Steven Gerrard - siła natury
Artykuł z cyklu Artykuły
Siła Stevena Gerrarda jest tak wielka, że jeszcze bardziej podważyła stwierdzenie, że szanse Anglików w Mistrzostwach ¦wiata są minimalne po dziwnym toku myślenia i niezdecydowanym dowodzeniu Svena Gorana Erikssona.
Obietnica wizji Alana Pardew na temat sposobu, w jaki klub taki jak West Ham United powinien być reprezentowany w meczu, który jak wiemy ciągle może być jednym z najbardziej emocjonujących starć w sezonie, ukazała nową ekscytującą jakość w krajowej piłce.
Te elementy wystarczyły, żeby powstała wiara w argumenty mówiące, że to mógł być najlepszy Finał FA Cup w historii. Oczywiście niektórzy od razu wspomną inne wielkie starcia, jak piękne zwycięstwo pierwszej wielkiej drużyny Manchesteru United pod wodzą Sir Matta Busby’ego nad Blackpool 4-2 w 1948 roku, inni mecz pięć lat póĽniej, gdy romantyczny sukces odniósł jeden z przegranych z Finału z 1948 roku – 38-letni Stanley Matthews nad Boltonem Wanderers.
Czasem trzeba odłożyć historię na bok, mimo że zawsze ukarze tych, którzy o niej zapomną. Czasem moment zostanie zapamiętany na zawsze, jeśli jest wypełniony talentem i charakterem rywalizacji. Tak właśnie było w Stambule ostatniej wiosny, gdy Liverpool zdobył Puchar Europy i tym samym pierwsze trofeum pod wodzą Rafy Beniteza, mimo że przegrywali 0-3 do przerwy. Tak samo w Cardiff na Millennium Stadium w sobotę, gdy West Ham inteligentnie grający z szybkością i ambicją wyszedł na dwubramkowe prowadzenie.
W obu przypadkach kluczem do odrodzenia Liverpoolu był Steven Gerrard. Jednak w Cardiff możemy uczciwie powiedzieć, że w niezwykle spektakularnej i dość często zagadkowej karierze jego siła do decydowania o losach meczu, do podporządkowania gry swojej woli i jego umiejętności do wybuchu w najmniej spodziewanym momencie nigdy nie były tak widoczne.
W każdych rozmyślaniach na temat Mistrzostw ¦wiata, które tak naprawdę nigdy nie były tak otwarte, gdy ominiesz blask Ronaldinho, Steven Gerrard na pewno rozpalił nadzieję w sercach angielskich kibiców. On na pewno nie jest Ronaldinho, czy Thierrym Henrym, ani nawet Waynem Rooneyem, jeśli chodzi o piłkarski geniusz, ale w majestacie jego występu przeciwko West Hamowi, jego fenomenalnych strzałów, wykwintnego podania do Djibrila Cisse przy pierwszym golu, przychodzi mi na myśl Sir Bobby Charlton, ponieważ od jego czasów żaden angielski pomocnik, oprócz Gerrarda nie grał tak wspaniale w wielkich meczach. Jego druga wyrównująca bramka nie była momentem perfekcyjnego wykonania, ale raczej siłą natury, co przywołało ten wyjątkowy strzał Charltona w meczu z Meksykiem, który zupełnie odmienił sytuację w grupie Anglików podczas Mistrzostw ¦wiata z 1966 roku.
Gol Charltona udowodnił, że wszystko jest możliwe. Kto wie, jeśli Eriksson wystawi Gerrarda w ofensywnej roli na czele silnej i zbalansowanej linii pomocy w składzie – Beckham, Lampard, Carrick, Joe Cole i wspomniany wcześniej Steven Gerrard. Ten pomysł nie byłby wcale taką rewolucją, jeśli przypomnimy sobie debatę sprzed dwóch lat przed Mistrzostwami Europy w Portugalii, gdy wszyscy zastanawiali się nad sensem „diamentu” co oznaczałoby koniec kariery dla powszechnie podziwianego Paula Scholesa. Jednak taka jest normalna kolej rzeczy. Finał FA Cup był dla Liverpoolu i West Hamu niezwykle ważny, tak samo jak będzie środowy Finał Ligi Mistrzów dla innych drużyn, ale wszyscy coraz bardziej skupiają się na Mundialu. Wspaniały turniej, który co cztery lata wymaga od każdego kraju uważne przyjrzenie się samemu sobie i do sobotniego meczu Anglicy nie mogli być wielkimi optymistami.
Więc, co się zmieniło, gdy Stevie G wzniósł ręce ku niebiosom? Coś, albo może nic. Kadra Erikssona ciągle wygląda bardzo krucho jeśli chodzi o przednią formację. Liverpool ciągle musi wzmocnić talent Gerrarda czterema nowymi piłkarzami, jeśli chcą zmierzyć się z Chelsea o Mistrzostwo Anglii. West Ham także musi powiększyć swój talent, jeśli chce być poważną drużyną w Premiership.
Ale pomijając to wszystko, coś jednak się stało. Odbył się mecz, który emocjonował w każdym piłkarskim znaczeniu. Była młoda drużyna w swoim pierwszym roku na najwyższym szczeblu rozgrywek, przygotowana do prowadzenia swojej gry przeciwko dobrze zorganizowanemu Liverpoolowi, grali tak dobrze, że na pewno by wygrali, gdyby Pepe Reina nie odzyskał spokoju, a Stevie Gerrard nie wyraził swojego wielkiego i wyjątkowego talentu. Wynikiem tych wydarzeń jest wrażenie, że w ciągu dwóch sezonów pod wodzą Beniteza, w dwóch najważniejszych Pucharach, Liverpool zdobył wyjątkową umiejętność dążenia do celu i rywalizacji do końca. Oczywiście klub na Stamford Bridge osiąga niebywałe proporcje, dzięki transferowi Ballacka i walce o Szewczenkę, ale bez wątpienia drużyna Beniteza znacznie zbliżyła się do Chelsea, jeśli utrzyma obecną „formę.”
West Ham dał pokaz potencjału inteligencji, odwagi, świeżości i dowodzenia. Udało im się rywalizować, a nie jedynie walczyć o przetrwanie. Grali ze spokojem, szeroko. Nawet na chwilę nie dali Liverpoolowi luksusu na prowadzenie takiej gry, jaką chciał. Gdy się mecz skończył nie mogliśmy sobie wymarzyć większej rozciągłości formy w jednym spotkaniu, czego najlepszym symbolem jest odrodzenie Reiny w serii rzutów karnych i ta fenomenalna parada w ostatniej minucie dogrywki.
Potem oczywiście był wspaniały dar, najnowszy i najlepszy dowód, że Anglicy dzięki Gerrardowi mogą pokonać każdego. Oczywiście nigdy nie jest to pewne – niewiele rzeczy w tej grze takie są, ale w tak dziwnych dla Anglii czasach, sobotni mecz dodał wszystkim wiary. Stevie Gerrard złożył obietnicę na odrobinę niebiańskiego futbolu.
James Lawton
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 15.05.2006 (zmod. 02.07.2020)