Podnieść poprzeczkę, nie w nią trafiać
Artykuł z cyklu Artykuły
W swoim ostatnim artykule Dominic King koncentruje się na występach letniego nabytku Liverpoolu, Stewarta Downinga. Dziennikarz Daily Mail wysuwa teorię, która wyjaśniać może przyczyny niepowodzeń Anglika. Zapraszamy do lektury!
Podnieść poprzeczkę, nie w nią trafiać
Chodzi tylko o detale i Stewart Downing wie o tym lepiej, niż większość z nas. Ostatecznie od wspaniałego rozpoczęcia kariery w Liverpoolu dzieliło go niecałe 40 centymetrów. Zamiast tego, w święta znajdzie się pod skrupulatną obserwacją.
Dlaczego 40 centymetrów? Według zasad, szerokość słupków i poprzeczki nie może przekraczać 13 i w trzech niezwykle ważnych momentach podczas pierwszych tygodni Downinga na Anfield, piłka głucho uderzała w szkielet bramki.
Odrobinę niżej i wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
Pierwszy raz podczas otwierającego sezon meczu z Sunderlandem – po 34 minutach debiutu w Premier League, ściślej mówiąc, w nowym klubie, Downing wystrzelił futbolówkę z niewiarygodną siłą, mijając wcześniej trzech rywali. Uderzona z 30 metrów piłka trafiła prosto w poprzeczkę.
Taka sytuacja mogła wydawać się zachęcająca podczas pierwszego miesiąca, jednak w jakiś sposób nakreśliła obraz tego, co nastąpi potem. Jego następne występy nie były równie efektywne, nawet w zbliżonym stopniu.
Wróćmy teraz do meczu ze Swansea na Anfield. Po siedmiu minutach Charlie Adam posłał piłkę do pędzącego lewą flanką Downinga, stwarzając mu idealną sytuację do dośrodkowania.
Anglik zrobił to znakomicie, wrzucając futbolówkę wprost do Andy'ego Carrolla przez coś, co obrońcy określają mianem "korytarza niepewności". Wydawało się, że akcja doczeka się wykończenia na jakie zasługuje, ale Carroll pochylił się trochę za bardzo i trafił w słupek.
Chociaż Downing konsekwentnie pokazywał się z dobrej strony w meczach reprezentacji, zwłaszcza podczas spotkania ze Szwecją, gdy powrócił na Anfield okazało się, że stracił swoje miejsce w zespole i w zwycięskim meczu z Chelsea zasiadł na ławce rezerwowych. Od tamtej pory stała się ona jego domem.
Jednakże w poniedziałkowy wieczór na Craven Cottage, gdy pod koniec meczu wszedł na boisko, wydawało się, że zależy mu na odwróceniu szczęścia.
Rozpoczął przy stanie 0:0 i odnosiło się wrażenie, że dzięki swojemu strzałowi lewą nogą wygrał mecz. Zamiast tego, Mark Schwarzer w jakiś sposób zdołał dosięgnąć piłki i skierować ją na poprzeczkę.
Spójrzmy jak mogło być. Zdobył gola przeciwko Sunderlandowi, jego dośrodkowanie zamieniono w bramkę przeciwko Swansea, a w poniedziałek mierzył się z mniej kompetentnym bramkarzem niż Schwarzer. Obraz sytuacji byłby zgoła inny, odpowiednio dla klubu, jak i samego piłkarza.
Zamiast tego pojawiają się pytania.
Anfield wciąż czeka na wybitny występ Downinga, a anomalia jaką jest brak gola czy choćby asysty na koncie Anglika wciąż nie została zatarta. Nie ma dyskusji odnośnie jego talentu czy umiejętności, ponieważ liczby przy jego nazwisku w zeszłym sezonie były bez zarzutu.
Oficjalnie: piłkarz sezonu w Aston Villi, osiem zdobytych bramek, podobna liczba asyst. Warto jeszcze wspomnieć, że według OPTA był on piątym najlepszym kreatorem okazji bramkowych podczas ostatnich siedmiu sezonów Premier League. Teraz potrzeba jednak więcej.
Oczywiście Kenny Dalglish wstawi się za swoim człowiekiem. Przecież menedżer Liverpoolu przyleciał w lipcu z Kuala Lumpur by osobiście nadzorować finalizację transferu Downinga i zaprzeczając sugestiom, jakoby 27-latek miał coś komuś do udowodnienia.
Równocześnie, Dalglish będzie świadomy, że Liverpool wkracza w decydującą fazę sezonu. Następne pięć spotkań z Queens Park Rangers, Aston Villą, Wigan, Blackburn i Newcastle to mecze do wygrania, ale jeśli Liverpool chce zdobyć w nich komplet punktów, do akcji wkroczyć będą musieli wkroczyć piłkarze inni niż Luis Suarez.
Dla Downinga nie ma lepszego momentu niż obecny, by wyjść z cienia...
Dominic King
Autor: Olka
Data publikacji: 10.12.2011 (zmod. 02.07.2020)