Stambuł czeka na finał Ligi Mistrzów
Artykuł z cyklu Artykuły
Stambuł wyczekuje finału Ligi Mistrzów, zaprzyjaĽniając się z kibicami, licząc zyski i przekonując, że należy do Europy. Gospodarze boją się tylko chuliganów i - przede wszystkim - nudy.
Nie, to nie będzie pierwszy w dziejach finał w Azji. Stambulskie stadiony - prócz należącego do Fenerbahce - leżą w europejskiej części miasta, w tym także obiekt AtatĂĄrka, na którym w środę bój stoczą Liverpool i AC Milan.
Ale kibice i tak czują się tutaj egzotycznie. Na lotnisku czyhają zgięci w pas naganiacze, którzy słysząc nazwę hotelu, szeroko się uśmiechają i oświadczają, że właśnie do nich należy dostarczanie klientów pod wskazany adres. Bus dowozi pod samiusieńkie drzwi, a wszystko z okazji finału, byle tylko goście nie tłukli się taksówkami. Potem okazuje się co prawda, że podróż kosztuje trzy razy drożej, ale oferuje nieoceniony walor towarzyski - kierowca zabiera po drodze mnóstwo kumpli, więc można zapoznać się z tubylcami. Taksówkarze mają identyczne zwyczaje, choć są mniej otwarci. Dwie fanki Liverpoolu opowiadały mi, jak jeden z nich, owszem, zatrzymywał się kilkakrotnie podczas kursu, bo akurat zobaczył znajomych, ale przedstawiać ich nie chciał. Nawet na herbatę poszedł sam. A przecież zabrały ze sobą kartki z hasłem: "Asla yalniz yurumeyeceksin", czyli tureckim tłumaczeniem tytułu klubowego hymnu "You'll never walk alone".
¦wir totalny
Finału nie sposób przegapić. Przypominają o nim nie setki, lecz tysiące flag, na których niewielkie logo LM wstydliwie kryje się gdzieś obok gigantycznych marek sponsorujących rozgrywki. Hotele wprowadziły specjalne cenniki, a przyjezdnych co chwilę zaczepia ktoś oferujący specjalny transport w środowy wieczór. Oczywiście po specjalnej cenie.
Burmistrz Stambułu ogłosił, że kibice bez biletów będą zatrzymywani na lotnisku i odsyłani z powrotem. Według szacunków brytyjskiej policji na finał wybiera się blisko 40 tysięcy. wyspiarzy, z czego ledwie 20 tysięcy kupiło wejściówki. Dokładnych liczb nikt nie zna, bo fani podróżują także pociągami przez całą Europę.
Dwa tysiące policjantów w cywilu będzie patrolowało ulice, tyleż umundurowanych przypilnuje porządku na stadionie. Brytyjskiej policji to nie zadowala, anonimowy oficer oświadczył nawet w prasie, że finał w żadnym wypadku nie powinien się odbyć w Stambule, że "lobbowali przeciw temu pomysłowi spece od stadionowego bezpieczeństwa z kilku krajów, ale zostali zignorowani".
Gospodarze boją się powtórki z Turynu, gdzie kilka tygodni temu tifosi starli się z fanami Liverpoolu. Pamiętają też półfinał Pucharu UEFA z 2000 roku, kiedy kibice Galatasaray ("Witajcie w piekle" - to ich motto) śmiertelnie pchnęli nożem dwóch zwolenników Leeds. Tym razem gospodarze zamierzają więc nie dopuścić, by fani się ze sobą zetknęli. Włochom wyznaczyli jako miejsce zbiórki zabytkową dzielnicę Sultanahmet, Anglikom centrum miasta - obie grupy dostaną eskortę i specjalne autobusy, na własną rękę nikt na stadion nie pojedzie.
Turcy dzielą swe sympatie po równo. - Tak naprawdę to chcemy wielkiej gry, takiej, która przejdzie do historii. Jak będzie nuda, to i nas szybko zapomnicie - słyszę w knajpce w sercu miasta, nieopodal słynnego meczetu Hagia Sophia. Gospodarze, aspirujący do Unii Europejskiej, zdają sobie sprawę, że wspaniałe futbolowe święto to dla nich szansa, by zaistnieć. Sami zresztą mają totalnego świra na punkcie piłki. Z niedzieli na poniedziałek położyli się spać dopiero tuż przed wschodem słońca, bo Fenerbahce pobiło w derbach Galatasaray, zdobyło mistrzostwo i miasto eksplodowało.
Kto rozumie sport
Nudy w środę Turcy trochę się obawiają. Wiedzą, że finały rzadko bywają porywające. Pamiętają ten sprzed dwóch lat, w którym Milan zremisował 0:0 z Juventusem, by zwyciężyć w rzutach karnych. Cała Europa biadoliła wówczas, że Włosi mordują piłkę. Teraz o puchar znów zagra zimnokrwisty, nigdy nieśpieszący się Milan, a jego rywalem będzie Liverpool - czasem grający bez polotu, a czasem wręcz topornie.
Trener Rafael Benitez daje zresztą do zrozumienia, że w Stambule nie dojdzie do bezpardonowej wymiany ciosów, lecz pilnego wypełniania precyzyjnych zaleceń taktycznych. Zanim ogłosił trwającą do wtorkowej konferencji prasowej ciszę medialną, mówił o swojej profesji jak o powołaniu: - Jako trzynastoletni młodzik w Realu Madryt utrzymywałem zeszyt z nazwiskami wszystkich członków drużyny. Każdemu koledze przyznawałem od jednej do trzech gwiazdek i po sezonie wiedziałem, kto był najlepszy - opowiadał Hiszpan, przy okazji składając hołd swojemu rywalowi Carlo Ancelottiemu ("Odczułbym dużą ulgę, widząc go na boisku, a nie na ławce").
Włoch rewanżuje się Benitezowi pochlebstwami, marzy o ściągnięciu do Milanu lidera Liverpoolu Stevena Gerrarda ("Teraz nie zawracam głowy, ale latem, kto wie"), i w ogóle z ust wszystkich spływałaby sama słodycz, gdyby nie irytacja Paolo Maldiniego. - To absurd nazywać włoski futbol nudnym. Atakujemy częściej niż reszta Europy, np. Chelsea i Liverpool w półfinale w ogóle nie parły do przodu. To one mają taktykę całkowicie skoncentrowaną na defensywie - wypalił symbol Milanu, zwykle ucieleśniający powściągliwość i dobre maniery.
W odpowiedzi Anglicy ironicznie zapytują, dlaczego to numer sześć na koszulce jest zastrzeżony w Milanie. Czyżby to obrońca Franco Baresi był największą gwiazdą drużyny w historii? I dodają, że następną niedostępną cyfrą będzie "trójka" należąca właśnie do Maldiniego, również defensora. W słowną przepychankę włączył się nawet Fabio Capello, trener wyeliminowanego w półfinale Juventusu, dla którego każdy, kto uważa calcio za nudne, "nie rozumie tego sportu".
Turcy słuchają i trwają przy swoim. Wiedzą, do czego prowadzą bezbramkowe remisy, więc Polaków pytają o jedno: czy Jerzy Dudek dobrze broni rzuty karne?
Ľródło: gazeta wyborcza
Autor: AirCanada
Data publikacji: 24.05.2005 (zmod. 02.07.2020)