EVE
Everton
Premier League
24.04.2024
21:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1329

Koniec przejściowego braku charakteru?

Artykuł z cyklu Artykuły


Jedna rzecz naprawdę nie dawała mi spokoju przez cały ten sezon: oskarżenia o to, że Liverpoolowi brakuje charakteru.

Nie do końca mogłem się z tym zgodzić, nie uważałem tego za decydujący motyw. W ostatnim sezonie, raz za razem, the Reds pokazywali swój niesamowity charakter i ratowali wiele meczów, dzięki czemu przegrali tak niewiele meczów.

Lecz kryzys wiary w siebie może ukryć zaangażowanie, to nie jest tak, że piłkarzom się nie chciało, lecz ciężej jest zrobić coś pozytywnego na boisku, jeśli wszystko idzie na opak.

Fakt, iż Liverpoolowi udało się wyjść z tego dołka dzięki połączeniu zadowalających występów oraz mocnym fundamentom taktycznym, w stylu najbardziej zadziwiających hiperbol futbolowych jakie kiedykolwiek widziałem, pozwala mi stwierdzić, że jednak nie myliłem się za bardzo.

Zaufanie jest obecne w składzie, lecz rok 2010 upłynie pod znakiem ciężkiej batalii o każdy punkt, często przeciwko drużynom grającym fizycznie, długie piłki na napastników i pomocników o wzroście przekraczającym 180 cm.

Gdy Torres, Benayoun i Johnson wrócą, gdy Maxi i Aquilani dostosują się do drużyny (przecież ostatnie kilka meczów to dla nich coś, czego nie mieli okazji doświadczyć we Włoszech czy Hiszpanii!), gra będzie mogła stać się bardziej techniczna, ekspansywna - lecz póki co rok ten upływa pod znakiem charakteru, po pierwsze i przede wszystkim. Trzeba zostawić trochę serca na boisku.

Fakt, że Steven Gerrard w końcu wraca do swojej optymalnej formy jest kolejnym kluczowym czynnikiem, który pozwoli maszynie się rozpędzić, zwiększyć estetyczne aspekty gry i wiarę w siebie całej drużyny - a zmniejszyć histerię (i szaleńczą presję, która przez to powstaje) - powinny pomóc piłkarzom pokazać prawdziwy potencjał.

Nie znoszę tego mówić, lecz po raz kolejny mieliśmy okazję zobaczyć sędziego jako jednego z głównych aktorów spektaklu, kolejny raz wiele decyzji zostało podjętych przeciwko the Reds. Dzięki Bogu, the Reds grają już wystarczająco dobrze by radzić sobie z takimi przeciwnościami losu. Lecz tak się dziać nie powinno.

Choć zwyciężyliśmy, i choć technicznie czerwień dla Greka była uzasadniona, Stevena Pienaara przypadki - na Mascherano (czysta czerwień, bez dwóch zdań) oraz ta późniejsza, która zaefektowała kopnięciem Kuyta w twarz przez Fellainiego (czysta czerwień, bez dwóch zdań), oraz ta Fellainiego, gdy stanął na piszczelu Kyrgiakosa, nie atakując nawet piłki (czysta czerwień, bez dwóch zdań) powinny zostać naświetlone jako kolejne przykłady sędziowania przeciwko the Reds - przynajmniej w tym sezonie.

Kilka lat wcześniej, Kuyt mógł zarobić czerwoną kartkę na Goodison, i tak się właśnie dzieje; the Reds mieli dużo szczęścia tego dnia, szczególnie, że to właśnie on strzelił decydującą bramkę.

Lecz w tym sezonie, raz za razem, powstała już cała długa lista decyzji niepoprawnych sędziowskich na niekorzyść the Reds, poczynając od piłek plażowych (Sunderland) i rzutów karnych wykonanych na dwa kontakty (West Ham United), a kończąc na ataku w nogę Mascherano, który na szczęście dla kapitana Albicelestes, zakończył się jedynie uszkodzeniem ochraniacza.

Mimo to, the Reds przezwyciężają ten najgorszy pod względem sędziowania i plag kontuzji sezon od kiedy pamiętam. Tak więc charakter to na pewno nie to, czego tej drużynie brakowało.

Ta kampania była próbą nerwów dla każdego związanego z klubem, poczynając od fanów a kończąc na zarządzie, lecz intonacja mediów o dogorywającym gigancie okazała się (znów) przedwczesna. Pacjent bez szans na ozdrowienie - zdrowieje!

Czwarte miejsce to wciaż nie tylko formalność - wciąż mogą się zdarzyć porażki - lecz w tym momencie nawet trzecia lokata jest prawdopodobna.

Byłem mocno sfrustrowany kilka tygodni temu, gdy ludzie mówili o Birmingham, gdy ci byli punkt przed the Reds, że nawet beniaminek jest lepszy od Liverpoolu; przecież wiadomo, że passa tego typu zespołów się prędzej czy później skończy. Lecz niektórzy nie potrafią przeskoczyć takiego sposobu myślenia, ślepo wierząc tabeli. Tutaj trzeba też wyciągać głębsze wnioski, a ci ludzie po prostu spanikowali. Ludzie bali się, że skoro w październiku tabela wyglądała, jak wyglądała, tak będzie musiało być też w maju.

Niektóre zespoły po prostu nie mają odpowiedniej jakości i konsystencji by zostać na dłużej w czołówce - brak wytrzymałości czy doświadczenia okazuje się decydujący. Po raz kolejny Liverpool pod wodzą Beniteza pokazuje, że ma wszystkie te cechy.

W przeciągu kilku tygodni, miesiąca mniej więcej, ośmiopunktowa strata do top4 zamieniła się w jednopunktowy zapas do piątego zespołu. Chociaż Man City ma wciaż gry w zapasie, ich porażka z Hull City stawia ten wyścig w zupełnie innym świetle.

Długoterminowo, powinieneś się ich obawiać: ich sposób wydawania pieniędzy i budowania drużyny jest ciężki do przegryzienia dla innych zespołów, lecz choć ich skład kosztował ponad 100 milionów funtów więcej niż the Reds, wciąż nie wykorzystali okazji do odskoczenia Liverpoolowi, który wciąż czeka na Torresa, Johnsona i reszty.

Dobrą informacją dla Liverpoolu jest fakt, iż - o ile nie nastąpią jakieś bardzo nieoczekiwane wydarzenia - ci kluczowi piłkarze będą mogli być wprowadzani do zespołu powoli, tak, by mogli złapać odpowiednią formę - nie trzeba ich w akcie desperacji rzucać od razu na głęboką wodę.

Wiadomo, można pisać całe elaboraty o jakości o znaczeniu dla drużyny piłkarzy takich jak Torres, Gerrard, Carragher, Agger, Reina, Johnson, Mascherano, Benayoun itd., lecz często lepiej przyjrzeć się tym bohaterom drugiego planu, tym najczęściej krytykowanym, i dopatrzyć się w ich grze sukcesu drużyny.

Nikt nie jest doskonały. Oczywiście, w każdym zespole są piłkarze lepsi i gorsi. Lecz każdy ma jakiś wkład do drużyny. Jeśli ci nieopiewani piłkarze potrafią wykonywać dobrze swoje zadania, wtedy być może trzeba zmienić swoją ocenę danego piłkarza.

Połowa wyjściowego składu ostatnich meczów - Kyrgiakos, Lucas, Kuyt, Insua i N'Gog - byli często mieszani z błotem na przestrzeni sezonu; właściwie to przez większość. Za słabi na Premiership? Za słabi na Liverpool? Ostatnie mecze pokazują, że wcale nie: tu nie chodzi o indywidualne osiągnięcia, a o kontrybucję dla zespołu i tego, jak funkcjonuje drużyna właśnie.

Kontrybucja dla zespołu Kuyta jest niepodważalna, wystarczy przyjrzeć się początkowym minutom drugiej połowy meczu derbowego. Z wyjątkiem krótkiego momentu na Goodison dwa lata temu, nie pamiętam, żeby ten piłkarz kiedykolwiek stracił głowę (choć w sobotę był tego bliski, "dzięki" Fellainiemu - i to w dosłownym sensie).

Mogłeś widzieć ogień w jego oczach po tym, jak strzelił bramkę, z jego twarzy promieniowała sportowa złość, podkreślona przez szramę po korkach Belga. To ważne dla każdego, kto wie, że futbol ma to do siebie, że często po strzeleniu bramki automatycznie dajesz z siebie mniej, czasem powoduje to moment dekoncentracji i w naturalny sposób po prostu starasz się nie przemęczać.

Tak nie było z Holendrem, po tym uderzeniu adrenaliny zaczął grać jak z nut, chwilę później chroniąc zespół przed stratą gola z pozycji prawego obrońcy. Z takich rzeczy nie robi się kompilacji na YouTube, lecz to był sygnał do tego, by Liverpool wygrał ten mecz. To dlatego trener na niego stawiał, nawet jeśli piłkarz nie był w najlepszej formie: ma serce lwa i będzie zawsze starał się pracować dla drużyny.

Lucas. Brazylijczyk nie strzelił jeszcze bramki i cierpi na swoim pochodzeniu - każdy chciałby widzieć w nim "typowego Brazylijczyka", który drybluje pół boiska i strzela dużo bramek (co, jak wiadomo, robi każdy piłkarz w ich reprezentacji, a pewnie i kraju).

Po raz kolejny pozwolę sobie wziąć młodego piłkarza 'na warsztat', który jest daleki od typu Robinho (ten z kolei, po bardzo średnim sezonie powędrował z powrotem do Santosu, choć wciąż jest najdroższym piłkarzem na wyspach: 32 mln funtów). Niektórzy piłkarze mają to do siebie, że aby grać dobrze, potrzebują wsparcia od dobrze grającego zespołu. Lucas jest z typu tych, co tworzą tło, to oni zapewniają tym drugim możliwość dobrego grania: ale sam wkłada wiele energii w swoją grę.

Dla mnie, Lucas może być dużo bardziej pewny wyjazdu na Mundial niż Robinho. Może nie robi takich rzeczy jak ten drugi (choć potrafi wykorzystać swoją technikę w ciężkich chwilach), lecz wystarczy, by jeden gwiazdor obniżył swe loty, a cała kolejka czeka na jego miejsce.

To dlatego taki Fernando Torres jest tak ważny dla zespołu: łączy zaangażowanie i umiejętności. W ostatniej edycji magazynu FourFourTwo opowiada o swojej nieustannej chęci poprawiania swoich umiejętności i podkreśla, że właściwie wszystkie swoje osiągnięcia zawdzięcza Benitezowi, którego perfekcjonizm i rady pozwalają mu odnaleźć coś ekstra w polu karnym przeciwnika. (Właściwie nikt inny, mówiąć o Torresie, nie dostrzega znaczenia managera)

Lecz tacy piłkarze potrzebuja w drużynie Kuytów i Lucasów, aby mogli się skupić na tym, na czym powinni - a także pokazują swój zmysł taktyczny, który jest niezauważalny przez wielu.

Tak jak Kuyt wrócił się i zapobiegł niemal pewnej bramce, gdy Anichebe minął Insuę, Lucas był tym, który zapobiegł napastnikowi Evertonu oddać czysty strzał w ostatniej minucie meczu, który mógł nas kosztować dwa punkty.

Insua i N'Gog to następni - obydwaj to dwudziestolatkowie w dniu rozpoczęcia sezonu - którzy usłyszeli sporo złośliwej krytyki w momencie, gdy dopiero uczą się profesjonalnej piłki. N'Gog nie strzelił bramki przez kilka tygodni, lecz jego gra tyłem do bramki jest naprawdę najwyższych lotów jak na takiego młodzika (a gdy zostawi mu się trochę piłki, potrafi wykorzystać siłę by odwrócić się i uderzyć), a Insua przebił się jako najlepszy z młodzików i to doświadczenie, które teraz zyskuje, już zdążyło zaprocentować.

Każdy fan chciałby, by młodzicy szybko dostawali szanse, a potem są srogo zawiedzeni, gdy okazuje się, że młodemu jeszcze sporo brakuje, źli z powodu każdego ich błędu. Jak ostatnio zauważył Opta, średnia wieku wyjściowej XI Liverpoolu jest druga najniższa w Premier League - zaraz po Arsenalu oczywiście. Ale niektórym wciąż brakuje młodych.

Czasem jest naprawdę ciężko, lecz to doświadczenie pomoże N'Gogowi i Insui w przyszłości - podobnie jak pięciu kolejnym piłkarzom w wieku poniżej 20 lat, którzy w tym sezonie pojawili się na boisku w trykocie Liverpoolu (Ayala, Pacheco, Kelly, Eccleston - ja naliczyłem czterech, albo czegoś nie pamiętam, albo się Tomkins pomylił - dop. red.).

Z drugiej strony, byłem zachwycony tym, że Benitez został wywołany przez Sky pod tablicę przed derby i przepytywany ze strefowego systemu obrony; zarzucano mu, że Cahill strzelił bramkę po rzucie rożnym w ubiegłym roku.

A jak się skończyło? Liverpool wygrał po golu z rzutu rożnego, gdy kryjący 1-1 Phil Nevill dał się przepchnąć Kuytowi (a właściwie, Timowi Howardowi) - przez co piłka wpadła do bramki.

W ubiegłym tygodniu napisałem, że Chelsea raz jeszcze traci bramkę po stałym fragmencie gry, a w odpowiedzi dostałem wiadomość o treści: 'ale to tylko jedna bramka, a my tak tracimy WIĘKSZOŚĆ bramek'. Fan zarzucił mi także rozmijanie się z prawdą i naciąganie faktów.

Sprawdziłem o Opty: Liverpool stracił 13 z 26 bramek po stałych fragmentach gry. Dokładnie połowę.

Chelsea natomiast po stałych fragmentach gry straciła 15 z 20 bramek. Trzy czwarte.

Jakby ktoś jeszcze zauważył jakieś nieścisłości w moich wywodach, proszę o kontakt. Nie omieszkam odpowiedzieć.

Paul Tomkins



Autor: Yooz
Data publikacji: 10.02.2010 (zmod. 02.07.2020)