SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1652

Japońskie doświadczenie Nam pomoże

Artykuł z cyklu Artykuły


Nieuniknione będą opinie niektórych ze wyjazd to Japonii był błędem, ale w życiu chodzi o korzystanie z nadarzających się okazji. Lepiej czegoś spróbować, aniżeli póĽniej gdybać „co by było gdyby”.

Ta szansa (wyjazd do Japonii) skończyła się niewielka porażką tylko dlatego ze to po prostu był „jeden z tych dni”, i z rożnych powodów, drużynie nie udało się wykorzystać żadnej z szans przez 90 minut.

Co mnie zaskoczyło najbardziej to nie fakt ze The Reds wrócili z Japonii z pustymi rękami, ale to ze byli drużyna o klasę lepsza w obydwu spotkaniach. Szczerze mówiąc, Liverpool był w Japonii jedyna drużyna, która wyglądała na przebojowa, ambitna – na typ zdobywcy.

Tak dobra gra, pomimo porażki, jest bardzo podbudowująca, zwłaszcza ze względu na jakość przeciwników. Wiele pozytywów można było znaleĽć w grze zespołu. Ale cały sekret o dobrej grze i porażce polega na tym, aby nie stało się to nawykiem. Można był zadowolonym w paru sytuacjach, kiedy rzeczy nie układają się po twojej myśli – to dopada wszystkie drużyny – ale ciągła dobra gra i porażki oznaczają ze jest gdzieś słaby punkt. Pewność siebie odpłynie, a wyniki ucierpią z cala pewnością.

To taka sama zasada jak grac kiepsko i wygrywać. Jest to postrzegane jako oznaka jakości drużyny, ale wcześniej czy póĽniej szczęście się skończy, jeżeli gra się nie polepszy. Na początku 2002/03 można było przeczuć ze pasmo zwycięstw The Reds skończy się szybko, gdyż to zwycięstwa nie wnosiły do drużyny pewności siebie i płynności. Drużyna stała się bardziej niestabilna.

Ale na dzien. dzisiejszy nie ma powodów do zmartwień. Styl gry przez ostatnie parę miesięcy jest dobry, w lidze ostatnio odnieśliśmy 7 zwycięstw z rzędu nie tracąc bramki, z których sześć było z przewaga 2 lub więcej goli

Pomimo porażki, zespól dowiódł, jak można dobrze grać przeciwko wysoko sklasyfikowanym przeciwnikom, budując pewność siebie własnym stylem gry. Jako ze jestem prawie na półmetku sezonu, wyjazd ten był okazja dla drużyny do ucieczki z codzienności Premiership i możliwościom do spędzenia czasu razem w nowym otoczeniu, by dalej integrować się, mając aż 8 dni pomiędzy finałem a przyjazdem Newcastle na Anfield.

Mnie samego zdziwiło, ze prawie nie byłem zestresowany przed spotkaniem. Zazwyczaj miewam mdłości przed dużymi meczami, ale tym razem, byłem wyjątkowo spokojny. Byłem mniej więcej 1000 razy bardziej spokojny niż przed finałem w Stambule.

Byłem rozczarowany po końcowym gwizdku, nie zdruzgotany. Pomimo faktu ze FIFA zwiększa ilość drużyn biorących udział w tym turnieju, to w dalszym ciągu jest to cos a’la Superpuchar Europy czy Commudity Shield: bardzo milo jest wygrać kolejne trofeum ale rywalizacja drużyn na podstawie ich zeszlosezonowych wyników nigdy nie podnosi ciśnienie w żyłach.

¦mierć ojca Rafa – jak każdy inny fan składam moje szczere kondolencje – nie musi być łączona z tym jak menadżer przygotował drużynę do finału. Ta śmierć postawiła piłkę nożna w pewnej perspektywie do życia Beniteza.

Ale tak jak zawsze, „the show goes on”. Sao Paulo miało o tydzień dłuższy okres na aklimatyzacje i dodatkowy dzień na przygotowania do finału. Pomimo tego, Liverpool ich zmiażdżył na boisku chociaż przegrał 0-1.

Brazylijczycy strzelili bramkę, która uniknęła naszej pułapki offsidowej o milimetry (a może i nie), a to ‘gole’ Liverpoolu wprawiły w ruch dwukrotnie chorągiewkę liniowego.

Flo wiedział ze nie jest na spalonym, ponieważ miał lepszy wgląd na cala sytuacja niż liniowy; nigdy by mu nie przyszło do głowy ze gole może zostać nieuznany. Harry Kewell był następnie staranowany w polu karnym, a bezpardonowy atak Lugana na kolano Stevena Gerrarda był z niczym rzut toporkiem wykonany przez Latynosa.

Ponad to wszystko, bramkarz Sau Paulo miał parę niesamowitych interwencji, ale ciężko jest na to narzekać, skoro w Stambule to Jerzy Dudek utrzymał drużynę w grze i doprowadził do rzutów karnych. Do tego dochodzą jeszcze 2 słupki, a statystyka rzutów rożnych, 17-0, mówi sama za siebie.

Czasem w footballu nie otrzymujesz to na co zasługujesz – jestem pewien ze fani AC Milanu czuli się podle w maju po tym jak ‘kontrolowali’ cale mecz…z wyjątkiem 6 minut. Pomimo to, Liverpool był pokrzywdzony przez decyzje w czasie finalu LM (Luis Garcia zgłaszał zagranie ręka), ale jeszcze bardziej w ostatnim meczu w Japonii. W piłce trzeba umieć sprawić by szczęście właśnie tobie sprzyjało, ale nie jest to ułatwiony gdy decyzje sędziego są niemal zawsze przeciwko tobie.

To normalne ze Liverpoolowi nie udało się nic strzelić w czasie, gdy Michael Owen zdobył hat-tricka. Wszyscy wiemy Owen to klasowy zawodnik, który będzie zdobywał gole nieważne gdzie występuje, ale teraz przynajmniej mam mniejsza pewność ze Micheal strzeli na Anfield drugiego dnia świat, pomimo tego ze jeszcze do niedawna wydawało się pewne, że to Owen przerwie nasza passę meczy bez straconej bramki.

Jak mawia Rafa, celem nie jest posiadanie króla strzelców w lidze, celem jest posiadanie najlepszej drużyny, Miałem przeczucie już od lata ze Owen strzeli więcej goli niż jego odpowiednik w Lpoolu, ale to pozycje Liverpoolu jest teraz duzo lepsza aniżeli Srok.

Można się kłócić, ze The Reds przydałby się typ kata jakości Owena; ale jednocześnie można zasugerować, ze jego obecność sprawiłaby utratę balansu drużyny, która świetnie się rozumie. Czasem szukanie miejsca w drużynie dla nawet bardzo dobrego gracza, może być ze szkoda dla ogółu.

Ale może nie powinniśmy się zastanawiać, co straciliśmy w Azji, a raczej co odnaleĽliśmy tam. Harry Kewell w końcu odnalazł to przyspieszenie i styl na którym zbudowała swoja dotychczasowa reputacje. Jeśli jego zadaniem jest przedzieranie się przez ‘nogi’ przeciwników, same sztuczki i technika nie wystarcza.

Podobnie jak Owen i Gerrard, Kewell w wieku 20-24 lat spędził za dużo czasu przemieszczając się miedzy jedna a kolejna kontuzja.

Granie w piłkę z uszkodzonym mięśniem to jak spuszczanie się w dół opierając się na postrzępionej linie. Wszystko jest okey w spokojnych chwilach, ale ciąży na tobie świadomość ze jeden fałszywy ruch i kolejna poważną kontuzja może stać się twoim udziałem. Kiedy mięsień się zrywa, jak to miało miejsce w przypadku Harrego w Stambule, ból dochodzi także do głowy.

Mogę porównać swoja sytuacje do historii Kewella: w wieku 20 lat dostałem ofertę testów w Leeds Utd, lecz zostałem odrzucony ze względu na poważnego wirusa. Kolejne parę lat spędziłem starając się dojść do pełnego zdrowia. Następnych parę lat spędziłem na pol-profesjonalnym poziomie, ale w dalszym ciągu nie udało mi się wykurować w 100%, czując się często bardzo ospale i ociężale.

Im bardziej się starałem, tym gorzej na tym wychodziło moje zdrowie. W końcu, w wieku 27 lat z energia emeryta, zdiagnozowano u mnie pewien problem neurologiczny (Myalgic Encephalomyelitis). Na zewnątrz wszystko wyglądało okey, ale wewnątrz moje mięsnie były jak ołów. Wiem jak to jest, kiedy wszystko wokół każe ci w siebie zwątpić.

W przeciwieństwie do złamanej nogi, uszkodzony mięsień nie wymaga gipsu, który byłby widoczny dla publiki. A uszkodzenie mięśnia jest piekielnie bolesne. Złamałem ramie i nogę grając w piłkę, ale najgorszy ból, jaki kiedykolwiek doświadczyłem to skurcz w udzie po meczu. Skurcz szybko przechodzi, gdy się rozciągnie, ale rozerwany mięsień pozostaje bardzo bolesny.

Tak samo jak zawodnik, który wraca do gry po złamaniu nogi myśli dwa razy na temat wslizgow „50/50”, podobnie zawodnik z problemami Kewella obawia się ze nagły ruch mogę go wysłać na 4 miesiące na rehabilitacje.

Harry Kewell sprawia wrażenie ze pokonał już ten psychiczny blok. Przeciwko Sau Paulo rozegrał bardzo dobre zawody: kiwał, wrzucał piłki w pole karne. Jego powrót do wysokiej formy to wymarzony prezent gwiazdkowy dla Liverpoolu. Miejmy jednak nadzieje ze ten ‘prezent’ nie przeminie wraz z zakończeniem świat i ze Kewell będzie pomocny drużynie przez dużo dłuższy czas.

Paul Tomkins



Autor: tilburg
Data publikacji: 21.12.2005 (zmod. 02.07.2020)