Po półfinale Ligi Mistrzów
Artykuł z cyklu Artykuły
Chelsea - Liverpool 0:0 w półfinale Ligi Mistrzów. Goście powstrzymali Chelsea, ale trener Jose Mourinho upiera się, że kontroluje sytuację. Liczby mówią, że awans Liverpoolu byłby taką sensacją jak mistrzostwo Europy dla Grecji. A UEFA, że "The Reds" nawet jako zwycięzcy rozgrywek niekoniecznie będą mogli bronić trofeum!
Szkoleniowiec Chelsea znów wyszedł na demiurga, który widzi przyszłość, a może nawet kształtuje ją według własnych fantazji. Tym razem przed meczem nie opowiadał - jak to ma w zwyczaju - że jego drużyna zdemoluje rywali. Ostatnie dni poświęcił na przygotowywanie kibiców, piłkarzy i dziennikarzy na to, iż mierzy w bezbramkowy remis, a na decydujący cios poczeka do rewanżu.
Udało się. Dostał 0:0. I zmienił front. - Teraz cała presja spadła na Liverpool. Jestem głęboko przekonany, że wystąpimy w finale Champions League - te słowa cytuje cała wczorajsza brytyjska prasa. Prasa, która chwali gości i we wtorkowym rewanżu spodziewa się prawdziwej "wojny domowej".
Dudek zawsze winny?
Anglia musi być pod wrażeniem, bo Chelsea zyskała już opinię drużyny nietykalnej, takiej, jaką w latach 90. był Manchester United (jako jedyny brytyjski klub awansował do finału Ligi Mistrzów i w dodatku go wygrał). Tymczasem Liverpool - jak wyliczył "The Times" - to statystycznie najgorszy zespół w dziejach Ligi Mistrzów, który dotarł do półfinału! Za punkt odniesienia dziennik przyjął stratę do lidera w krajowej lidze. Wynosi ona dziś aż 31 pkt i jest większa od "najsłabszych" dotąd półfinalistów - AS Monaco oraz Borussii Dortmund. Oba te przypadki to był jednak łabędzi śpiew generacji wybitnych piłkarzy, którzy przeżywali schyłek karier pełnych sukcesów, tymczasem Liverpool wciąż jest na początku drogi do wielkości, a może nawet na razie w ogóle nie wystartował.
Wyspiarze chwalą zatem - jak to często dzieje się po 0:0 - trenera Rafę Beniteza, który po raz drugi z rzędu (poprzednio w ćwierćfinale z Juventusem) zdołał z przeciętnych piłkarzy zbudować zasieki nie do przejścia dla sławniejszych przeciwników. Mają sporo racji, choć pamiętajmy, że londyńczykom wielokrotnie brakowało centymetrów lub ułamka sekundy, by pokonać Jerzego Dudka.
Polski bramkarz ma zresztą wyjątkowo ciężkie życie w Liverpoolu. Nie dość, że obrońcy nie podają mu co jakiś czas piłki, by trochę go z nią oswoić, kiedy przez długie minuty nie musi interweniować, to jeszcze prasa wciąż szuka dziury w całym, byle wetknąć mu szpilkę. "Nawet nie będąc zmuszonym do łapania piłki, wyglądał na roztrzęsionego" - podsumował jego występ "Times". Dudek musi z tymi opiniami żyć, nie ma się co obrażać, ale jego żale na niesprawiedliwość świata stają się coraz bardziej zrozumiałe. W środę obronił jeden słaby strzał, raz pewnie wyłapał piłkę po dośrodkowaniu, raz ją wypiąstkował - daleko, w bok, tak jak bramkarski warsztat nakazuje. Miał jeszcze poprosić obrońców, by usiedli na trawie i przetestowali go w pojedynkach sam na sam z Drogbą lub Gudjohnsenem?
Liga bez obrońcy trofeum?
We wtorek takie nieprzyjemne rendez-vous może go spotkać. W postępowaniu Mourinho jest logika. Bramkowy remis premiuje Chelsea, jego piłkarze będą mogli więc cierpliwie wyczekiwać na okazję do kontry, a żadna inna drużyna w Europie nie przedostaje się tak błyskawicznie z własnego pola karnego na pole karne przeciwnika. Na Stamford Bridge tej najgroĽniejszej broni londyńczyków brakowało siły rażenia, lecz na boisku długo nie było ani Arjena Robbena, ani Damiena Duffa. To pierwszy przypadek od wielu miesięcy (pomijając traktowane ulgowo krajowe puchary), by żaden z kluczowych skrzydłowych nie znalazł się w podstawowym składzie, a to oni napędzają kontrnatarcia. I być może to ich kłopoty ze zdrowiem sprowokowały Mourinho do przesadnej ostrożności.
Liverpool w rewanżu zagra bez Xabiego Alonso, ale być może więcej wigoru pokaże lider drużyny Steven Gerrard. Jego środową osowiałość tłumaczy wizyta u chirurga dentysty, który kilka godzin przed meczem usunął z jego ust ropień - noc wcześniej Anglik nie zmrużył oka, wijąc się z bólu.
Fani Liverpoolu modlą się, by wreszcie znów pokazał wielką klasę, a latem odrzucił ofertę Chelsea i pozostał na Anfield Road. Sytuacja się jednak komplikuje, bo piłkarz o jego aspiracjach nie wyobraża sobie sezonu bez Champions League. Tymczasem zespół Beniteza ma marne szanse, by zająć w kraju czwarte miejsce, najniższe dające awans do eliminacji tych rozgrywek. Co gorsza, UEFA zepchnęła na angielską federację (FA) decyzję, kogo - jeśli Liverpool wygrałby Ligę Mistrzów - wystawić w następnej edycji - zwycięzcę poprzedniej czy czwarty klub ligi. UEFA zrzuciła z siebie odpowiedzialność, sugerując, że grać powinien czwarty zespół. Gdyby FA podzieliła jej opinię, jesienią moglibyśmy zobaczyć pierwszą w historii LM (pomijając zdyskwalifikowane Olympique Marsylia) bez obrońcy trofeum. I bez pierwszego Polaka - pomijając głębokiego rezerwowego Bayernu Monachium Sławomira Wojciechowskiego - w finale tych rozgrywek.
Ľródło: gazeta.pl
Autor: Kuba
Data publikacji: 29.04.2005 (zmod. 02.07.2020)