Ostrożny optymizm
Artykuł z cyklu Artykuły
Mecz z The Hammers był obowiązkowy do wygrania i stworzył okazję poprawienia zatrważająco wyglądającego bilansu goli. Wygraliśmy, wszyscy byli szczęśliwi po ostatnim gwizdku i przez moment każdym zawładnęły pozytywne emocje, jednak w konsekwencji doprowadziły mnie one do wniosków hamujących nieco nasz huraoptymizm. Wciąż przed nami w tabeli jest Stoke City, ponieważ ich bilans wychodzi na zero, nasz -1. Bilans bramek nigdy, przenigdy nie powinien być lekceważony, a jego waga niesamowicie rośnie biorąc pod uwagę obecny, jeden z najbardziej zaciętych i wyrównanych sezonów w całej historii angielskiej piłki z najwyższej półki.
West Ham nie stawiał nam oporu w żadnym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Wolno reagowali, grali na jednego, zagubionego napastnika, brak zrozumienia pomiędzy liniami co spowodowało, że Green miał popołudnie pełne roboty na Anfield, nawet mimo sporego osłabienia Liverpoolu, jakim był brak Gerrarda. Green wykonał kilka fantastycznych interwencji, walcząc zawzięcie o ograniczenie wymiaru kary dla West Ham, a Liverpool zawiódł nie potrafiąc wykorzystać słabości rywala i grając wyraźnie słabiej w drugiej połowie.
Już po 45 minutach The Reds powinni strzelić 4 lub nawet 5 bramek, kilka okazji zmarnował Torres, jednak wciąż są powody do satysfakcji. To nie był typowy mecz do jednej bramki, gdzie jeden zawodnik wybija się ponad wszystkich i strzel hat-tricka. Wygrana Liverpoolu była możliwa dzięki kolektywowi jaki stworzyli piłkarze ciężko pracując i walcząc o przychylność miejscowej publiczności, a co najważniejsze starając się podnieść po upokarzającej porażce ze Stoke.
Gdyby tylko piłkarze umieli utrzymać taki styl i poziom gry, zwłaszcza na wyjazdach, to wtedy jestem pewny, że przed nami wiele dobrych dni i miłych chwil. W miarę upływu czasu było widać lekkie zdenerwowanie Hodgsona, który musiał być niezadowolony, że skończyło się na trzech bramkach z pierwszej połowy.
W niedzielę Liverpool gości na White Hart Lane i zapowiada się na bardzo dobry mecz. Tottenham do tej pory tylko raz przegrał u siebie, w sierpniu z Wigan. Od tej pory wygrali trzy i zremisowali również trzy spotkania. W ostatnią sobotę odnieśli zwycięstwo nad Arsenalem, co na pewno da im solidnego "kopa". Derby Północnego Londynu pokazały, że Tottenham potrafi odwrócić losy meczu po przerwie, a przecież już wcześniej zobaczyliśmy tego przykład - chociażby w meczu z Interem.
Wygląda to tak, jakby dla nich mecz zaczynał się dopiero w drugiej połowie. Średnio pierwsza bramka pada w 50 minucie, natomiast do przerwy na White Hart Lane z reguły jest remis 0:0 lub 1:1. Tottenham jest niezwykle groźny gdy musi odrabiać straty, jednak potrzebują na to czasu. Zaczynanie z wysokiego "c" raczej nie jest w ich stylu.
Kluczem do zwycięstwa będzie zabezpieczenie bocznych sektorów. Już widzieliśmy jak Roy prezentuje nam podwójne lub nawet potrójne krycie, zbliżone do "catenaccio" - "niszczącego" rywala stylu gry włoskich drużyn takich jak Juventus, czy nawet kadra narodowa. Mówiąc to mam na myśli głównie Konchesky'ego, który będzie bezapelacyjnie potrzebował wsparcia z racji swoich dosyć przeciętnych umiejętności defensywnych. Jednak podwajanie ma swoją wadę, którą jest potrzeba płynności przy takiej grze. Zwłaszcza gdy mierzymy się z drużyną, która nie zwykła marnować okazji. Jeden błąd może zaprzepaścić cały wysiłek, a Tottenham z pewnością rozpracuje wszystkie nasze słabe strony i na szczycie listy niewątpliwie będą boczni obrońcy.
Ważnym czynnikiem jest to, że Tottenham regularnie traci gole. Siedem bramek straconych u siebie daje średnią jednego gola na mecz, co oznacza, że Liverpool od początku meczu musi naciskać defensywę Spurs tak mocno, jak to tylko możliwe. Głęboka obrona to samobójstwo, jednak nie można rzucić się bez opamiętania do przodu. Być może Cole będzie już gotowy do gry, ale sugerowałbym posadzenie go na ławce. Bardzo ważne jest, by nie zaburzać delikatnego zazębiania się drużyny i pozwolić Maxi'emu i Kuytowi rozegrać kilka meczy jako ofensywne wsparcie Torresa.
Powrót Lucasa oznacza większy spokój i skuteczność w rozbijaniu akcji w środku pola. Hodgson może zastosować zwyczajową taktykę Liverpoolu, 4-3-2-1, z Meirelesem, Lucasem i Poulsenem w środku oraz Maxi.m i Kuytem za Torresem. Lucas trzymałby się między Poulsenem a Meirelesem i - miejmy nadzieję - "czyścił" wszystkie piłki przedostające się przez środek. Natomiast Kuyt i Maxi mieliby za zadanie od czasu do czasu wyprowadzać ataki skrzydłami - jednak głównie ich zadaniem powinno być zatrzymanie i przeszkadzanie w rozpoczęciu akcji już na połowie rywala, co jest bardzo ważne.
Liveprool ma wystarczająco dużo czasu by przygotować się do meczu. Spurs grają w środę z Werderem Brema w Lidze Mistrzów i niewątpliwie będzie to miało wpływ na niedzielny mecz. Bez względu na rezultat, po środowym meczu piłkarze będą potrzebowali 24 godzin by wyrzucić go z głowy, co daje Redknappowi mało czasu na przygotowanie swoich graczy do meczu z The Reds. W dodatku Hodgson wraz ze sztabem dostanie dodatkowy materiał do analizy w postaci meczu Ligi Mistrzów. Podbudowani wygraną na Emirates Spurs będą chcieli wygrać z Werdrem by zwiększyć morale i pewność drużyny, jednak często prowadzi to do niedocenienia kolejnego rywala.
Obrona musi być priorytetem w niedzielę. Obie drużyny będą zmobilizowane na mecz i obie potrzebują punktów, by utrzymać się blisko czołówki. Tottenham to nie jest przeszkoda nie do pokonania. Fani nie chcą zobaczyć powtórki ze Stoke.
Powodzenia Roy, powodzenia Liverpool.
Autor: TPK
Data publikacji: 22.11.2010 (zmod. 02.07.2020)