Romantyzm: Od Reykjaviku do Stambułu
Artykuł z cyklu Artykuły
Jesteś piłkarskim romantykiem? Bo ja tak.
Tegoroczna kampania europejska zaczęła się dla mnie... na meczu przeciwko Graz w sierpniu? Czy może przeciwko Monaco w paĽdzierniku? Nie, dla mnie zaczęło się ponad 10 miesięcy temu 14 lipca w Reykjaviku w Islandii, podczas pierwszej rundy kwalifikacyjnej.
Od razu po losowaniu w czerwcu, czułem, że muszę iść na mecz z KR Reykjavikiem, mistrzami Islandii (po raz pierwszy od ponad 25 lat) przeciwko Shelbourne, (mistrzowie Irlandii).
Była to czterdziesta rocznica pierwszego meczu Liverpoolu przeciwko KR Reykjavik w Lidze Mistrzów (1964), więc jak mogłem się powstrzymać? Była mowa o zorganizowaniu meczu towarzyskiego na uczczenie rocznicy, tak samo jak 20 lat temu, więc wtedy pomyślałem ,że muszę tam być... Jednak miałem także inną opcję. Kusiło mnie, żeby pojechać do USA, gdzie wszyscy inni kibice LFC jechali. Jednak to mnie nie powstrzymało.
Wsiadłem w bardzo, bardzo tani samolot „Iceland Express” na lotnisku w Stansted i poleciałem na północ. W dzień meczu wszedłem na Islandzki Stadion Narodowy i zapukałem do drzwi sekretariatu. To było jakieś 8 godzin przed meczem, a ja chciałem powiesić wielką flagę Shankly’ego w jakimś dobrym miejscu gdzie każdy mógł ją widzieć. Siggi, sekretarz główny KR Reykjavik spotykał się akurat z sędzią, więc jego asystenci powiedzieli mi, żebym przyszedł póĽniej. Tylko, że mnie to nie obchodziło, ja musiałem powiesić tą flagę!
„Dzień dobry, jestem członkiem klubu kibiców Liverpoolu”- zmyśliłem coś w tym stylu. No trochę prawdy w tym było, ale nie byłem przecież w żadnym klubie. „Jestem tutaj, żeby uczcić 40 rocznicę Liverpoolu w Europie i w związku z tym chciałbym powiesić tą flagę, pana Shankley’a, jeżeli to w porządku”.
„Nie ma problemu.”- wręczył mi do ręki wielki zszywacz i wskazał na drabinę która prowadziła do sektora pod tablicą świetlną, świetne miejsce na flagę pomyślałem, pokażą ją w telewizji ! Stadionowy, który poprowadził mnie do sektora zrobił jakąś głupią minę jak zacząłem robić zdjęcia, jakby to było dziwniejsze od podróżowania około 2000 km na jakiś nędzny mecz kwalifikacyjny.
Pan Siggi skończył już rozmowę z Belgijskim arbitrem i razem z resztą pracowników, poszli do sklepiku, żeby kupić więcj krawatów dla piłkarzy FC Shelbourne, ponieważ nikt nie spodziewał się, że przyleci aż taki duży skład.
Po mimo tego udało mi się załapać na „wycieczkę” po stadionie, następnie do samochodu i pojechaliśmy do głównej siedziby klubu, gdzie szukał dla mnie oryginalnych programów na mecz LFC – KR z 1964.
Po pięciu minutach wrócił ... i...okazało się, że nawet on nie mógł znaleĽć jednego z najbardziej „poszukiwanych” programów z meczy Liverpoolu !
Jak się póĽniej okazało on sam grał w meczu towarzyskim 20 lat temu w 1984. Następnie Siggi dał mi flagę klubu i darmowy bilet na dzisiejszy mecz. Udałem się do baru, na kilka drinków z fanami z Dublina. Czas zleciał i bardzo szybko, i nawet się nie obejrzałem a była prawie pora rozpoczęcia meczu. Poszedłem więc na trybuny. Razem przyszło około 1500 kibiców, może 250 Irlandczyków. Shelbourne byli troszkę lepsi. Silniejsi fizycznie i dobtrze przetrzymywali piłkę. Do przerwy wynik był 0-0. Niespodziewanie po przerwie, KR objęli przewagę 2-0, po dwóch stałych fragmentach gry. Mistrzowie Irlandii przyśpieszyli potem tempo i gry i mecz skończył się wynikiem 2-2. Nawet muszę przyznać, ze końcówka była całkiem ekscytująca, przynajmniej w porównaniu do pierwszego meczu, w Dublinie, który zakończył się wynikiem 0-0. Irlandczycy przeszli do drugiej rundy z powodu bramek strzelonych na wyjeĽdzie. PóĽniej zagrali z Hajdukiem Split gdzie wygrali 4-3 i oczywiście następnie ulegli Deportivo La Coruna (0-0 i 0-3), Hiszpanie znaleĽli się potem w naszej grupie ale to już inna historia.
Spędziłem resztę wieczoru z kibicami Irlandzkimi, ale przede wszystkim obiecałem Siggiemu, że flaga KR Reykjavik, którą mi podarował zawiśnie w Stambule podczas finału.
Kilka dni póĽniej oglądałem mecz 2 islandzkiej dywizji, w jednym z pubów, oczywiście ubrany w mój szalik i koszulkę Liverpoolu, pewien starszy człowiek zaczepił mnie i rzekł; „ Tutaj właśnie oglądałem jak Peter Thompson zniszczył nas w 1964 i dokładnie pamiętam ten mecz aż do dzisiaj.”
Pierwsze kroki Liverpoolu w Europie były doprawdy romantyczne. Mecze z KR, Anderlechtem, Koln’em i Interm z pewnością pozostały na długo w pamięci tym starszym kibicom LFC. Może nie były to piękne i porywające mecze ale jednobramkowe zwycięstwa nad zespołami jak FC Brugge ’78, Real 81’ i Roma ’84 miały w sobie coś specjalnego.
Romantycy w miastach jak Rzym, Paryż i Stambuł czuję się najlepiej, ponieważ mogą powrócić myślami do przeszłych sukcesów starożytnych Imperiów ale także marzyć o przyszłości. Romantycy pamiętają tylko te dobre strony historii, tak samo jak wielcy poeci- Coleridge w Imperium Kubla Khan’a, Keats i Byron w Starożytnej Grecji, Shelley w Rzymie czy chociażby WB Yeats w wierszu „Żegluga do Byzantium”.
Kibice Liverpoolu wspominali przez ostatnie 15 lat a teraz jak już jesteśmy w finale, na stadionie panuje taka romantyczna atmosfera, na flagach powypisywane są hasła o przeznaczeniu, wierze, dumie, sprawiedliwości i snach, że aż nie chcę się wracać do teraĽniejszości.
Chociaż ostatnimi czasy (od sezonu 2000-01) Liverpool zdaje się nauczył się jak zdobywać te cenne bezbramkowe remisy na wyjeĽdzie i póĽniej wygrywać przed własną publicznością, a w osobie Rafy Beniteza można znaleĽć szczerego realistę, który pragnie zabrać klub z Merseyside tak daleko jak jego niektórzy poprzednicy.
Stambuł jest bardzo romantycznym miastem, z pięknymi pałacami i meczetami, otoczone starożytnymi murami, gdzie mieszkańcy próbują powiązać koniec z końcem i polepszać własny kraj w ciężkiej gospodarce. Nawet udało mi się mieszkać tam przez rok, kiedy pracowałem jako nauczyciel...ale to było 17 lat temu. Zauważyłem wiele zmian od tego czasu , ale niektóre rzeczy pozostały bez zmian np. chłopcy ze szmatami co polerują ludziom buty, sprzedawcy dywanów...
Podczas mojego pobytu kibicowałem Besiktasowi, ich trenerem był Gordon Milne, weteran tego pierwszego meczu w Reykjaviku. Wygrali ligę poprzez najlepszą obronę kiedykolwiek widzianą w Turcji.
Moja nowa flaga na finał pokazuje waleczność Carraghera i kreatywność Xabiego (było tylko miejsce na dwóch bohaterów) a nad nimi spokojną twarz Rafy Beniteza i hiszpańskie frazy „No pasaran ! Pasaremos” co znaczy „Nie uda im się nas przebić !my przebijemy ich”.
Ponad 35 tysięcy czerwonych romantyków, po końcowym gwizdku, niezależnie co się stanie będą mysleć o przeszłości i marzyć o przyszłości.
...I nie zapominajmy, że gdy mądra gra Petera Thomsona zniszczyła KR Reykjavik w 1964, czy kiedy Souness i Dalglish rozmontowali defensywę FC Brugge w 1978, piłkarze LFC byli tylko w klubie około roku lub nawet mniej, tak samo jak niektórzy z naszych bohaterów za kilka dni...
Ľródło: redandwhitekop.com
Autor: DeDe
Data publikacji: 20.05.2005 (zmod. 02.07.2020)