Dlaczego tak wielu Azjatów i Muzułmanów kibicuje LFC?
Artykuł z cyklu Artykuły
Siedziałem na Anfield razem z dziennikarzami, obok przedstawicieli FA Premier League i Football League, gdy nagle gość o imieniu Pedro odwrócił się w moją stronę i spytał: „Dlaczego tak wielu Azjatów i Muzułmanów kibicuje LFC?”
Oczywiście nie mogę mówić za każdego Azjatę i Muzułmanina, ale czułem niezaspokojoną potrzebę wyjaśnienia, jak to się stało, że urodziłem się w Preston, dorastałem w Yorkshire, a jestem kibicem Liverpoolu.
Wiedziałem, że trzeba będzie trochę pogrzebać w archeologicznych zabytkach mojej pamięci. Jednak dopiero, jak wyciągnąłem mój czerwony szalik Liverpoolu, przypomniałem sobie, jak ojciec kupował mi go lata temu. Mimo, że on wciąż jest zagorzałym fanem Preston, zawsze podziwiał Liverpool i oglądał ich mecze na Anfield w latach 60-tych i 70-tych.
W tamtych czasach bardzo rzadko słyszało się o młodym chłopaku z Azji, który chodzi na mecze piłkarskie, jednak gdy tata wyemigrował z Indii to bardzo rozwinęła się w nim miłość do futbolu, a także do krykieta. Przez wiele lat, rok w rok kupował sezonowy karnet na mecze Prestonu, ale radość z oglądania Liverpoolu, Leeds United i niestety Manchesteru United, tak naprawdę była największa. Ja jednak ciągle pamiętam jedną rozmowę z ojcem o legendarnym Billu Shanklym, za czasów gdy Kevin Keegan grał jeszcze w Scunthorpe United i zarówno Preston, jak i Liverpool chcieli go mieć u siebie – jednak Preston zrezygnował i wiemy, jak dalej potoczyła się ta historia.
Ojciec także pamięta, jak jeszcze młody Mark Lawrenson grał w Preston North End i jego bramkę w meczu z Sheffield Wednesday, a także oglądał mecz FA Cup pomiędzy Crewe i Prestonem na Anfield 3-0 przez Preston w 1977 roku. Oglądał także bezbramkowy remis w połowie lat siedemdziesiątych w derbach Merseyside. Widział George’s Besta w barwach Manchesteru United w 1972 roku podczas meczu z Preston wygranego przez United 2-0 po golach Gowlinga i Lawa.
W tamtych czasach ojciec zarabiał 20 funtów i raz wydał 15 na buty z podpisem George’a Besta. Tata to taka piłkarska instytucja, radość sprawiało mu oglądanie takich piłkarzy, jak Dalglish, Fairclough, Ian Callaghan, Brian Hall, Alan Kennedy i wielu innych, jak Peter Osgood, Alan Ball, czy Malcolm McDonald. Warto zwrócić uwagę, że ani razu nie napotkał się z rasistowskimi gestami, czy odzywkami pod swoim adresem. Jednak dzisiaj woli rolę domowego kibica.
Wracając do mnie! Pamiętam, gdy mając 7 lat w maju 1986 roku, w dniu przeprowadzki do nowego domu był Finał FA Cup – Liverpool – Everton. Włączyłem telewizor i zobaczyłem, że The Reds przegrywają 0-1 po bramce Linekera. Wtedy ciągle słyszałem, jak ojciec wychwalał Liverpoolu, więc byłem bardzo zadowolony, gdy dwa gole Rusha i bramka Craiga Johnstona zapewniła Liverpoolowi dublet w tamtym sezonie. Niedługo póĽniej miałem szczęście po raz pierwszy w życiu wejść na Anfield Road. Miało to miejsce w latach osiemdziesiątych i Liverpool zmiażdżył Nottingham Forest 5-0. To był wspaniały wieczór, a doping był niesamowity – muszę przyznać, że Scouserzy mają bardzo specyficzne poczucie humoru.
Od tamtego dnia to się zaczęło. Choć, gdy byłem dzieckiem to wcale nie wygrywaliśmy ciągle trofeów. Gdy w 1988 roku, gdy przegraliśmy z Wimbledonem, a John Aldridge nie wykorzystał karnego to płakałem przez wiele dni. Pamiętam, że wtedy oskarżyłem Księżną Dianę o to, że kibicuje Wimbledonowi, gdy wręczała Puchar FA Cup Denisowi Wise’owi – nie zważałem na uwagi ojca i matki, którzy próbowali wyprowadzić mnie z błędu. Pamiętam, że wtedy piłkarze Liverpoolu byli dla mnie nietykalni i święci – dla 9-latka- to były prawdziwe ikony. Zawsze próbowałem ich naśladować zarówno w szkole, jak i w domu.
A tragedia w Hillsborough bardzo mnie dotknęła. Pamiętam, że Craig Johnston od razu wrócił z Australii i uklęknął przed The Kop, która została zamieniona przez kibiców Liverpoolu w ołtarz. Dla mnie to podsumowało relacje pomiędzy piłkarzami, a kibicami. Zjednoczeni w żałobie po śmierci tak wielu ludzi i zjednoczeni, jako klub, gdy tego samego roku pokonaliśmy Everton w Finale.
Nawet nie chce próbować wspominać tej porażki z Arsenalem w 1989 roku. Pamiętam, że moi kuzyni powinni wtedy iść do pracy, ale byli tak załamani, że nie dali rady.
Ojciec zakupił mi także „Liverpool in Europe”, film nakręcony przez BBC o sukcesach The Reds. Uwielbiałem oglądać ten film: oglądałem go codziennie po szkole, po meczecie. Dzięki temu poznałem takie sławy, jak Super-rezerwowoy David Fairclough. Kto mógłby zapomnieć o tych wspaniałych europejskich wieczorach? Magiczne.
Jeśli jesteśmy już w temacie wspaniałych europejskich wieczorów to przejdĽmy do meczu w Stambule! W przerwie byłem kompletnie zdruzgotany, a brat chciał mnie dobić, ale zachował milczenie i pozwolił mi myśleć. Myślałem, że nie możemy przegrać, jak zaszliśmy już tak daleko. Co by powiedział Shanks, jakby to widział? Co z tymi wspaniałymi meczami w Europie? Saint Etienne? Roma? Wtedy mój ojciec powiedział: „W futbolu wszystko może się zdarzyć.”
Wstałem i nadszedł czas na wieczorną modlitwę. Potem już wróciłem razem z rodziną przed telewizor. Ludzie wokół mnie po cichu się modlili, dostałem mnóstwo sms-ów od ludzi, którzy mnie wspierali i mówili, że Liverpool może to zrobić. Jednak pamiętając rok 1988 bardzo dobrze, czułem się Ľle. Potrzebowałem jakieś motywacji! Na szczęście dwunasty zawodnik spisał się na medal (kibice w Stambule).
Nagle cały stadion został wypełniony głosem z tysięcy gardeł śpiewających „You’ll Never Walk Alone” – wtedy wiedział, że magia historii w jakiś sposób się ujawni i tak się stało. Gdy Gerrard zdobył pierwszą bramek krzyknąłem tylko – Tommy Smith! Ten gol nie był idealną kopią tego, co zrobił ówczesny Kapitan The Reds, ale okoliczności towarzyszące obu bramkom były podobne. Adrenalina wróciła i już wtedy wiedziałem, że coś się święci! Gdy zdobyli drugą i trzecią bramkę to czyste szczęście, coś czego nie potrafię opisać. A gdy Dudek zaczął udawać Grobbelaara na linii bramkowej nie wiedziałem, czy śmiać się, czy obgryzać paznokcie. „Co to wyprawiasz do jasnej cholery!” krzyknął mój brat. Ja jednak mu powiedziałem, że Dudek wie, co robi. Wszyscy wiemy, co było potem. A gdy usłyszałem o magicznych słowach Rafy: „Jesteście Liverpool Football Club – pokażcie to!” wiedziałem, że Paisley i Shankly byliby dumni. Co za mecz. Co za noc.
Kolejny przeskok do obecnego sezonu, w którym uważam, że Rafa wykonuje świetną robotę. Kibice muszą być cierpliwy, Shanks nie stworzył wielkiego Liverpoolu w kilka dni, czy miesięcy. Potrzebował lat, by zasiać ziarno sukcesu i potem przekazać panowanie Paisleyowi, który spowodował, że Liverpool stał się drużyną, której wszyscy się obawiają.
Mimo, że jest to niesprawiedliwe porównywać Rafę do Boba, czy Shanksa, ale muszę powiedzieć, że Rafa włożył mnóstwo pracy w ten klub. Uważnie prześledził kariery Shankly’ego i Paisleya i chce powtórzyć ich sukcesy. Przyjął młodą politykę, co jest bardzo zadowalające. Szukanie młodych, utalentowanych piłkarzy i sprowadzanie na Anfield, by tutaj zamienić w wielkich piłkarzy to był sposób Liverpoolu. Teraz wielkie kluby wolą wydawać wielkie pieniądze na sprawdzonych piłkarzy, ale mam dziwne przeczucie, że Rafa wynajdzie niejeden wielki talent, jakim z pewnością są Jack Hoobs, czy Godwin Antwi. Jeszcze Akademią opiekuje się najlepszy z możliwych do tego zadania trener Steve Heighway, więc jestem pewien, że w ciągu kilku lat będziemy świadkami narodzin nowych gwiazd. Rafa jest trenerem, który może wziąć przeciętnego piłkarza i zamienić go w wielkiego zawodnika.
Jeśli chodzi o kibiców w Azji to Liverpoolu ma tam bardzo wielu sympatyków. Pamiętam, że niedawno przeprowadzałem wywiad z Robinem Cookiem tuż przed wyborami i wytłumaczył mi, jak bardzo ważna dla Wielkiej Brytanii jest azjatycka społeczność.
Znam kilka klubów, które mają sporo Azjatów w swoich składach i w ten sposób chcą przyciągnąć uwagę kibiców z Azji. Uważam, że jeśli Liverpool zdecydowałby się pozyskać jakiegoś Azjatę to przyniosłoby to ogromne korzyści finansowe. Jednym przykładem są Mistrzowie ¦wiata w Rugby – Bradford Bulls.. Grało tam kilku Azjatów, i w ten sposób, chcieli przyciągnąć zainteresowani kibiców a Azji. Jednak nie mogło to się zakończyć powodzeniem, ponieważ bardzo mało osób na tym kontynencie interesuje się rozgrywkami Rugby, proste.
Jednak jeśli wspomnisz o Liverpoolu to już się zmienia nastrój. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jak wielkie zainteresowanie wzbudza ten klub wśród Azjatów mieszkających w Anglii. To zapiera dech w piersiach.
Także nie zapominajcie, że Ci Azjaci mają wpływ na swoją rodziną mieszkającą na Bliskim Wschodzie. Tam wiele osób kupuje gadżety związane z klubem i to przynosi ogromne zyski. Kilka lat temu takie rzeczy tam się nie działy, a dzisiaj nawet mają swoją własną ligę i myślę, że najbardziej na tym zyska Liverpool, ponieważ będzie jeszcze bardziej popularny.
Brytyjscy Muzułmanie czują wyjątkową więĽ do tego miasta, ponieważ to właśnie w Liverpoolu w 1989 roku William „Abdullah” Quilliam otworzył pierwszy meczet – był to mały pokój w jednym z biur w Liverpoolu, który zachował się do dzisiaj. A jego wnuczka Patricia Gordon, jak się dowiedziałem kibicuje The Reds.
No i nie zapominajcie o Latynosach. Pamiętam, jak odwiedziłem moich wujków w Panamie. Zanim wyjechałem, by wrócić do domu zostawiłem wujkowi koszulkę Liverpoolu i on ją uwielbia. Wszędzie, gdzie nie poszedł był pytany, jak udało mu się ją dostać. Na moją zgubę, gdy wróciłem do Anglii moi kuzyni domagali się bym im też wysłał taką koszulkę. Wysłałem tam z 12 koszulek, co zostawiło niezłą dziurę w moim portfelu. Od Meksyku po Chile, Liverpool ma wielu kibiców, co ułatwi nam wejście na tamten rynek, co jest ważne, ponieważ jest tam teraz wielu utalentowanych chłopców. Na przykład Kevin Kuranyi urodził się w Panamie i ma podwójne obywatelstwo. Często organizuje tam turnieje piłkarskie, by zachęcić dzieciaki do gry w futbol. Nie tak dawno temu szkoleniowcem Reprezentacji Panamy był Anglik, Gary Stempel, który zaszczepił piłkę nożną w tamtym społeczeństwie.
W jaki sposób udało się Liverpoolowi zgromadzić tak wielu kibiców? Nie mam pojęcia, tak samo zresztą, jak każdy inny człowiek – może dlatego, że The Reds uznaje się za „Muhammada Aliego” w piłce nożnej. Muhammad jest wzorem do naśladowania i pełnił tą rolę przez wiele lat. On pokonał świat w latach 60-tych, pokazał ogromną siłę charakteru. Poprowadził ludzi w taki sam sposób, jak Bill Shankly, czy Bob Paisley zainspirowali Liverpool do wielkich sukcesów.
Te wspaniałe mecze na Anfield i w Europie spowodowały, że ludzie zaczęli myśleć: „możemy być wielcy, możemy dokonać niemożliwego”. To dało im siłę charakteru, a jeśli jeszcze dodacie do tego „You’ll Never Walk Alone” to każdy dostanie gęsiej skórki.
Często zastanawiam się, kto jako pierwszy zaczął śpiewać „You’ll Never Walk Alone” wymachując przy tym szalikiem nad głową. Nie wydaje mi się, żeby osoba, która to rozpoczęła spodziewała się, że w przyszłości miliony ludzi na całym świecie będą to śpiewać. Słyszałem ludzi, którzy śpiewali to w wielu językach: Urdu, Gujarati, Hindi (dialekty Azjatyckie) po francuski, niemiecki, czy hiszpański. Niewiarygodne!
Manchester kto? Real kto? Mimo, że to Chelsea Abramowicza ma pieniądze, to my mamy Rafe, Gerrarda, Alonso, a wymieniam tylko kilku i cierpliwego Ricka Parry’ego, który nie odda klubu w niewłaściwe ręce.
Jestem pewien, że Liverpool czeka wielka przyszłość zarówno na boisku, jak i poza nim. I każdy Scouser chce być tego częścią.
Mohammed Bhana
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 28.03.2006 (zmod. 02.07.2020)