Epicki szwindel - fragment pierwszy
Artykuł z cyklu Artykuły
Za tydzień do księgarń trafi książka, której autorem jest długoletni fan Liverpoolu Brian Reade. Felietonista dziennika Daily Mirror opowiada o własnych odczuciach, a także spostrzeżeniach dotyczących najważniejszych ludzi w Liverpoolu, który przeżywał prawdziwy koszmar przez prawie cztery lata. Kontrowersyjna, ale jednocześnie pasjonują historia o tym, jak jeden z największych klubów omal nie doznał zapaści finansowej. Pierwszy fragment już dziś na łamach serwisu LFC.pl.
***
Podczas gdy George Gillett trawił słowa, które właśnie czytał, krew powoli odpływała z jego blednącej twarzy. Na pewno coś musiało zostać błędnie wydrukowane w artykule mówiącym o tym, że Steven Gerrard poślubia swego długoletniego partnera o imieniu Alex, coś, co kompletnie zmieniło jego sens. Przeczytał ponownie, ale znowu wychodziło na to samo. Zadzwonił więc do współwłaściciela: „Tom, jest coś o czym musisz wiedzieć. Kapitan naszego zespołu jest gejem.”
Zaskoczony Hicks poprosił o dowód i kiedy Gillett przeczytał to, co miało być dowodem, wyjaśnił mu, w przerwach rubasznego śmiechu, że w Anglii termin „partner” może odnosić się do kogoś płci przeciwnej.
Ich kapitan wcale nie walczył po drugiej stronie - Alex jest kobietą.
To był jedynie kolejny przykład Szaleństwa Króla Jerzego (nawiązanie do filmu Nicholasa Hytnera - przyp. Asfodel), które najlepiej zostało ukazane, gdy wyciągając garść dolarów z kieszeni, stwierdził, że menadżer Rafa Benitez nie będzie miał żadnych limitów jeśli chodzi o wydatki i że - jeśli tylko chce - może podpisać kontrakt nawet ze „Snoogy’m Doogy’m”.
- Siedział tam i chichotał jak jeden z Muppetów. - powiedział Jamie Carragher - Trzeba było tylko Hicksa obok niego i mielibyśmy Waldorfa i Statlera (para zgorzkniałych, starych krytyków z programu The Muppet Show - przyp. Asfodel).
Ulubionym sloganem Gilletta, kiedy tylko Benitez starał się wydusić z niego coś na temat budżetu przeznaczonego na transfery, było: „Dam ci 50 mln funtów plus to, co uzyskamy z draftu (losowy sposób wybierania zawodników - zwłaszcza młodych - do klubów, stosowany np w NBA - przyp. Asfodel). Ten nonsens omal nie doprowadzał Beniteza do walenia głową w ścianę. Na jedno z pytań Rafy, dotyczące transferów, odpowiedział, że znalazł w Ameryce nową maszynę do biegów i że jeśli kupić jedną taką, można by podciągnąć piłkarzy, których już ma.
Jak zauważył ktoś, kto miał okazję widzieć Benitezowe e-maile: „Wyglądali, jakby przysłano ich z wariatkowa”. Ironia jest taka, że Gillett zwierzał się więcej niż jednemu dziennikarzowi, iż to Benitez ma poważne problemy z psychiką. Udało mu się nawet nadać temu odpowiednią nazwę: Rafa - zwykł mawiać - jest „seryjnym transferowcem”.
Niedługo po tym, jak Robbie Keane przybył do klubu za 20 mln funtów, Gillett wpadł rano, przed meczem, do hotelowej restauracji, krzycząc: „Hej, gdzie jest Keano? Muszę zobaczyć tego Keano.” Keane wstał. „ Ja jestem Keano.” Na co Gillett odpowiedział: „Jeeezu, nie jesteś aż tak wielki, jeśli wziąć pod uwagę pieniądze, jakie na ciebie wydaliśmy, prawda?”
Podczas wyprawy Liverpoolu do Florencji, był w rzeczywiście wyjątkowej formie na ekscentryczne zachowanie. Dziesięć minut po rozpoczęciu spotkania znikł gdzieś wewnątrz stadionu, po czym wrócił nagle obładowany rożkami, Magnum i lodami czekoladowymi, które wręczył każdemu w boksie dyrektorskim. O dziesiątej wieczorem. Kiedy zima czaiła się zaraz za rogiem.
Ktoś opowiada o komicznym charakterze jednego z jego pierwszych spotkań z zarządem. Jakoś w połowie Gillett wstał i ogłosił, że wychodzi wraz z synem, Fosterem, by zobaczyć piłkarzy trenujących na Melwood. Kiedy dwójka opuściła salę, nastąpiła krępująca cisza. Następnie cały zarząd zdecydował się wsiąść do samochodów, dogonić Gillettów i wezwać ponownie posiedzenie w sali jadalnej Melwood. Sytuacja stawała się jeszcze bardziej surrealistyczna, ponieważ Gillett co chwila wstawał, by pomachać piłkarzom.
Kiedykolwiek tylko przebywał w Colorado, w swoim resorcie narciarskim i słyszał, że jakiś piłkarz odwiedzał znajdującą się niedaleko klinikę chirurgiczną Richarda Steadmana, starał się wkraść w jego łaski. Pewnego razu zapędził w róg Robbiego Fowlera, zadzwonił do kogoś ważnego na Anfield i powiedział: „Nie zgadniesz z kim jestem tutaj, w Colorado. Pozwól, że dam go do telefonu”. Kiedy Robbie powiedział: „Halo”, człowiek z Anfield zapytał: „Czujesz się zażenowany tą sytuacją tak samo jak ja?”. Robbie odpowiedział: „O wiele bardziej zażenowany” i usłyszał: „Ok, po prostu wyłącz telefon, oddaj mu go i powiedz, że straciłeś połączenie”.
Jednak nieustępliwy włodarz czaił się za dobrodusznym powłoką.
Pewnego poranka Gillett wpadł do biura dyrektora handlowego, Iana Ayre’a, ponieważ podejrzewał, że ten był w konspiracji z Tomem Hicksem i rozpętał tsunami przekleństw: „Ty pier....ny draniu, próbujesz sprzedać za moimi plecami mój pier....ny klub. Tak się tego, k...a, nie robi. Zrobię wszystko, by mieć pewność, że to twój ostatni, je..ny, dzień tutaj.
Przeklinał i groził tak przez trzy minuty. Żyły nabrzmiały mu na czaszce i pot kapał z grzbietu podczas gdy zarzynał człowieka, który zajmował swoje stanowisko przez mniej niż rok, a mimo to był w stanie obrócić finanse klubu o 180 stopni. Kiedy przestał, Ayre wytłumaczył się, po czym powiedział: „Jeśli nie masz mi już nic więcej do powiedzenia, to i ja nie mam ci już więcej nic do powiedzenia”. Na co Gillett odpowiedział" „Tak, czy inaczej - co tam w naszym klubie?”
***
Kiedy narastał hałas fanów protestujących przed salą zarządu, Tom Hicks podkradł się do kogoś, kto był ważny w klubie i zapytał, co się, do diabła, działo.
„Nie możesz mieć wszystkiego na raz” - usłyszał. „Kiedy zapytałem się ciebie, dlaczego kupiłeś Liverpool, powiedziałeś, że jednym z powodów byli fani, którzy są tak bardzo lojalni i zaangażowani. Nie możesz oczekiwać, żeby byli tacy a równocześnie, wystawiali tyłek, kiedy masz zamiar wypalić do nich z obu luf. Dlatego właśnie są tutaj.
Hicks wymamrotał: „Daj mi chwilę przerwy” i odszedł powoli z hałasem brzmiącym mu w uszach. Miliarder z Teksasu nie lubi ludzi, którzy zagrażają jego potędze.
Mimo iż zainteresował się klubem dopiero kilka tygodni wcześniej, na pierwszej konferencji w 2007 roku udało mu się zmienić kolejność zabierania głosu, dzięki temu przemawiał przed Gillettem, mimo tego, iż ów był zaangażowany w to wszystko od sześciu miesięcy. Odtąd nie było żadnych wątpliwości, kto w tym związku jest samcem alfa.
Gillett próbował obgadywać Hicksa i nawoływać do sprzeciwienia się mu, jednak za każdym razem ostatecznie wycofywał się. Klasyczny przykład miał miejsce wiosną 2009 roku, kiedy chodziło o nowy kontrakt, jaki zaoferowano Rafie Benitezowi. Przysięgał jednej z wysoko postawionych w klubie osób, że nigdy go nie podpisze. Trzy dni później wrócił i podpisał.
Kiedy dochodziło do kłótni, Hicks odpędzał Gilletta jak komara. Według typowego scenariusza Hicks odprawiał go w poniżeniu, a grający zranioną ofiarę Gillett mówił: „Czy kiedykolwiek coś ci zrobiłem?” Na co Teksańczyk odpowiadał: „Czy kiedykolwiek coś zrobiłeś?”
Ktoś z Anfield, kto widział rozwój takiej sprzeczki, powiedział: „Hicks patrzył na niego, jakby ten był smutnym, małym człowieczkiem. Nawiązał do przemysłu mięsnego, dzięki któremu obaj się spotkali i powiedział - Kiedy byłeś pomniejszym udziałowcem, zachowywałeś się, jakbyś miał pełną kontrolę. Teraz, kiedy masz połowę, jesteś nie do zniesienia.”
Ktokolwiek rzucał wyzwanie Hicksowi, był zapędzany do narożnika.
Zaledwie kilka dni po kupieniu klubu, zdecydował odrzucić plany nowego stadionu i wezwać swoich architektów z Dallas, by zaprojektowali coś większego. „Nie budujemy stadionu - powiedział Martinowi Jenningsowi, menadżerowi projektu - nie jest wystarczająco duży. Zamierzam załatwić przygotowanie nowych planów.”
Kiedy Jennings powiedział, że architekci dopuszczają opcję powiększenia planowanego stadionu do 70 tysięcy, Hicks uciął: „Czy ty mnie, k..wa, słuchasz? Jesteś z nami, czy przeciwko nam?”. Na to Gillett podążył jak na wezwanie: „Martin, nie budujemy tego pier......go stadionu”.
No i nie wybudowali tego stadionu. Ani swojego.
***
Cokolwiek się zdarzyło, Hicks zawsze wyglądał na człowieka, który jest górą. W 2007 roku, siedem minut przed rozpoczęciem meczu Ligi Mistrzów z Barceloną, Gillett zażądał, by ktoś zdobył dla niego szalik, mając zamiar pokazać światu, jak bardzo kocha klub. Ktoś z zarządu powiedział mu: „ To jest Liverpool. Tutaj nie nosi się wielkich szalików, zwłaszcza będąc dyrektorem.”
Wkurzony Gillett usiadł na swoim miejscu w boksie dyrektorskim, tylko po to, żeby zobaczyć stojącego obok Toma Hicksa, ze spoczywającym na jego ramionach największym, najczerwieńszym i najbardziej lśniącym szalikiem. Niedaleko operator kamery właśnie ich filmował. Hicksa z szalikiem, a Gilletta bez. Ten ostatni nie był szczęśliwy.
Inna rzecz, że teksański kolega Georga Busha nigdy nie radził się nikogo w sprawach tradycji i dobrego smaku. W jaki inny bowiem sposób można wyjaśnić to, że wszedłszy pewnego razu do sali zarządu tuż przed meczem, podciągnął swoje spodnie od garnituru, by pokazać parę nowiuśkich kowbojek ozdobionych Liver Birdem? Co gorsza wszystkim, których wezwał, by podziwiali to skórzane arcydzieło, mówił, że jeśli chcą podobną parę, załatwi im po korzystnej cenie.
Brian Reade - "An Epic Swindle: 44 Months With A Pair Of Cowboys"
Tekst wstępem opatrzył Damian, który w dniu jutrzejszym zaprezentuje Państwu kolejny fragment książki. Intrygująca część o tym, jak Liverpool pełzał na kolanach podczas bezładnego panowania Amerykanów.
Autor: Asfodel
Data publikacji: 22.04.2011 (zmod. 02.07.2020)