SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1335

Czy Rafa kopie swój własny grób?

Artykuł z cyklu Artykuły


Z całego mojego ponad dwudziestoletniego kibicowania Liverpoolowi, nie przypominam sobie poranka, w którym czułem się tak bezsilnie. Oczywiście, wtorkowy uporczywy ból głowy, nawał pracy i brak funduszy zakłóciłyby każdy początek dnia, jednak ten marcowy poranek był szczególnie gorzki.

Dlaczego? Dlatego, że w ciągu wszystkich moich życiowych zmagań znajdywałem ukojenie w formie mojego ukochanego klubu. Potężne LFC jest źródłem dumy i nadziei, zdolnym do natychmiastowej odbudowy wiary, czy raczej w ciągu magicznych 90 minut. Jako kibice zwracamy się w kierunku naszej drużyny w poszukiwaniu inspiracji. Jednak w poniedziałek udałem się do źródła lecz znalazłem jedynie trupa.

Drużyna, którą kocham nie jest jeszcze martwa, jednak wygląda jak cień samej siebie. Otchłań szybkości, braku pomysłowości i pragnienia, The Reds w zasadzie przeciskają się tylko przez trybiki, co stanowi wyjątkowo przykry widok.

Cynicy którzy nazywają takie narzekania odruchowymi mają klapki na oczach. Gryzłem się w język całe wieki z powodu nieskończonej lojalności wobec Rafy Beniteza. Jednakże najnowsze odsłony tego tragicznego sezonu wymagają krytyki.

Z całym szacunkiem dla Wigan Athletic, ale są Billym Mitchellem Premier League. Mały, nic nie znaczący kuzyn dużych chłopców, często będący obiektem ataków bez ryzyka wywołania większej draki. Mówiąc brutalnie, każdy zespół z ambicjami sięgającymi Ligi Mistrzów, powinien bez problemu pokonać The Latics.

Dlatego występ The Reds na DW Stadium jest niewybaczalny a resztki aspiracji tej jakże pożądanej wielkiej czwórki zniknęły szybciej niż Lewis Hamilton opuszczający pitstop

Przez odrażające 90 minut nie udało nam przetestować bezrobotnego Chrisa Kirklanda choćby jeden raz. Sam mecz przypominał podobne porażki z rąk Sunderland, Fulham, Portsmouth i Wolves. Podobna historia, owszem, tak samo jak równie niewytłumaczalna.

Skład jest teraz ogromnym wypadkiem samochodowym z bagażem większym niż ten u Katie Price. Jednak tłumaczenia krążące wokół każdego z nich niezmiennie prowadzą do jednego źródła - Benitez.

Coraz bardziej wyizolowany manager najwyraźniej stracił część szatni. Najbardziej oczywistym dysydentem jest krytykowany Steven Gerrard. Tak często bywał zbawcą, gdy sprawy szły źle, jednak w tym sezonie jego forma leci na łeb na szyję. W mojej opinii, główną przyczyną tego stanu jest odejście jego kumpla Xabiego Alonso.

Rolls Royce wśród pomocników, Hiszpan był idealnym kompanem dla Gerrarda. Zdolny do kontrolowania gry swoimi wyważonymi podaniami i nieskazitelną koncentracją, Xabi wytworzył niemal telepatyczną więź ze swoim kolegą. Gdy był przy piłce mógł natychmiastowo odwrócić losy meczu, wypuszczając pomocnika i rozpoczynając atak. Sam rzadko zdobywał gole, jego gra kreowała sytuację dla zawodników wokół niego. Rozważcie fakt, iż w poprzednim sezonie Gerrard zdobył imponujące 25 bramek, a w tym póki co ledwie 8. Pozbawiony dopływu krwi, zawodzi w ataku.

Z zewnątrz wygląda na to, iż Gerrard obwinia swojego bossa za odejście kumpla. Owszem, Rafa nie praktycznie nie zostawił innej możliwości Alonso, niż tylko zabukować samolot do domu, jednak to nie usprawiedliwia mowy ciała kapitana, która jest wielce irytująca. Dreptanie nadąsanym nikomu nie pomaga, natomiast przypomina podobne zachowanie Michaela Owena przed jego odejściem w 2004 roku.

To tak jakby umysł Gerrarda był gdzie indziej. Pozbawiony złudzeń w kwestii managera, oczekuje albo zmiany szefa albo zmiany otoczenia.

Co do Beniteza. Od momentu przyjścia na Merseyside, główną wadą Beniteza jest jego jego upartość. Mówiąc krotko - nikt Rafie nie będzie mówić co ma robić. Typowym przykładem jest obrona strefowa, forma obrony tak niechlujna, że sprawia iż Beb Geldof wygląda schludnie. Nawet ślepiec zauważy, że ustawianie się do obrony stałych fragmentów gry w ten sposób, to samobójstwo. A jednak El Boss trwa tak, jak by chciał coś udowodnić. Pierwsze z brzegu przykłady to bramki stracone na rzecz Spurs, Villi i Unirei w ten sposób, natomiast rozum podpowiada mi, że jest to nasza spora słabość. Jednak nie ma co oczekiwać zmiany taktyki w najbliższym czasie, w końcu wypróbowuje i ufa sposobom z Valencii... jedynym sposobom.

W takich przypadkach należałoby poszukiwać konstruktywnej krytyki w najbliższym otoczeniu managera. Jednakowoż Sammy Lee i Mauricio Pellegrino masują ego Rafy potulnym przytakiwaniem, dokładnie tak, jak on tego oczekuje. Usunięcie Ricka Parry'ego spowodowało, że nie ma już nikogo, kto krytykowałby zarządzanie. Benitez jest wszechmocny na szkodę całej sytuacji.

Innym przypadkiem żelaznej postawy RB jest nie próbowanie ściągnięcia Owena ostatniego lata. Teraz jest on raczej niepożądany, jednak były napastnik The Reds wróciłby na Anfield, gdyby tylko zaoferowano mu gałązkę oliwną. I tak manager się wstrzymał pozwalając mu na dołączenie do wielkiego rywala, jednocześnie oddając Krisztiana Nemetha na wypożyczenie. Zostawiło nas to w sytuacji sporego niedoboru w przednich formacjach, z trapionym kontuzjami Fernando Torresem, wciąż surowym Davidem N'Gogiem i beznadziejnym Andrijem Woroninem. Czy jest to jakaś niespodzianka, że mieliśmy problemy ze zdobywaniem goli?

(Tu nie mogę się powstrzymać od komentarza, gdyż autor artykułu jest do bólu tendencyjny. Argument o Owenie jest co najmniej dziwny, gdyż było mnóstwo powodów, dla których sprowadzenie Michaela byłoby kiepskim pomysłem. Natomiast problem obrony strefowej jest zbyt złożony i dopasowywanie go do swojej tezy nie grzeszy obiektywizmem - dop. Alex)

Wejdź w drogę Rafie i nie masz możliwości ucieczki. Spytaj Owena, Cisse, Henchoza, Bellamy'ego, Croucha, Keane'a, Babela, być może nawet Alberta Rierę, nieobecnego w ostatnich tygodniach. Wszyscy mieli odwagę kwestionowania czy zdenerwowania swojego szefa i zostali bezlitośnie rozliczeni. Nawet Pako Ayesteran.

(I znowu - nie przyjście Owena czy odejścia Cisse, Henchoza, Croucha, Keane'a miały charakter w głównej mierze sportowy. Bellamy, poza tym, że generalnie zawodził, sprawiał problemy innego rodzaju, jednak ciężko winić Rafę, że w takiej sytuacji decyduje się na sprzedanie zawodnika. Zwłaszcza, że za zdobyte w ten sposób pieniądze kupiono Torresa. Co innego Pako, fakt - dop. Alex)

Przypadek Babela jest szczególnie irytujący. Jasne, przypadki w których nasz piłkarz na pół etatu zamieniał się w gwiazdę rapu zasługiwały na krytykę. Bywa leniwy, ma swój temperament i gra nierówno. Ma też przedziwny strzał, mnóstwo szybkości i zdolność do odwracania losów meczu. Z problemami Liverpoolu w tym momencie, jego włączenie do składu mogłoby błyskawicznie odwrócić losy. Jednak wszelkie nadzieje zmartwychwstania są błyskawicznie gaszone. Na przykład - pod koniec lutego podbudowany dwoma startami pod rząd, Babel zaczął wykazywać nieco więcej wiary. Co nastąpiło dalej? Absencja w meczach przeciwko Blackburn i Wigan. Nonsensowna i jeszcze bardziej niszcząca jego morale.

A teraz przejdźmy do stylu gry. Rafa gra tak negatywnie, że w zasadzie mógłby sobie wytatuować minus na czole. Wystawianie dwóch defensywnych pomocników jest w porządku przeciwko groźnym przeciwnikom jednak przeciwko Birmingham grając na Anfield?

Nie ma błysku. Fakt, iż Mascherano z Lucasem nie są w stanie wykonać choćby jednego podania do przodu wcale nie pomaga, tak samo jak niezdarna gra Dirka Kuyta na skrzydle.

Uwielbiam kości Kuyta, pozostaje jednym z najbardziej wartościowych zawodników. Jednakże jest on napastnikiem. Dlaczego nie wystawiać go jako drugiego atakującego. Natychmiast stanowimy większe zagrożenie, a powstałą przestrzeń może wypełnić ktoś bardziej dynamiczny, jak np. Benayoun, Maxi, El Zhar czy nawet Johnson.

Jedenastka Beniteza jest zaprogramowana jak roboty, nie zostawiając żadnego miejsca na wyobraźnię.

Ogromna debata szaleje również wokół kontrowersyjnego Lucasa. Wziąwszy pod uwagę jego poziom, zalicza całkiem przyzwoity sezon, jednak ograniczenia Brazylijczyka są wręcz bolesne. Jest po prostu nie dość dobry jak na Liverpool FC, nigdy nie był i nigdy nie będzie. Nie ma zabójczego podania, nie potrafi strzelać i robi wślizgi jak by przed meczem zaliczył popołudniową sesję w Albercie. Co zatem tłumaczy jego automatyczny wybór przy każdej okazji? Chyba oczekuję po nim, że zapuści bródkę i zacznie łysieć, gdyż musi być dzieckiem Beniteza z sekretnej miłości. W jakim innym przypadku okazywano by taki fanatyzm tak przeciętnemu zawodnikowi? Spory odsetek Kopites zgodziłoby się z tą analizą, jednak im głośniejsi są krytycy, tym mocniejsze postanowienia Beniteza.

Konsekwentne wybieranie Lucasa zmieniło w żart karierę w Liverpoolu Alberto Aquilaniego. Jeśli Benitez uniknie zwolnienia tego lata, to spodziewam się odejścia Włocha podobnie jak pozbyto się Keane'a. Wystartował w żałosnej liczbie siedmiu spotkań. Jasne, za każdym razem, gdy zostaje pominięty, wspomina się argument o jego brakach sprawnościowych, gdzie uczestniczy w pełnych treningach od listopada! Jego manager z pewnością go nie docenia, jednak to tak jak by wybierał Jo Brand nad Rihannę, nie można nie kwestionować jego wyboru.

Wszystkim trenerom zdarza się kupować osłów, jednak nam się przytrafiało o wiele częściej niż powinno. Josemi, Nunez, Morientes, Pellegrino, Kromkamp, Gonzales, Itandje, Barragan, Dossena... chyba już przestanę.

Ta lista zarzutów jest bardziej obciążająca niż ta Johna Terry'ego. Robi się gorzej, gdy weźmie się pod uwagę kaliber zawodników, którzy w tym samym czasie odeszli - Murphy, Warnock, Bellamy, Sissoko czy Keane.

(Od siebie tylko dodam, że bez sprzedania Sissoko, który zresztą przed odejściem cieniował nie gorzej niż jeszcze niedawno Lucas, nie kupilibyśmy Mascherano, podobnie bez pieniędzy za Bellamy'ego nie byłoby Torresa - dop. Alex)

Oczywistym jest fakt, że pieniądze nie były wydawane mądrze. Latem Benitez przyjął rolę desperata próbującego sprzedać komukolwiek Alonso, żeby tylko móc sprowadzić Garetha Barry'ego na Anfield. Barry jest kompetentny jednak raczej mało spektakularny. Myśl, że jest on lepszy niż Alonso jest śmieszna. Ostatecznie Benitez zdał sobie z tego sprawę, jednak szkoda została już wyrządzona. Odejście Alonso było już przesądzone po takim potraktowaniu. On sam przyznał, że manager nigdy go nie przeprosił ani nawet nie przyznał się przed nim. Umiejętności zarządzania ludźmi z pewnością nie są mocną stroną Rafy, jeśli te rewelacje są prawdziwe.

(W tym miejscu trzeba przypomnieć, że Alonso zaliczył raczej słaby sezon przed wspomnianym latem 2008 i w tamtym momencie naprawdę Barry był w lepszej formie - dop. Alex)

Kiedy jednak dostał już te 30 milionów za transfer Hiszpana, znowu je zmarnował. Glen Johnson jest niezłym prawym obrońcą, jednak 17 milionów to dosyć ekstremalna kwota. Dodaj do tego Aquilaniego i wszystkie możliwości w okienku transferowym wyparowują. Przed tym sezonem The Reds powinni byli sprowadzić napastnika światowej klasy żeby partnerował Torresowi. Były podstawy, żeby kontynuować walkę z poprzedniego sezonu, jednak kroki w tył zniweczyły te możliwości.

Przy tych wszystkich przywarach wciąż uwielbiam Beniteza. Miałem przywilej spotkania go przy kilku okazjach i okazywał się być prawdziwym dżentelmenem. Jednak w idealnym świecie Rafa zrozumiałby swoje błędy i dokonałby zmian w stylu w jakim zarządza - tak, abyśmy mogli się odbudować i przywrócić wszystko do porządku. Jednak brutalna rzeczywistość jest taka, że nigdy tak nie będzie. Taka wizja jest trudna i sugeruje, że zmiana może być konieczna.

Dzieją się również przerażające rzeczy poza jego kontrolą. Wśród nich przygnębiająca kwestia właścicieli. Zadymiarzy Hicksa i Gilletta nie stać nawet na własny nocnik, co zwiastuje kolejne problemy na przyszły sezon. O ile dodatkowi inwestorzy szybko się nie znajdą, grozi nam dalsza stagnacja. Z bilansem bankowym bardziej czerwonym niż nasze koszulki, jak będziemy mogli wzmocnić nasze szeregi? Tak samo ten 60-tysięczny stadion pozostanie równie realny co moje przygody łóżkowe z Cheryl Cole. W 2010 roku futbol jest grą pieniędzy a Liverpool ich nie ma. To ponury scenariusz.

Nasi okrutni właściciele są tak spłukani, że można się zastanawiać, czy mogą zwolnić Rafę jeśli będą chcieli. Perspektywa wypłaty 20 milionów mówi, że nie.

Przyszłość niektórych zawodników również zbyt często trafia na nagłówki gazet. Javier Mascherano zastanawia się nad nową umową. Mówiąc 'zastanawia się', z pewnością czeka na Barcelonę. Na pewno jest świetnym zawodnikiem, jest też jednak zawodnikiem, który ochoczo zapomniałby o pracodawców, którzy uratowali go przed miernotą w West Hamie.

Masch zagrał kartą "moja żona jest nieszczęśliwa" poprzedniego lata i oczekuję tych samych podchodów tego lata. Jeśli chce odejść, należy go puścić. Żaden zawodnik nie jest większy niż klub.

Manchester City będzie brać udział w niewątpliwym wyścigu po Torresa a być może nawet Gerrarda. Nieustające spekulacje dokładają się do atmosfery niepewności. Stare powiedzenie "nigdy nie pada, to leje" wygląda na właściwe w tym momencie.

Pomimo tego chaosu, będę na Anfield wspierać moją drużynę i jej managera. Być może będę wraz z 40 tysiącami innych osób świadkami kolejnego kroku na drodze do końca tej ery. Jednak dopóki imperium trwa, będziemy wierzyć. W końcu Liverpool to więcej niż klub - to religia.

(Na koniec tylko dodam, że nie było moim zamiarem bronić Beniteza w swoich dopiskach, jednak niedopuszczalnym jest naginanie rzeczywistości do własnych potrzeb, zwłaszcza, gdy fakty mówią coś zgoła innego - dop. Alex)

Aaron Cutler

źródło: This Is Anfield



Autor: Alex
Data publikacji: 13.03.2010 (zmod. 02.07.2020)