TOT
Tottenham Hotspur
Premier League
22.12.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1820

Nie wszystko stracone?

Artykuł z cyklu Artykuły


Po ciężkiej wyprawie na Old Trafford, wymęczeni trzecim meczem w przeciągu tygodnia, the Reds kontynuują swoją batalię z Sunderlandem.

Jak wiemy, sezon nie zalicza się do udanych - ciężko nam idzie na wszystkich frontach. Podczas tegorocznej kampanii zanotowaliśmy wiele porażek (po dwu sezonach, podczas których nie notowaliśmy ich prawie wcale), lecz teraz na celowniku the Reds jest pozostać w pierwszej czwórce i zwyciężyć w rozgrywkach Ligi Europy, co mimo wszystko będzie sukcesem; nawet jeśli nie satysfakcjonuje to większości kibiców i nie równa się z tym, o czym marzyliśmy w sierpniu.

Pewną krytykę wobec Beniteza, którą często słyszę, ale zupełnie nie podzielam, jest zarzut o bycie negatywnym. Zawsze broniłem go, pokazywałem, że szuka balansu w drużynie, nie stawia wyłącznie na obronę albo wyłącznie na atak.

Ustalenie balansu na odpowiednim poziomie dla danej drużyny jest niesamowicie trudne, szczególnie, gdy nie jesteś w stanie korzystać ze swoich najlepszych piłkarzy (patrzcie, jak wiele bramek straciło United nie będąc w stanie skorzystać ze swojej zwyczajowej defensywy).

Podejście Beniteza może nie być aż tak ofensywne, jak niektórzy chcieliby wiedzieć, lecz zwiększyło się od momentu, gdy zawitał w Liverpoolu, jego drużyny zawsze strzelały dużo bramek. Lecz przy wszystkim, co dobrego wniósł, zawsze łatwo znaleźć jakieś niedociągnięcie i zbudować na nim całą krytykę.

(Przy problemach z kontuzjami Torresa i Gerrarda w tym sezonie, czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach może krytykować fakt zdjęcia ich z boiska w dwu grach w tygodniu? Dla mnie to niepojęte, lecz niektórzy wciąż to robią. Krytykują go także ilekroć Gerrard nie gra na środku pomocy, chociaż zdobył tytuł Piłkarza Sezonu grając jako ofensywny pomocnik w ubiegłym sezonie, a pod wodzą Fabio Capello zwykle gra na lewym skrzydle).

Ubiegły sezon był na Anfield świetny (a przynajmniej w lidze), drużyna strzeliła najwięcej bramek od co najmniej 20 lat. Dorzucić do tego, że the Reds strzelili najwięcej bramek w całej Premier League w sezonie 2008/09, a zarzutu o negatywność po prostu nie da się zrozumieć.

Także patrząc na defensywę, Johnson, Agger, Carragher i Insua (albo Aurelio) to nie jest ekipa, która boi się piłki i wyjść do przodu. Odrobina sprzeczności: na tej liście jest tylko jeden typowy stoper.

Lecz z wielu powodów, nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego balansu przez większą część sezonu.

Znów, kontuzje kluczowych piłkarzy ofensywnych w połowie sezonu oraz defensywnych na jego początku dają o sobie znać.

Musisz radzić sobie z problemami poprzez posiadanie odpowiednio szerokiej kadry, lecz to też nie jest do końca wykonalne; nikt nie jest w stanie zastąpić konkretnego kluczowego piłkarza. Teraz piłkarze Liverpoolu po raz kolejny pokazują swój kunszt.

W kwestii czasu na boisku, David N'Gog ma całkiem niezłą średnią w Liverpoolu. Lecz nie jest w stanie zagrozić obrońcom siłowo (ani aparycją), gdyż wciąż jest tylko młodzikiem, który uczy się gry na najwyższym poziomie, nie będzie także strzelał tak okazałych bramek jak Torres i jeszcze tylko kilku innych mogą strzelić.

W tym sezonie wydaje się, że Liverpool nie jest w stanie osiągnąć takiej formy, jak wiosną ubiegłego roku, gdy strzelali czwórkę Realowi Madryt, Manchesterowi United, Arsenalowi i Chelsea w przeciągu paru tygodni, lecz trzy zwycięstwa różnicą trzech bramek w ostatnich czterech meczach pokazują, że Liverpoolowi nie brakuje wiele, jeśli może grać najsilniejszą XI, podobnie jak chodzi o pojedynczych piłkarzy.

Brak odpowiedniej jakości na ławce rezerwowych uderzył nas silnie w tym sezonie; w ubiegłym roku, herkulańskie wysiłki pomogły naszym pokonać brak Torresa i reszty częściej niż rzadziej, lecz nie można tak długo grać bez swojego kluczowego piłkarza. Prawdopodobnie ubiegły sezon spowodował też to, jak wygląda obecny: bardzo wysokie oczekiwania i gra na ostatkach sił.

To pokazuje, że choć dwu ważnych piłkarzy odeszło w ubiegłym okienku transferowym, a Albert Riera sam się wyrugował z pierwszego składu, the Reds mimo wszystko potrafią zagrać dobrze w środku.

Choć był to wolny transfer, styczniowe okienko w wykonaniu Beniteza przyniosło nam nieco jakości: Maxi wszedł i wydaje się, że powoli aklimatyzuje się w tej lidze, pozostawiając po sobie niezłe wrażenie, celnie podaje i mądrze się porusza po boisku. Nie jest takim indywidualistą jak jego rodak Messi, lecz ma umysł wybitnego piłkarza i dobrze zrozumienie z Torresem, dzięki wspólnej grze w Atletico, a także z Kuytem i Gerrardem.

Pierwsza połowa meczu z Sunderlandem była naprawdę błyskotliwa, choć graliśmy z zespołem prezentującym się ostatnio dość nieźle.

Myślę, że nie była to kwestia przestawienia mentalności drużyny czy też spuszczenia ich ze smyczy. Momentum, pęd, rośnie głównie dzięki meczom i formie, z meczu na mecz.

Myślę, że początkowe problemy the Reds z defensywą i nawał kontuzji tuż przed Bożym Narodzeniem oznaczały, że coś na rodzaj "opuszczenia broni" było drużynie potrzebne, głównie dla odnalezienia równowagi. To jest podstawa futbolu.

Przez chwilę wszystko szło ciężko, lecz jak tylko największe armaty wróciły i - co kluczowe - prezentowały dobrą formę, bramki same wróciły. Dzięki temu także gra ofensywna przestała być ryzykiem utraty czystego konta.

Najczęściej owa 'smycz' jest psychologicznym aspektem gry: presja, która ogarnia piłkarzy gdy wszystko idzie źle. To nie jest instrukcja, lecz to fragment gry.

W tym sezonie, choć nie jest on najlepszy, przynajmniej Anfield staje się fortecą w lidze, choć niestety, nie do końca w pucharach (przede wszystkim w Lidze Mistrzów).

Problemem okazuje się forma wyjazdowa. Co właściwie powinno zastanowić to fakt, że w ubiegłym sezonie the Reds pobili własny rekord ilości zwycięstw na wyjazdach. Jak wiadomo, w piłce dużo łatwiej osiągnąć zwycięstwo na własnym podwórku.

Jeśli coś jeszcze wymaga poprawy, to właśnie forma wyjazdowa (chociaż czasem bywa tak, że gdy drużyna przeżywa kryzys, presja często jest większa przed twoimi własnymi fanami).

W obu sezonach, gdy Liverpool osiągał finały Ligi Mistrzów, około 30-40 procent punktów było zdobywanych na wyjazdach. To samo dzieje się w tym sezonie - byłoby fajnie, gdyby to oznaczało osiągnięcie kolejnego europejskiego finału, chociaż oczywiście statystyki niczego nie gwarantują!

Jak zawsze, forma the Reds rośnie w następującym sezonie. Nie musi to być oczywiście trwały błąd.

Forma domowa utrzymuje się na mniej więcej podobnym poziomie od 2004 roku, wahając się między 70 % w sezonie 2004/05 do 84 % sezon później. Aktualnie wynosi ona 79%, jeśli wygramy kolejne trzy mecze domowe, podniesie się ona do 82%; jeśli wygramy końcowe dwa i zremisujemy z Chelsea, utrzyma się na poziomie 79%.

Istotnie, to już ponad rok od kiedy Anfield oglądało mecz, w którym Liverpool nie strzelił bramki.

Nie jest to spowodowane włączeniem bądź wyłączeniem ze składu piłkarza albo dwu.

W ubiegłym sezonie, zremisowaliśmy 0-0 ze Stoke, choć na boisku byli Alonso, Gerrard, Keane, Torres i Kuyt. W tym sezonie, wygraliśmy z nimi 4-0 mając na boisku Mascherano i Lucasa w środku pola.

I w przeciwieństwie do tego, co myśli Jamie Redknapp, Alonso (który, jak pamiętamy, był tamtego popołudnia wspaniały) nie brał udziału w meczu na Old Trafford w ubiegłym sezonie; graliśmy dokładnie taką samą pomocą, jak rok później, gdy Liverpool przegrał 1-2.

Najważniejszym jest, aby wybrani do wyjściowej XI piłkarze grali na wysokim poziomie, a napastnicy wykorzystywali swoje szanse.

A w osobie Fernando Torresa, Liverpool ma kogoś, kto jak Wayne Rooney (oraz Own Goal...) w tym sezonie dla United, może samemu przesądzić o losie trzech punktów.

Paul Tomkins



Autor: Yooz
Data publikacji: 29.03.2010 (zmod. 02.07.2020)