieście, który o tej godzinie była na nogach. Gdy Dudek obronił ostatnią jedenastkę w Stambule oszalałem ze szczęścia. Była szósta nad ranem. Skakałem ze szczęścia, wrzeszcząc w niebogłosy i w tej chwili zdałem sobie sprawę, że przez całą noc nic nie słyszałem, ale teraz nagle moi sąsiedzi także zaczęli świętować! Cały budynek skakał ze szczęścia! Nie wiem nic o chodzeniu, ale z pewnością można powiedzieć, że fani The Reds w Hong Kongu, nigdy nie oglądają sami.
Więc, czy jestem szalony wstając o trzeciej w nocy, żeby obejrzeć mecz Liverpoolu z TNS? Nie. Gdybym nie wstał, nie zobaczyłbym hat-tricka Steviego.
Mat Booth
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 08.09.2006 (zmod. 02.07.2020)