Do Cardiff z dziarskim głosem i w dobrych nastrojach
Artykuł z cyklu Artykuły
The Reds rzadko potrafili pojawili się w finale pucharu w takiej formie. A jeśli sezon zakończyłby się 11 zwycięstwami w 12 meczach, byłby to wielki zawód w roku, który zakończyłby się bez żadnego trofeum
Namacalne nagrody przestaną mieć znaczenie, jeśli dziś'Młoty staną się Szczęliwymi Mtotami. Dla Liverpoolu byłby to najlepszy pod wieloma wzgędadami sezon w historii, a przecież wcale nie walczyli o mistrzostwo, więcej - zwycięstwo o ostatniej kolejce Premiership nie zapewnło nawet wicemistrzostwa krau i gwarancji na występy w następnej edycji Ligi Mistrzów. Byłoby blisko, ale cygara nie obcięto.
Jak oczekiwano, napastnicy zagrali dobrze, ale ich odpowiednia forma zaczęła się, gdy sezon począł chylić się ku końcowi. Jednak Manchester United może powiedzieć: "Jeśli bronilibyśmy sie lepiej, bylibyśmy mistrzami." Tak samo Arsenal: "Jeśli nie mielibyśmy tylu kontuzji, Jeśli gralibyśmy tak, jak w Europie..." Nawet Chelsea może pomyśleć o zremisowanych i przegranych meczach, które należałoby wygrać.
Liverpool miał największą z pretendentów do mistrzostwa stratę do Chelsea w jej pierwszym "roysyjskim" mistrzowskim sezonie. To the Reds poczynili też najwi\'eakszy postęp na przestrzeni 12 miesięcy, gdyż na finiszu kolejnego sezonu mieli 24 punkty więcej. Oczekiwanie czegoś takiego od nich wydaje mi się a grubiańskie.
Manchester United w potrzebie poprawy dodał jedynie sześć oczek do swojego ligowego osiągnięcia. Z kolei Chelsea "cofnęła się", a Arsenal popadł w swobodny spadek.
Interesujące, że czołowa czwórka - dla potwierdzenia hegemonii - potrafi ukończyć sezon z jednym trofeum na głowę.
Dla klubu postrzeganego w ostatnich czasach, jako nieosiągający, the Reds mieli kilka finałów puchaów do rozegrania, a to jest piąta wizyta w Cardiff (nie licząc Community Shield) na przestrzeni pięciu lat. Dodając Dortmund i Stambuł, wychodzi siedem finałów, spośród których tylko jeden przgrany. Czyli o niebo lepiej, niż w całych latach dziewięćdziesiątych.
A nie chodzi tylko o ilość. W ostatnich latach Liverpool był zaangażowany - ze zwycięskim skutkiem - w kilka najlepszych finałów widzianych kiedykolwiek w trzech świetnych(a także w strzeleniu największej liczby goli przez obydwa zespoły w finale Carling Cup, w meczu z Chelsea, przegranym 2-3, od kiedy zmieniono zasady rozgrywania finału z dwumeczu na jedno spotkanie)
W 2001 roku the Reds podnieśli się z 0-1 w finale FA Cup z Arsenalem, dzięki dwóm pięknym golom Owena. Nie był to najlepszy finał tych zawodów w historii, za to jeden z najbardziej ekscytujących od wielu lat. The Reds byli totalnie rozmontowani przez the Gunners, ale było to w czasach, gdy niewielu stawiało Thierry'ego Henry'ego przed Michaelem Owenem.
Jednak zwycęstwa w Pucharze UEFA i w Lidze Mistrzów zawdzięczamy dwum najbardziej nieprawdopodobnym finałom w histroii tych pucharów. Wygrana 5-4 przeciwko Alaves była dość niesamowita: futbol nie totalny, lecz "kopalny" przez 118 minut, kiedy to piłkarz hiszpańskiego rywala wbił złotą bramkę samobójczą. Bardziej przypomonało to podwórkowy mecz, polegający na wybijaniu piłki w trybuny i zdawaniu się na szybkość.
Sami Hyypia, Steven Gerrard, Didi Hamann i Jamie Carragher, będący obecnie w drużynie LFC, grali w tamtej partii na Westfalenstadion. No i oczywi\'9ccie by\'b3 tam te\'bf Robbie Fowler, który wszedł z ławki, by strzelić najładniejszego gola meczu.
Robbie w Stambule był jednak tylko widzem. Hyypia, Gerrard, Hamann i Carragher przez pierwsze 45 minut także. Jednak po przerwie wszyscy byli kluczowymi postaciami, a the Reds pokazali najbardziej niewiarygodny comeback, jaki Liga, a wcześniej Puchar Mistrzów kiedykolwiek widział(a).
Ten czas w roku
Piłka nożna zabiera nas z powrotem do wielu momentów w naszych życiach, a nic nie robi tego lepiej, niż finał pucharu. W odróżnieniu od meczów z głównymi rywalami, finały pucharów mają miejsce mniej więcej w tym samym punkcie roku: ciepłych dniach i jasnych wieczorach wiosny.
Pięć lat temu opuściłem dwa z trzech finałów w sezonie potrójnej korony, bo głupio wybrałem, by pójść na początku maja. Wcześniej byłem ju\'bf na Millenium Stadium w Cardiff - na pierwszym finiszu sezonu, sezonu Carling Cup. The Reds pokonali Birmingham dzi\'eaki golowi Fowlera i niesamowitym 120-metrowym sprincie Carraghera do swojego karnego w seriach jedenastek.
Finał Pucharu UEFA oglądałem w barze w południowej Hiszpanii. Alaves, z Kraju Basków był przeciwnikem - mecz był tym bardziej interesuj\'b9cy, bo towarzyski właściciel baru, Bask, nieustannie się ze mną spierał - w dobrym nastroju. Spieszyłem by dodać... w środku zsypu dobrych nastrojów. Nazwanie meczu dziewięciogolowym thrillerem jest niesprawiedliwe.
Wielu, jak drużyna Gerarda Houlliera był moim momentem w słońcu. Jak jest prawie zawsze kwestią chwili, bez pomocy spóĽnionego refleksu, byłem nieświadomy, że dobre czasy nie potrawają wiele dłużej. Mój syn urodził się w 2002 roku, podczas weekendu miażdżącej wygranej - która ponownie by\'b3a pozytywnym zwiastunem - jednak koła się zatarły. Z pędzącego tandemu przesiadłem się teraz na jednokołowy rowerek. W perfekcyjnej symetrii, the Reds kołowali do rowu.
Od roku 2003 byłem chory, w depresji i rozwiedziony. Houllier, który wydawał się bardzo dobrym trenerem tracił zaufanie. Ale sezon zakończył się kolejnym finałem.
Jednak, nie mogłem obejrzeć finału Pucharu Ligi przeciwko Manchesterowi United; porażka przeciwko nim mogła mnie doprowadzić do samobójstwa. To jedyny finał, który przepuściłem. Jednak dochodziły do mnie krzyki z pubu, kiedy Gerrard zdobył bramkę.
Ta data udowodniła mi syndrom "Diomede" :pokazała mi jasne światło, ale póĽniej go już więcej niz zobaczyłem. Jednak po raz pierwszy w moim życiu, co prawda przez krótki okres czasu, chciałem trzymać futbol w cieniu mojego życia.
Jednak póĽniej czasy się zmieniły. Przyszedł Stambuł i znowu zaczęłem się interesować futbolem. Pokazało mi to, że futbol jest jak życie: każdy zespół ma swoje wzloty i porażki.
Dzisiaj będę chciał skompletować hat-trick: to będzie mój trzeci fianł, na który pójdę z moim przyjacielem. Pierwszy był przegrany, z Chelsea, drugi wygrany z Milanem w Stambule. Pamiętam jak wstrzymywałem oddech, kiedy gracze The Reds strzelali jedenastki, jak Carra był zmęczony w czasie dogrywki. Mam nadzieję, że wygrana z West Hamem będzie spokojna i bezdyskusyjna.
You'll Never Warble Alone
W ostatnią sobotę odwiozłem swojego syna, żeby zobaczył jak jego mama śpiewa w chórku w musical "Karuzela". ¦piewano m.in. "You'll never walk alone", który był wydarzeniem całego spektaklu i znowu przypomniał mi o dogrywce i rzutach karnych w Istambule.
Słyszałem "You'll never walk alone" w różnych wykonaniach, na różnych okazjach: ślubach , pogrzebach i oczywiście meczach piłki nożnej. Jednak usłyszenie jej w takim wykonaniu było czymś niezapomnianym, prawie takim jak po meczu z Milanem.
Jednak dzisiaj jest moja kolej, w Cardiff. Tam będę śpiewał z profesjonalymi kibicami.
Paul Tomkins
Autor: Witz
Data publikacji: 13.05.2006 (zmod. 02.07.2020)