Podaj, wystaw się, uderz
Artykuł z cyklu Artykuły
Zadziwiające, lecz wydaje się, że sporo fanów ogarnęły negatywne uczucia po naszym zwycięstwie z Arsenalem. Być może problemy Kanonierów spowodowały, że niektórym wydawało się, że jedziemy po łatwe punkty do jakiegoś-tam zespołu ze środka tabeli.
Oczywiście, nawet dla zespołu środka tabeli granie na swoim stadionie jest jakąś formą przewagi. W ostatnim sezonie Manchester United nie wygrał na wyjeździe z żadną drużyną wyrastającą choć trochę ponad przeciętność, lecz udało im się zdobyć tytuł. Jasne, goście czasem wygrywają, lecz gra na swoim stadionie faworyzuje nieco gospodarzy.
Pamiętajmy, że Arsenal wciąż miał w swoim składzie swojego pierwszego bramkarza, Szczęsnego, a także Sagnę, Vermaelena, Kościelnego (przez chwilę), Nasriego, Walcotta, Ramseya, Arshavina oraz van Persiego; pamiętajmy także, Liverpool ostatnim razem grał na Emirates mając na prawej obronie 18-latka, a na lewej (po chwili) 17-latka. Tak więc sytuacja się odwróciła jak chodzi o niedoświadczonych obrońców.
(W ostatnim tygodniu usłyszałem w telewizji w Sunday Supplement, że Liverpool zakończył ubiegły sezon "katastrofalnie", dziś dwie porażki to katastrofa. Zapomina się o tym, że - zgodnie z TTT Andrewa Beasleya - Liverpool pod wodzą Dalglisha po powrocie zdobywał średnio 1.85 punktu na spotkanie, przy średniej 1.79 dającej przynajmniej 4-te miejsce przez ostatnich 16 lat).
Liverpool nie jechał na Emirates po pewne zwycięstwo, nie miał prawa tego oczekiwać - lecz udało się. Przy dwu niepodlegających dyskusji bramkach i z pierwszym od 2000 roku czystym kontem. Pepe Reina zawsze jest w czubie najsolidniejszych bramkarzy, lecz to jego pierwsze czyste konto przeciw Kanonierom. The Reds mieli więcej posiadania piłki, oddali więcej strzałów i strzelili więcej bramek. Niewiele zespołów potrafi to zrobić z Arsenalem, niezależnie od składu gospodarzy. Delektujmy się tym.
Liverpool rozpoczął mecz z Suarezem na ławce, trudy Copa America wciąż dają mu się we znaki (planowo miał w ogóle nie pojawiać się w pierwszych dwu meczach sezonu), brakowało też Glena Johnsona i Stevena Gerrarda. Liverpool miał w składzie czterech nowych graczech, a wśród zawodników z pola zaledwie połowa jest w klubie dłużej niż rok.
Więc mimo, iż Arsenal miał znaczące problemy, Liverpool był także daleki od swojej najlepszej dyspozycji, a po rozczarowującym remisie na inaugurację rozgrywek, the Reds mogli nawet znaleźć się w strefie spadkowej, gdyby przegrali; to wszystko powodowało wzrost ciśnienia wokół spotkania. Po wyrwie, jaką był początek ubiegłego sezonu, wiemy, że trzeba tego było uniknąć.
Mimo tego, wciąż widziałem mnóstwo krytyki Andy'ego Carrolla i Jordana Hendersona po meczu. Mnie osobiście bardziej wkurzyła gra Adama w pierwszej połowie, zwłaszcza po świetnej pierwszej połowie przeciwko Czarnym Kotom, lecz po przerwie pozwolił całej grze płynąć swobodniej i nie przeceniał swoich możliwości zabójczych podań (z których, w pierwszej połowie, większość wylądowała na aucie).
W ostatnim tygodniu, Henderson przypomniał mi o Øyvindzie Leonhardsenie: dostaj piłkę na skrzydle, zatrzymaj się, odwróć, podaj prosto. Powtórz. Lecz to był jego debiut, przeciwko poprzedniemu zespołowi, w tych okolicznościach można mu wybaczyć bezpieczną grę. Potrafi zagrać szeroko, lecz znacznie lepiej spisywał się przeciwko Arsenalowi grając swobodnie między linią pomocy a ataku.
Na przestrzeni obu spotkań miał świetny współczynnik celnych podań - 89%. Nawet przeciwko Arsenalowi grał raczej bezpiecznie (podania do przodu: 41%, do tyłu: 27%, w lewo: 10%, w prawo: 22 % via @EPLIndex). Lecz był bardzo dobry w wyszukiwaniu miejsca, a potem odnajdywaniu kompana do podania. Jeśli potrafisz zagrać szybko, na jeden kontakt, na połowie rywala, masz już w sobie coś z Liverpoolskiego DNA.
Henderson vs Arsenal (pierwsze 60 min) / vs Sunderland (zmieniony w 60 min)
Henderson vs Arsenal, pełne 90 min (podkreślona ostatnia 1/3 boiska)
Torres vs Man City (zmieniony w 78 min)
Nie jestem pewien, czego ludzie oczekują po Andym Carrolu; zamiast patrzyć na to, co potrafi robić dobrze, wciąż uporczywie się trzymają tego "czy to jest warte 35-milionowego piłkarza?", jakby każde zagranie musiało być niezwykłe.
Wciąż jest w stanie zaoferować więcej, to jasne, lecz radził sobie całkiem przyzwoicie w pierwszych dwu meczach, a przez większą część Liverpool wcale nie ograniczał się do bezmyślnego wrzucania na jego głowę. Zapomnijcie o jego cenie i przyjrzyjcie się jego wkładowi w grę i zespół; jeśli Liverpool wygra wiele gier przy jego udziale, to znaczy, że to działa.
Carroll vs Arsenal (zmieniony w 70 min)
Muszę tylko powiedzieć odnośnie tak przewijające się przez Twittera nazwiska - Agüero - on wcale nie kosztował tyle, co Carroll. Jeśli chodzi o koszty wykupu kontraktu, to tak. Ale po zsumowaniu tych liczb razem z pensją zawodnika wychodzi, że Argentyńczyk kosztuje prawie dwa razy tyle co Anglik - oraz w ogóle nie mieści się w strukturze płac Liverpoolu. Zachowaj to, a będziesz musiał dać podwyżki wszystkim najważniejszym piłkarzom w zespole, a nagle okazuje się, że roczne wydatki wzrastają o 30 mln £, po zakontraktowaniu zaledwie jednego piłkarza! City może sobie pozwolić na kolosalne koszty wynagrodzeń, Liverpool nie.
(No i w końcu, Liverpool nie może piłkarzowi zaoferować gry w Lidze Mistrzów - jeszcze nie - a dla graczy to jak Mistrzostwa Świata, po prostu pragną tam być. To spełnienie ich pragnień profesjonalisty, zwiększa ich estymę. A jeśli ponadto chcą wysokich płac, to Liga Mistrzów trochę w tym pomaga).
Z Arsenalem, Carroll wymusił niezłą paradę swoją główką. Pokazał przytomność umysłu, odgrywając do Kelly'ego, który ostatecznie uderzył w słupek, po nieco zbyt silnej piłce od Adama. Wypuścił Downinga do sytuacji, po której strzelił on nieuznaną bramkę ze względu na nieprzepisowe zagranie, podobnie jak w meczu z Sunderlandem (zaś Arszawinowi pozwolono przepchnąć obiema rękami Kelly'ego, tak, panie sędzio?)
Ponadto, jako jedyny napastnik świetnie się spisał przeciwko Vermaelenowi i jego partnerom z defensywy, był dla nich dobrym rywalem.
System 4-5-1 (ewoluujący do 4-3-3) wdrożony przez the Reds bazował na biegaczach grających na wystawionego na szpicy zawodnika. Carroll dawał Dalglishowi tę opcję.
Porównajmy tę sytuację z analogiczną dokładnie rok temu: wyjazd do Manchesteru City (kolejny trudny mecz wyjazdowy) w drugiej kolejce z klasycznym 4-4-2, w którym, jak to ośmieszył się Andy Gray stwierdzeniem: "to zadowoli fanów Liverpoolu", powinniśmy stanowić drużynę nastawioną na ofensywę znaczniej bardziej, niż za czasów Beníteza (gdy nigdy tam nie przegraliśmy).
Liverpool nie dochodził do głosu w środku pola ani żadnym innym aspekcie gry, przegrał 3:0. Przy czterech zwycięstwach i jednym remisie przeciwko czołowej czwórce ubiegłego sezonu od stycznia, Dalglish jeszcze nie ma konkretnego wyboru na zestaw napastników, a Suarez, gdy sparowany z Carrollem, zwykle grał nieco bardziej między pomocą a atakiem. Domowe zwycięstwa z Manchesterem United i City, wyjazdowe z Chelsea i Arsenalem, oraz kolejny wyjazdowy remis z Arsenalem, zostały osiągnięte bez odkurzania archaicznego 4-4-2.
Wczoraj, Carroll i Henderson (którego rolą było wspomaganie numeru 9.) wykonali 86 podań, z których 73 były celne. Przeciwko City rok wcześniej, Torres i N'Gog wykonali 39 podań, z których zaledwie 26 dotarło do celu.
W meczu z City, Torres został ustawiony nieco głębiej niż N'Gog, co - biorąc pod uwagę jego siedem celnych podań - było całkowitą stratą przestrzeni i piłkarza, który najlepiej się czuje w bezpośredniej okolicy pola bramkowego. Rok później, Henderson ma 7.6-krotnie więcej celnych zagrań na Emirates, lecz zauważcie - w dokładnie tych samych strefach boiska. (Torres 73% swoich podań wykonał na połowie City, zaś Henderson 72%, a 32% w końcowej trzeciej części boiska - w zasadzie identycznie).
W meczu z City, N'Gog, najbardziej wysunięty z dwu "identycznych" napastników, miał 78% podań na połowie City, lecz przedwczorajszy występ Carroll ukończył z wynikiem 84% podań na połowie Kanonierów.
Oczywiście, gra nabrała zupełnie innej dynamiki, gdy Liverpool musiał gonić wynik z City w 2010 r., lecz to też pokazuje, że 4-4-2 wcale nie musi być bardziej ofensywne; nie chodzi tu o liczbę napastników na boisku, lecz o całą rzeszę innych czynników.
Kluczem do zwycięstwa nad Arsenalem było to, że Liverpool oddał więcej strzałów na bramkę z pola karnego, a wyłączając przepchnięcie Kelly'ego przez Arszawina, które doprowadziło do strzału van Persiego, Kanonierzy ograniczali się do uderzeń zza linii 16. metra (Frimpong, Nasri).
Obie bramki Liverpoolu wyniknęły z ciężkiej pracy w okolicy pola bramkarskiego, podobnie dwie główki z pierwszej połowy (Carrolla i Hendersona), uderzenia Kelly'ego i Downinga również miały miejsce blisko bramki (uderzenie Hendersona było słabszym, lecz przy sprytnym lobie Kuyta w pole karne piłka straciła siłę, co uniemożliwiło na agresywne zaatakowanie piłki głową).
"Strzały na bramkę" pozostają jedną z najważniejszych statystyk - aby trafić, trzeba strzelać (albo odbić piłkę od przeciwnika...) - lecz dobra praca w obrębie pola karnego daje wielokroć lepsze efekty niż nieustanne próby uderzeń z dystansu (jakość, nie ilość, gra tu kluczową rolę).
Podsumowując, dwa z piętnastu strzałów the Reds miały miejsce z koła środkowego i jako takie okazały się być stratą czasu. Mimo tego, wyłączając pierwszą bramkę, Liverpool oddał siedem strzałów z obrębu pola karnego (trzy parady, jeden słupek), wobec czterech Arsenalu.
Nawet gdy Carroll nie wygrał piłki, robił najlepsze, co był w stanie - utrudniał obrońcy dobre przyjęcie i rozegranie.
Frustrującym może być oglądanie prób Carrolla naciskającego na obrońców i goniącego za piłką, nawet w pełni sił daleko mu w tym do Torresa. Jako indywidualista, nawet w pełni formy nie sięga Hiszpanowi do pięt, lecz transfery pozwoliły Liverpoolowi pozyskać także wyśmienitego Luisa Suareza.
Liverpool ma teraz więcej opcji, a między nimi, Carroll i Suarez mogą zaoferować więcej niż Torres samodzielnie (zwłaszcza gdy ten ostatni miewa humory, jak w ubiegłym roku). W tym meczu, Carroll wymęczył obronę Arsenalu, zaś Suarez to wykorzystał, podobnie jak dodatkową przestrzeń i przewagę jednego zawodnika the Reds (warto także podkreślić, prawdopodobnie z powodu częstych doświadczeń, ale także z powodu podejścia bazującego na posiadaniu piłki, Arsenal bardzo często nieźle sobie radzi w dziesiątkę).
Prawdopodobnie absencja Aquilaniego, N'Goga, Poulsena i Cole'a w meczowej 18 oznacza ich rychłe odejście. Jeśli nie są w stanie się doń załapać, gdy wciąż nie jest ona w swojej najsilniejszej postaci, to znak, że można im już składać wyrazy podziękowań i pożegnania.
Suarez i Meireles weszli z ławki, lecz Maxi i Skrtel pozostali jako nieużyci zmiennicy, co pokazuje, że wciąż jest na niej sporo głębi; nawet jeśli jeden bądź dwa transfery będą w stanie dodać jeszcze czegoś.
Przy całej tej gadce o zatrudnianiu wyłącznie wyspiarzy, dwoma najlepiej wpasowującymi się w skład transferami FSG/Comolliego/Dalglisha byli Suarez i Enrique. Suarez jest po prostu zbyt dobry, zbyt zdeterminowany, by mógł cieniować, a Enrique, po tragicznym starcie w Newcastle, dokonał już pełnej aklimatyzacji w Wielkiej Brytanii i z nieopierzonego młodzika zmienił się w silnego, doświadczonego 25-latka, który potrafi dominować przy obu końcach boiska.
Spośród nowych Brytyjczyków, Downing wydaje się być najbliżej swojego wkomponowania w zespół, lecz już teraz można zobaczyć, co będzie oferować reszta, nawet jeśli teraz rozmawia się głównie o ich cenach.
Niezależnie od narodowości, istotnym jest to, że skład jest znacznie lepszy niż w ubiegłym roku, zaś jedynie Raul Meireles załapał się do meczowej osiemnastki spośród ubiegłorocznych nabytków (dwóch Anglików, Cole i Konchesky, szybko zeszło na dalszy plan).
Batalia o mistrzostwo wciąż jest poza realnością, jednak cztery punkty z dwu pierwszych gier, w tym wyjazdowe zwycięstwo z Arsenalem, to dobra baza do ataku na czołową czwórkę. Wiem, że jeszcze dwa tygodnie temu wziąłbym taki wynik w ciemno, lecz w mgnieniu oka groza meczów przedsezonowych zniknęła daleko w zakamarkach pamięci.
Paul Tomkins
Autor: yooz
Data publikacji: 22.08.2011 (zmod. 02.07.2020)