FUL
Fulham
Premier League
21.04.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 958

Torben Piechnik o Aggerze

Artykuł z cyklu Artykuły


W Danielu Aggerze Liverpool kupił sobie gracza, który w mojej opinii okaże się jednym z najbardziej trafionych kiedykolwiek transferów. Każdy w Danii jest bardzo podekscytowany jego osobą i jego przejściem do tak wielkiego klubu, jakim jest Liverpool.

Agger jest wysoki, silny, dobry w powietrzu i równie biegły na ziemi. Bez cienia wątpliwości Agger jest jednym z największych duńskich talentów ostatnich lat i ma potencjał, by zostać ostoją duńskiej drużyny narodowej w najbliższych latach.

Wzrost jego rozgłosu był niespodziewany. Osobiście nigdy nie słyszałem o nim do czasu, aż przebił się do pierwszej drużyny Brondby. Wyglądało to, jakby ukazał się z nikąd, ale szybko zrobił ogromne wrażenie w klubie. Nie minęło wiele czasu, kiedy został w pełni zasłużenie powołany do reprezentowania swego kraju.

W wieku 21 lat jego najlepsze lata są wciąż przed nim i jedyne, co mogę sobie wyobrazić, to jego rozwój w Liverpoolu. Zauważyłem, że Rafael Benitez nie rzucił go od razu do pierwszej drużyny, przy czym sądzę, że jest to odpowiednia dla jego adaptacji strategia.

Sądzę, że miał przyzwoity debiut w meczu przeciwko Birmingham, ale nie oczekuję, by automatycznie został podstawowym graczem. Nie pojawił się w dwóch ostatnich wyjazdowych spotkaniach przeciwko Chelsea i Charltonowi, co według mnie wyjdzie z korzyścią w perspektywie czasu. Przez podglądanie upodobań Jamie Carraghera i Samiego Hyypii może się wiele nauczyć i stopniowo zaadaptować w Premiership.

Z racji tego, że przenosząc się z Danii do Liverpoolu w 1992, zrobiłem podobny ruch, zdaję sobie sprawę, jak Agger się teraz czuje. Wiem, jak trudna może być przeprowadzka do nowego kraju i klubu tak dużego formatu, ale jestem absolutnie pewny, że on nie podzieli mojego losu.

Jak możecie sobie wyobrazić, przeprowadzka do Anglii i podpisanie umowy z Liverpoolem było ciężkim momentem w moim życiu. Niestety mój czas na Anfield nie był czymś, co można określić mianem sukcesu, ale jako doświadczenie życiowe był to dla mnie niewiarygodny okres.

Grałem akurat w zwycięskiej reprezentacji Danii, która sprawiła sensację, wygrywając Euro 92. Byłem ogromnie podekscytowany możliwością dołączenia tak sławnego klubu, jak Liverpool. Wiedziałem wszystko o wielkiej historii klubu. Był to prawdziwy zaszczyt i nawet po dziś dzień Liverpool jest dla mnie największym i najlepszym klubem.

Chociaż życie na Anfield było różne od tego, do czego przywykłem w Danii, to pasja do gry była znacznie bardziej intensywna, tempo znacznie szybsze. Byłem zaskoczony wysokim standardem gry. Dorastając w Danii zostałem utwierdzony w stereotypie, że angielska piłka to jedynie „kopnij i biegnij”. Szybko odkryłem, że tak nie jest. Taktycznie styl gry Liverpoolu był także inny od tego, do czego przywykłem, więc to także nie pomagało.

Z 24 meczów, jakie rozegrałem dla Liverpoolu, sądzę, że najbardziej zapamiętanym będzie mój debiut na w wyjazdowym meczu przeciwko Aston Villi. Wydawało mi się, że moja gra była dobra, ale fakt porażki pozostawiał nieprzyjemny smak. Dean Saunders, który akurat opuścił Liverpool na rzecz Aston Villi, strzelił dwie bramki i to popołudnie stało się jednym z tych, które chce się zapomnieć.

Bardzo cenię sobie fanów the Reds. Są oni najlepszymi kibicami piłkarskimi na świecie i gra dla nich była prawdziwym przywilejem. Uwielbiałem występować naprzeciw the Kop. Nawet teraz, kiedy wracam wspomnieniami do tych dni, mam gęsią skórkę. W jakiś sposób zawsze uważałem bywalców tej trybuny za swoich przyjaciół. Tak właśnie dzięki nim się czułem i pomimo tego, co niektórzy mogliby powiedzieć, zawsze dawałem z siebie wszystko dla nich.

Pamiętam inną z pierwszych rozegranych przeze mnie w barwach Liverpoolu gier. Zrobiłem wślizg, który spowodował wielką wrzawę. Wiwaty dzwoniły mi w uszach. Po tym uniosłem w geście zaciśniętą pięść, co spowodowało jeszcze wielki entuzjazm. Było tak, jakbym zdobył bramkę, wspaniale uczucie.

Niestety nasze wyniki nie były wtedy najlepsze. Życie jest zbyt krótkie na żale, ale jeśli jest choć jedna rzecz, jakiej bym żałował, to mianowicie fakt, że nigdy nie byłem w stanie wypracować dla Liverpoolu swojej najwyższej formy.

Nie ma wątpienia, ze dołączyłem do klubu w trudnym okresie. Gdybym znalazł się tu w innym momencie i okolicznościach, moja kariera na Anfield mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, lepiej. Ale takie jest życie, musisz sobie z tym radzić.

Manager, który mnie zatrudnił, Greame Souness, był człowiekiem charakternym. Miał chwile, kiedy był niesamowitym człowiekiem, ale czasem jego temperament brał nad nim górę, przez co Greame podejmował decyzje, których nie rozumiałem. Rzecz, za którą nie należało go winić, była jego ogromna pasja do gry. Należało to uszanować.

Po okresie dobrych gier następujących po moim debiucie straciłem miejsce w zespole, ale pamiętam, że w okresie przygotowawczym do nowego sezonu, w związku z kontuzją Marka Wrighta, zaliczyłem występy we wszystkich grach towarzyskich. Souness obdarzył mnie sporym kredytem zaufania, ale na jakieś trzy dni przed startem sezonu Wright zadeklarował się gotowym do gry i został przywrócony bezpośrednio do pierwszego składu.

Znów zostałem zepchnięty na bok. Było to rozczarowujące, gdyż czułem zwyżkę formy i z optymizmem wyczekiwałem początku sezonu. Zupełnie nie potrafiłem zrozumieć planów Sounessa. Wkrótce został on zastąpiony na stanowisku przez Roya Evansa, co dla mnie oznaczało koniec przygody z Anfield

Po opuszczeniu the Reds wróciłem z powrotem do duńskiego klubu AGF i grałem tam przez kolejne pięć lat, zanim w 1999 roku postanowiłem zawiesić buty na kołku. Sądzę, ze opuszczenie Liverpoolu było wtedy właściwą decyzją. Z całym respektem dla kolegów z drużyny rezerw, ale potrzebowałem gry w pierwszym zespole, co dla mnie zaowocowało w efekcie powrotem do drużyny narodowej.

Patrząc wstecz uczciwym będzie stwierdzenie, że nie mam zbyt wielu wartych uwagi wydarzeń w mojej karierze w Liverpoolu. Oprócz wspaniałych wspomnień związanych z fanami równie wysoko cenię sobie te odnośnie kolegów z drużyny. Nie miałem problemów z dopasowaniem się, jeśli chodziło o atmosferę w szatni. Wspominam kolegów z drużyny jako wspaniałą paczkę. Steve Nichol był dla mnie czołową postacią. Sprawił, że poczułem się mile widziany i pomógł mi się zaaklimatyzować.

Ostatno wpadłem na kilku kolegów na odbywającym się w Niemczech turnieju dla byłych graczy. Było wspaniale znów ich spotkać. David Fairclough powiedział mi o stowarzyszeniu byłych graczy Liverpoolu, do którego niezwłocznie się zapisałem.

Obecnie pracuję jako masażysta, co robię już od pięciu lat. Nigdy jednak nie przestałem śledzić losów Liverpoolu. Jest to klub, który na zawsze pozostanie bliski memu sercu.

Z przyjemnością wybrałbym się na jakiś mecz w bliskiej przyszłości, wypił pół kwarty z fanami, sprawdził rozwój mojego duńskiego kolegi, Dana Aggera.

Torben Piechnik



Autor: Khorne
Data publikacji: 09.02.2006 (zmod. 02.07.2020)