Europejski sentyment
Artykuł z cyklu Artykuły
Liverpool awansował do fazy grupowej Ligi Europy pokonując ostatecznie po trudnym meczu Trabzonspor, jednak Roy Hodgson zaryzykował, w mojej opinii, naprawdę wiele, aby przebrnąć przez ostatnią rundę kwalifikacji jak najmniejszym nakładem sił, oszczędzając najważniejszych zawodników na rozgrywki ligowe.
Szczerze mam nadzieję, że było to jednorazowe posunięcie nowego szkoleniowca the Reds i wraz ze startem pierwszej kolejki fazy grupowej Europa League Hodgson zacznie traktować mecze, a co najważniejsze przeciwników, poważnie, bo niewiele brakowało, a zabrakłoby Liverpoolu w dalszej grze o finał w Dublinie. Nie jestem pewien, czy trener Fulham z ubiegłego sezonu zdaje sobie sprawę, jak wiele dla nas kibiców oznacza rywalizacja na europejskich boiskach. Może się okazać, że będą to jedyne rozgrywki, w których będziemy w stanie odnieść znaczący sukces, podobnie jak w zeszłym sezonie pod wodzą Beniteza, kiedy kilkanaście minut dzieliło nas od finału w Hamburgu.
Właśnie, przypomnijmy sobie poprzedni sezon. Właściwie już na starcie straciliśmy szansę na tytuł mistrzowski, chociaż Benitez i zawodnicy wspólnie zapowiadali, że to może być właśnie TEN sezon, w którym nareszcie odzyskamy to, co się Liverpoolowi należy. Z Carling Cup pożegnaliśmy się po dwóch meczach, z FA Cup odpadliśmy po grze z balansującą na granicy spadku z Championship drużyną Reading, a Champions League pożegnała nas jeszcze wcześniej, bo już w grudniu. W Premier League nieprzerwanie rozczarowywaliśmy, kiedy wreszcie przyszedł czas na Europa League.
Atmosfera europejskich nocy na Anfield potrafi sprawić, że nawet walka z Unireą Urziceni, drużyną, o której przed sezonem 2009/10 niewielu z nas słyszało, elektryzuje mnie i daje to fantastyczne uczucie, że wreszcie gramy o coś ważnego i przede wszystkim mamy ogromną szansę to zdobyć. Imponowało mi to, że naszym zawodnikom naprawdę zależało, a futbol jaki pokazywali w poszczególnych meczach u siebie cieszył oko kibica, mi osobiście przypominając Liverpool w którym się zakochałem, ten z 2005 roku.
Po Mistrzach Rumunii przyszedł czas na Lille, a the Reds nie najlepiej zaczęli rywalizację, przegrywając we Francji 1-0. Rewanż na własnym terenie, przy fantastycznie wspierającej publiczności był jednak zupełnie innym widowiskiem. Najpierw jedenastkę na bramkę zamienił Steven Gerrard, przed triumfującą the Kop, później Reina fenomenalnie uchronił Czerwonych od straty bramki po uderzeniu Hazarda i wreszcie Fernando Torres otworzył drzwi do 1/4 finału, dwukrotnie pokonując w drugiej części spotkania golkipera francuskiego zespołu. Europa League z każdym kolejnym meczem i awansem stawała się dla Liverpoolu ważniejsza, a dla Rafy Beniteza mogła okazać się ostatnią deską ratunku i szansą na pozostanie w klubie.
W ćwierćfinale trafiliśmy na Benfikę, a pierwszy mecz przyszło grać na Estadio da Luz. Zaczęliśmy wspaniale, Daniel Agger zdobył kapitalną bramkę, po której przyznam się, że nie wierzyłem, że Duńczyk jest w stanie coś takiego zrobić. Skończyło się na porażce 2-1, dzięki dwóm trafieniom Cardozo z rzutów karnych, ale bramka zdobyta na wyjeździe dobrze wróżyła przed rewanżem. Jakże pięknym i emocjonującym, jak się później okazało. Rozśpiewane Anfield, znakomita gra Liverpoolu. Od pierwszego gwizdka sędziego pewnym krokiem szliśmy w stronę awansu, najpierw głową po rzucie rożnym trafił Kuyt, następnie Lucas zamienił na bramkę kapitalne podanie Gerrarda, a trzecią bramkę dorzucił po doskonale rozegranym kontrataku Fernando Torres. Nadzieję kibiców z Portugalii przywrócił na moment Cardozo po trafieniu z rzutu wolnego, jednakże ostatnie słowo należało znów do podopiecznych Beniteza - Torres trafił po raz drugi, ustalając wynik meczu na 4-1. Liverpool był w gazie!
Sięgnęliśmy półfinału, a na drodze do Hamburga stanęło Atletico. Szczerze uważam, że gdyby w składzie drużyny ze stolicy Madrytu zabrakło Diego Forlana, to Liverpool walczyłby z Fulham w pierwszym finale Europa League. Urugwajczyk jednak wystąpił i to dzięki jego bramce, kuriozalnej dodajmy, Atletico wygrało pierwszy mecz 1-0. The Reds mieli w tym sezonie to szczęście, że poza pojedynkiem z Unireą, wszystkie rewanże fazy pucharowej rozgrywali na własnym boisku, co miało ogromny wpływ na ich grę. Po pierwszej części, kiedy zespół Beniteza prowadził po bramce Aquilaniego 1-0, wydawało się że Atletico podzieli los Benfiki i Lille, bezlitośnie ogranych na Merseyside. Teorię tę potwierdzała bramka Benayouna już w dogrywce, jednak wszystko popsuł wspomniany już Forlan, który wykorzystał podanie Reyesa i zdobył gola na wagę awansu do wielkiego finału.
Liverpool tym samym pożegnał się z pierwszą edycją Ligi Europy, jednak śmiało mogę powiedzieć, że poza kilkoma przebłyskami w zmaganiach w Premier League, jak pokonanie United na Anfield 2-0, to właśnie ten europejski puchar pocieszenia przyniósł mi największą radość oglądania podopiecznych Beniteza w minionym sezonie. Europa League pozwoliła zapomnieć o rozczarowaniach związanych z niepowodzeniami na krajowym podwórku, jak i w Champions League. I chociażby dlatego Roy Hodgson nie powinien lekceważyć tych rozgrywek, bo może się okazać, że za pół roku będzie to jedyne trofeum, o którym będzie można realnie myśleć.
Na zakończenie zostawiłem sobie opis postawy Lucasa w rozgrywkach Ligi Europy w minionym sezonie, który włożył dużo serca i zaangażowania i odegrał bardzo ważną rolę w wielu meczach. Brazylijczyk ma spore grono krytyków, jednak to właśnie on wypracował pierwszą bramkę w rewanżowym meczu z Lille, wywalczając rzut karny, który Gerrard zamienił na bramkę. To pozwoliło the Reds odrobić straty z pierwszego meczu i zacząć rywalizację od zera. Również w kolejnym rewanżu rozgrywanym na Anfield nasz numer 21 przyczynił się do sukcesu, zdobywając gola na 2-0 po doskonałym podaniu Gerrarda. Podobnie w półfinałowej dogrywce na Merseyside wyłożył piłkę jak na tacy Benayounowi, który pokonał De Geę i podwyższył wynik na 2-0. Jak widać Lucas ma spore szczęście do tych rozgrywek, oby sprzyjało mu ono również w obecnym sezonie.
PS. Długo zapamiętam jego taniec po bramce strzelonej Benfice na Anfield.
Autor: Miler
Data publikacji: 28.08.2010 (zmod. 02.07.2020)