Fałszywy obraz futbolu
Artykuł z cyklu Artykuły
"Piłka nożna to fałszywy obraz". Każdy, kto miał okazję spędzić trochę czasu z Rafaelem Benitezem, na pewno słyszał te słowa. W futbolu jest milion kłamstw, sto tysięcy sposobów na oszustwo i gadanie bajeczek, które mają przed sobą całkiem dobre widoki.
Jaka perspektywa została zaplanowana dla Liverpoolu? Wnioski dawały znany już scenariusz, a mianowicie odejście Beniteza. Jego odejście, a przynajmniej tak twierdzono, miało wyzwolić pokłady radości wśród zawodników, którzy grali jakby przygaszeni obsesją swojego szefa, a także bezwzględnymi wymaganiami i chłodnym podejściem. Klub, zdaniem niektórych, potrzebował punktu przełomowego, a wszystko miało układać się w dobrze prosperujący agregat.
W dniu dzisiejszym, Inter Mediolan pod wodzą Beniteza będzie podejmować Juventus na San Siro, natomiast Liverpool szykuje się do walki z drużyną o jedno oczko wyżej w tabeli Premier League, a jest to Blackpool (artykuł pojawił się w angielskiej prasie w niedzielny poranek - przyp. redaktor) Przed meczem, kibice przemaszerują ulicami w proteście przeciwko amerykańskim właścicielom klubu, których obłudę Benitez tak dobitnie wystawił na światło dzienne.
Dyrektor zarządzający, Christian Purslow, który został zatrudniony w Liverpoolu po to, by znaleźć nowego inwestora, nadal pracuje w klubie i szuka potencjalnych kupców, zapewniając jednocześnie wszystkich zawodników, że wszystko będzie w porządku. W ciągu kilku dni do Liverpoolu może wejść zarządca, który miałby rewitalizować klub. Wielu kibiców the Reds opowiada się z karą dziewięciu punktów ujemnych (pewna luka prawna pozwala tego uniknąć, chociaż rywale z ligi angielskiej na pewno wniosą sprzeciw), niż kolejnym kredytem na ręce Toma Hicksa i George'a Gilletta. Widoków nie poprawia sytuacja na boisku, którą pogarsza Roy Hodgson, zatrudniony przez Purslowa.
Wszystko po to, żeby zwolnić Beniteza i wprowadzić znowu dobre nastroje w szeregi the Reds.
Wiele osób ignorowało, bądź po prostu nie zdawało sobie sprawy z tego, jak złożoną pracą było kierowaniem klubem, który jest w posiadaniu mistrzów przekrętu. Dopiero teraz rozmiar jego sukcesów na stanowisku trenera dociera do świadomości.
Benitez miał twarde zasady. Nie bawił się z mediami, nie obawiał się własnej opinii czy jego zdaniem zbędnych dyskusji na różne tematy. Takie podejście odpychało ośrodki opiniotwórcze. Przez długi czas, nikt na Anfield ich nie słuchał. Rok temu coś się zmieniło.
- Czy popełniliśmy błędy? Oczywiście - powiedział Benitez w ubiegłym tygodniu. - Zdobyliśmy jednak 82 i 86 punktów, a do tego cztery puchary. Graliśmy jeszcze w trzech finałach, podczas gdy klub zmieniał właścicieli oraz dyrektorów, co było trudnym okresem. W Liverpoolu co rusz się coś zmieniało. Teraz ludzie chyba to widzą prawda? To był bardzo, bardzo wielki problem.
Benitez zbierał ciosy, ale klub trzymał się w całości. Jeśli unikał opinii komentatorów, to nie dlatego, że stronił od działań i realizacji określonych zamierzeń. W ubiegłym sezonie, wypowiedział "wojnę", jak określił to jeden sprzymierzeniec. Jego zdaniem zawsze był lepszy sposób na rozwiązywanie różnego rodzaju problemów.
Benitez patrzy w przyszłość sprawując kontrolę nad drużyną Interu. Jego zdaniem tak powinien myśleć człowiek futbolu. Z drugiej strony, nie może się otrząsnąć po tym, jak musiał odejść z klubu oraz miasta, które on i jego rodzina kochają. Ci, którzy go znają dobrze powiedzą zapewne, że jest teraz bardziej zrelaksowany, niż to miało miejsce przez jego ostatnie dwanaście miesięcy.
Po trzech godzinach w jego towarzystwie, rozumiem już dlaczego, jego przyjaciele namawiają go, by częściej rozmawiał z dziennikarzami. David Conachy, fotograf Sunday Independent, był naprawdę zaskoczony jego życzliwością i poczuciem humoru, jako że, spodziewał ponurej i wybuchowej postawy.
Jednocześnie nie jest tak, że Benitez ufa każdemu. Piłka nożna to fałszywy obraz i kłamstwo tym bardziej, że przekonał się na własnej skórze jak niektórzy wykorzystują media, aby wprowadzić zamieszanie. W pewnym momencie, podnosi się z siedzenia i protestuje na naszych oczach oraz dodaje, że w taki sposób pozuje jeden z jego wrogów. Prócz reszty, nie chce wypaść sztucznie.
Liverpool, jak słyszeliśmy, potrzebował menedżera, który potrafiłby poklepać i pochwalić piłkarza. Serdecznością nie da się jednak zwalczyć problemów, o czym przekonuje się Hodgson.
- Każdy ma słabe punkty i nie inaczej jest ze mną - mówi Benitez. - Ludzie uważają, że nie potrafię podejść i uściskać piłkarza. To oczywiście nieprawda. Rozmawiam z nimi codziennie. Chciałbym poznać ich życie, ale moim priorytetem jest futbol.
Celem Beniteza jest zawsze piłka nożna. - Wykonuję ten zawód przez całe moje życie - dodaje i ciężko się z tym nie zgodzić. - Od zawsze w mojej głowie była rola trenera.
Benitez mówi o swoim dzieciństwie w kategoriach piłki. Jego ojciec był dyrektorem marketingowym hotelu i jednocześnie człowiekiem bardzo pochłoniętym pracą. - Nie lubił za bardzo futbolu i pamiętam jak moja mama zabierała mnie na treningi na Bernabeu.
Kariera w roli piłkarza szybko dobiegła końca z powodu kontuzji, ale Benitez był gotowy. Prowadził ekipę swojego życia. Codziennie śpi tylko kilka godzin i zawsze myśli jak poprawić funkcjonowanie pewnych elementów. Może za dużo tego myślenia.
- Moim zdaniem menedżer jest nieustannie rozczarowany, ponieważ chce coraz więcej i więcej. Należę do takich trenerów. Lubię wprowadzać pewne poprawki i za każdym coś ulepszać. Czasami będzie potrzeba na to więcej czasu, ale trzeba zachować spokój i dążyć do swojego celu.
Czy kiedykolwiek wraca pamięcią do swoich wielkich meczów z dumą i zadowoleniem?
- Mam notatki z każdego pojedynczego sezonu, nawet z każdego dnia. Wszystko jest zapisane, to co zrobiłem, czy w jaki sposób zmieniłem swoje nastawienie do zawodnika. Na 100 procent analizuję sytuację i zawsze rozmawiam z moim sztabem.
Nie mamy oczywiście na myśli wspomnień z cyklu Time of Our Lives z Jeffem Stellingiem. Benitez nie potrafiłby odgrywać roli takiego gościa. W ubiegłym miesiącu, Jamie Carragher udzielił wywiadu, w którym mówił o potrzebie powrotu do korzeni i tradycji w Liverpoolu.
- Takie osoby jak Martin O'Neill i Steve Bruce krytykowali Liverpool i moim zdaniem mówili prawdę - powiedział Carragher. - Nie powinniśmy wchodzić w takie korelacje. Każdy powinien patrzeć na Liverpoolu i dostrzegać powagę oraz klasę. Mam tutaj na myśli sposób, w jaki funkcjonuje Arsenal.
Być może czas na takie porównanie nie był najlepszy, gdyż Arsene Wenger spędził cały wrzesień na prowadzeniu sporów z każdym, w tym z arbitrami.
- Nie widziałem tego wywiadu, ale lubię Carraghera jako piłkarza i musi zachować swoją koncentrację na tym, żeby grać dobrze dla Liverpoolu. Na pewno ma swoje zdanie, ale Shankly chyba by się z nim nie zgodził. Według mnie menedżer Liverpoolu musi bronić klub i swoich piłkarzy. Nazwiska innych trenerów nie mają znaczenia. Jeśli orientujesz się w sytuacji, bo jesteś w jej centrum, to doskonale wiesz dlaczego, inni wygadują różne rzeczy. Myślę, że nasi kibice doskonale to rozumieją.
- Jeśli zobaczysz z kim zadają się ci ludzie, zrozumiesz o czym mówię. To oczywiste, że niektórzy mają bliskie relacje i lubię się nawzajem kryć.
Benitez był na boku i w równym stopniu nabrał przekonania o swojej odrębności. Jak twierdzi, tak właśnie powinien zachowywać się menedżer.
- Kiedy ciężko pracujesz i masz pewne pomysły oraz chce je kontynuować ludzie mówią "nie bądź uparty". Potrzeba pewnego przeświadczenia i argumentów, kiedy pracujesz z piłkarzami i znasz ich umiejętności, a także dostajesz dodatkową wiedzę od swoich współpracowników. To pewien element zasadniczy, który wpływa na siłę twoich argumentów. Wszyscy trenerzy mają ten sam cel.
Z wykształcenia jest nauczycielem wychowania fizycznego. Czym się różni od swojego poprzednika w Interze, Jose Mourinho? Jego zdaniem jest to przede wszystkim podejście do piłkarzy.
- Lubię ich uczyć nowych rzeczy. Jestem pewny, że zapamiętają pewne elementy do końca życia. Można mówić, że się wygra w rok z najlepszymi piłkarzami i powtarzać o potrzebie zwycięstwa w tym meczu, czy następnym. To jest jeden sposób. Można również uczyć piłkarzy pewnych sposób i oczekiwać tego na boisku, a wtedy mówimy o całkiem innym podejściu. Ostatecznie będą to wiedzieć i zapamiętają do końca życia.
Benitez próbuje zmienić niektóre rzeczy w Interze i jednocześnie zachować dobre wzorce jakie pozostawiły po sobie Mourinho. Zanim przybył do Mediolanu, przeczytał w hiszpańskiej prasie o tym w jaki sposób Mourinho kontrolował wszystko ze swojego biura w Angelo Moratti Training Centre. Było tam panoramiczne okno, które pozwalało dostrzec wszystko, co działo się na boiskach. Podczas naszej wizyty w skromnym biurze Beniteza, nie widzieliśmy żadnego takiego okna. Futbol to kłamstwo.
Osiągnięć Mourinho nie możemy podważać, ale Benitez nie byłby sobą gdyby nie pomyślał o lepszych rozwiązaniach i następnych sukcesach.
- Piłkarze są zadowoleni, ponieważ chcemy grać więcej futbolu, częściej utrzymywać piłkę na ziemi i lepiej wymieniać podania. Inter grał dobrze w przeszłości, szczególnie mam tutaj na myśli przejście do kontrataku. To była ich mocna strona. Teraz mamy więcej posiadania piłki, ale będzie potrzeba czasu, żeby się do tego przyzwyczaić. To niemożliwe, żeby w jeden rok wygrać więcej pucharów, zdajemy sobie z tego sprawę. Spróbujemy sięgnąć po niektóre z nich w dobrym stylu.
Inter jest na czele tabeli w Seria A, ale jedna porażka we Włoszech to oznaka kryzysu. Drużyna właśnie wygrała Puchar Europy, ale Benitez chciał w klubie nowe twarze, żeby zwiększyć rywalizację w składzie, który w ubiegłym sezonie tyle zdobył.
Benitez nie chce spoczywać na czyichś laurach. W środę wieczorem, Inter pokonał Werder Brema wynikiem 4-0. To był ważny rezultat, ale ponownie futbol dał nam fałszywy obraz, gdyż wynik nie odzwierciedlał gry.
Inter całkiem dobrze pasuje do Beniteza. Jeśli spojrzymy na Turyn i Juventus, to widzimy całkiem niejasny obraz kibiców włoskiego futbolu. Na południu, stolica Włoch, która ma swoje wpływy. Jest również Milanello, sławny kompleks treningowy AC Milanu, skąd już niedaleko do Silvio Berlusconiego i jego władzy. Włochy są takim krajem, gdzie człowiek może zbierać sobie wrogów.
Przyjaciele Beniteza z Liverpoolu nadal są blisko. Myślę oczywiście teraz o Interze, ale są niczym rząd na uchodźstwie, gdyż ich świadomość o klubie, który kochają nigdy nie zanika.
Benitez dostrzega u siebie zmianę, ale wszyscy się zmieniają. Były menedżer Realu Madryt, Luis Molowny, który zmarł na początku tego roku, powiedział mu kiedyś, że najważniejsza jest cierpliwość. Jego nazwisko jest na kartce przypiętej do ściany, więc jego rada nigdy nie traci na aktualności. Jak twierdzi Benitez, teraz jest bardziej cierpliwi, niż wcześniej.
Transfery, które nie wypaliły w Liverpoolu należą do tych rzeczy, które się zmieniły. - Powtórzę to znowu, popełniliśmy błędy. Jednak niektórzy mówią o piłkarzach, którzy nie byli wystarczająco dobrzy. Pięć czy sześć tych zawodników kosztowało nas łącznie pięć milionów. Nie łatwo sprzedawać, żeby kupować nowych piłkarzy, a w tym samym czasie wygrywać i sprowadzać takich zawodników jak Torres, Reina, Mascherano, Aquilani, Skrtel, Johnson, Lucas Leiva, Agger czy Kuyt.
To piłkarze, których Benitez zostawił w Liverpoolu. - Stwierdziłem bardzo jasno, kiedy odchodziłem z klubu, że zostawiłem po sobie lepszy skład i zespół, niż to miało miejsce w przeszłości. Wiedzieliśmy, że potrzebujemy lepszych zawodników. Zostawiliśmy po sobie bardzo dobry zespół. Wiele ludzi mówiło o drużynie Liverpoolu po moim odejściu, ale w moim przekonaniu jest ona fantastyczna. Kiedy odchodziłem byli tam Mascherano, Benayoun i Riera, podobnie jak Carra, Gerrard, Spearing, Darby, Insua, Cavalieri i Shelvey. Nie można mówić o tym co zostało, podczas gdy Purslow i Hodgson kupili siedmiu piłkarzy. Skład już teraz jest inny.
Gerard Houllier powiedział, że również pozostawił po sobie dobrą jedenastkę. Jednocześnie dodał, że w Stambule piłkarze sukces w pewnej mierze zawdzięczali jemu. - Nie widziałem Houlliera po drodze do Stambule, czy w przerwie meczu - powiedział ironicznie Benitez. - Po meczu, pozwoliłem, żeby wszedł do szatni i nie mogliśmy go wyprosić, nawet wrzątkiem! To takie hiszpańskie powiedzenie.
Wśród błędów jakie popełnił Benitez był transfer Robbiego Keane'a, a także sprzedaż Xabiego Alonso latem 2009 roku. Keane, jego zdaniem, był "dobrym piłkarzem i fantastycznym profesjonalistą, który potrzebował drugiego napastnika obok siebie". Co ważniejsze, Gareth Barry był na pierwszym miejscu priorytetów Beniteza. - Barry był pierwszy, ale to nie ja odpowiadałem za transfery, więc nie mogłem tego kontrolować. Czas odgrywał bardzo ważną rolę. Myślałem, że mamy budżet, a faktycznie było inaczej.
Benitez domagał się pieniędzy od Hicksa i Gilletta, ale podczas gdy obaj przepychali się u sterów władzy na Anfield i nie potrafili znaleźć pieniędzy na Barry'ego, plany legły w gruzach. Skutki uboczne pozostawiły również po sobie ślad: Xabi Alonso odszedł z klubu.
- W ostatnim sezonie Alonso wspiął się na wyżyny swojej formy w Liverpoolu. Właśnie dlatego ludzie tak często o nim mówią. W ostatnim sezonie pokazał pełnię swojej klasy.
Ostatni sezon Alonso, był również natarciem Liverpoolu na fotel lidera Premier League. The Reds zakończyli ligę na drugim miejscu, co było naprawdę imponujące patrząc na budżet i katastrofę, która nadciągała dzięki Hicksowi i Gillettowi oraz ludziom ich pokroju.
Benitez próbował sprzedaż Alonso rok wcześniej, czyli latem 2009 roku, co skutecznie podkopało morale hiszpańskiego pomocnika i sprawiło, że mógł odejść. Benitez chciał go jednak zastąpić Alberto Aquilanim i Stevanem Joveticem. Sprzedaż Alonso była kontrowersyjnym posunięciem i bezwzględną decyzją, a jak to zwykle bywa w Liverpoolu, Benitez nie mógł przejąć pełnej kontroli nad rozwiązaniem tej problematyki.
Zamiast tego otrzymał połowę tego o co prosił. Nagle pieniądze zniknęły, chociaż to akurat normalne, kiedy klub jest zadłużony. Ostatni sezon pod wodzą Beniteza Liverpool rozpoczął jako jeden z faworytów do tytułu. Menedżer nie potrafił już jednak dłużej bagatelizować problemów klubu.
- To był długi czas i nie chodzi tylko o jedną rzecz - mówi Benitez o procesie, który doprowadził do jego odejścia. - Pojawiło się przekonanie, że coś jest nie tak. Nie potrafiliśmy działać w taki sposób, jak chcieliśmy. Szykowaliśmy się do transferów, ale nie byliśmy ich w stanie zrealizować.
Nowym dyrektorem zarządzającym był Christian Purslow. Rick Parry powodował wściekłość u Beniteza swoimi powolnymi działaniami, jednak jak dodaje, nie było w ich relacjach nic osobistego. - Miałem bardzo dobre relacje z Davidem Mooresem i Rickiem Parrym. Chciałem tylko, żeby wszystko odbywało się szybciej, ponieważ nie mieliśmy zbyt wiele pieniędzy. Tak naprawdę, czasami robiliśmy dobre transfery bez wielkich sum, a czasami traciliśmy zawodników. Po tym jak do klubu przybyli Amerykanie, wszystko się zmieniło. W pierwszym roku myślałem, że będzie łatwiej. Do klubu trafił Torres i wszystko zmierzało w dobrym kierunku, ale krok po kroku mieliśmy pewne problemy z pieniędzmi i każda decyzja była podejmowana właśnie pod kątem finansowym.
Właściwie to najtrafniejsze określenie totalnej klapy. Ostatni sezon był wojną na wyczerpanie. W gazetach pojawiały się historie o tym, że w składzie są niezadowoleni piłkarze, a Rafa stracił panowanie w szatni.
- To nieprawda, że straciłem kontrolę. To oczywiste, że niektórzy piłkarze nie byli zadowoleni, ale większość z nich była bardzo dobrymi profesjonalistami, którzy byli zaskoczeni historiami pisanych przez tych samych dziennikarzy. Kto dzielił się z nimi takimi informacjami?
Benitez nie był uwielbiany w niektórych kręgach, ale uważał, że może kontynuować swoją pracę w Liverpoolu.
W ostatnim tygodniu Christian Purslow zaznaczył, że "odejście Rafy było najbardziej bezspornym rozwiązaniem współpracy za porozumieniem stron, w którym kiedykolwiek brałem udział. Obie strony doszły do wniosku, że czas na zmiany. Obie strony wtedy tak powiedziały.
Benitez widział te komentarzy. - Czytałem to. Przygotowywałem się do następnego sezonu, ale po spotkaniu z Panem Broughtonem i Panem Purslowem doszedłem do wniosku, że muszę przyjąć ich ofertę. Byłem bardzo zasmucony i moja rodzina była zdruzgotana, kiedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że będziemy musieli wyjechać. Wiedziałem, że muszę odejść.
Benitez nie rozwodził się nad tym co się zmieniło. Po kilku okienkach transferowych, w którym nie otrzymał spodziewanych pieniędzy, nie trudno dojść do wniosku, że chodziło o pieniądze.
Hiszpan pozostaje przywiązany do Liverpoolu. Jest świadomy protestów, jakie organizują kibice przeciwko właścicielom. Benitez nie chce jednak wiele mówić z uwagi na "szacunek dla kibiców i klubu". Wiadomo na pewno, że Liverpool wciąż szuka nowego właściciela, dokładnie rok po tym jak, obiecano pomoc finansową. Z całą pewnością pomocą nie jest Christian Purslow.
Benitez spędził ostatni rok w oczekiwaniu na inwestora, spotykając się z potencjalnymi kupcami. Teraz stoi przed nim nowe wyzwanie, podczas gdy Liverpool walczy o przetrwanie.
Liverpool to jednak wciąż spory kawałek jego życia. To miejsce, które razem z żoną nazywają domem.
- Obserwuję uważnie wszystko, co się tam dzieje. Mam tam wiele przyjaciół i otrzymałem szalik "Justice" od rodzin Hillsborough, który jest w moim biurze w domu. Z uwagi na szacunek, wolałbym wiele nie mówić o przeszłości, a szczególnie o przyszłości. W tym momencie liczy się dla mnie Inter Mediolan. Nie sprzedałem domu w Liverpoolu, gdyż w przyszłości tam wrócimy.
Obecnie, Benitez myśli o Interze i nowym wyzwaniu, ale doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co może przynieść futbol i w jaki sposób może wrócić.
- Nigdy nie wiadomo, futbol to futbol. To mogą być dwa lata, pięć albo dziesięć. Mamy w Interze dwa lata kontraktu i jesteśmy zadowoleni, a ludzie są naprawdę uprzejmi. Kibice Interu bardzo przypominają fanów Liverpoolu, jeśli chodzi o pasję, więc wszystko jest w porządku.
Jednak Liverpool to Twój dom? - Tak, to jedyny dom, który mam. Liverpool to mój dom i kiedyś tam wrócę.
Autor: Damian
Data publikacji: 04.10.2010 (zmod. 02.07.2020)