Czerwoni na fali wznoszącej
Artykuł z cyklu Artykuły
Okoliczności nie były do końca sprzyjające przed meczem z Reading, przez co stał się on nieco trudniejszy niż można było oczekiwać. Granie na najwyższym poziomie tuż po przerwie na mecze reprezentacji często jest trudne, zwłaszcza kiedy większość twojej drużyny latała po całym świecie grając dwa mecze w krótkim przedziale czasu. W Hiszpanii efekt pozostający po tych meczach nazwano "wirusem FIFA".
Liverpool, wciąż grający bez Lucas Leivy, przez wyjazdy na mecze kadry stracił na trzy miesiące Fabio Boriniego, a jedna z najmniej spodziewanych rzeczy - kontuzja Pepe Reiny - przydarzyła się podczas rozgrzewki reprezentacji Hiszpanii. Co gorsza również mecz Anglii został przesunięty o jeden dzień i rozegrano go na niezbyt dobrej murawie, co z pewnością nie pomogło Stevenowi Gerrardowi i Glenowi Johnsonowi, aczkolwiek ten drugi i tak został prawdopodobnie graczem meczu z Reading.
W tym samym czasie Luis Suarez grał mecze w Argentynie i Boliwii - ciężki był zwłaszcza ten drugi, rozegrany na sporej wysokości.
Nie są to oczywiście wymówki, jednak miało to wpływ na grę The Reds. Gerrard nie był zbyt dynamiczny, Suarezowi brakowało efektywności, a Reiny i Boriniego rzecz jasna zabrakło w tym meczu. Dodając fakt braku zwycięstw na własnym boisku w tym sezonie - częściowo przez bardzo trudny terminarz - i z teoretycznie łatwiejszego meczu bez presji powstaje spotkanie, które trzeba wygrać.
Jako beniaminek, Reading to drużyna, która powinna zostać pokonana na Anfield, jednak nie zawsze tak to działa (spójrzcie tylko na zeszły sezon, a także kilka wcześniejszych). W pierwszej połowie Liverpool grał pewnie i dominował, jednak wynikła z tego tylko ładna bramka Raheema Sterlinga. Po przerwie goście pokazali się z dużo lepszej strony. Brad Jones musiał interweniować zdecydowanie za często, jednak nawet mimo dochodzenia do sytuacji, Reading nie pokazało wiary w swoje umiejętności.
To całkiem dziwna rzecz, wiele zależy od okoliczności, ale często strzelenie pierwszej bramki powoduje nerwy w drużynie, zwłaszcza gdy jest to mecz, w którym jest się faworytem. Nagle mamy coś do stracenia, a rywale wręcz przeciwnie. Najczęściej te obawy rozwiewa druga bramka.
Oczywiście gdy nie ma specjalnej presji wokół meczu, wtedy pierwszy gol zazwyczaj pozytywnie rozluźnia drużynę i dodaje jej wiatru w żagle, jednak w tym meczu brak dwubramkowej przewagi był dla The Reds bardzo niekomfortowy. Im więcej takich spotkań, tym będzie im ciężej.
Nie był to mecz "wygrany brzydko", ponieważ pierwsza połowa była pełna ładnych zagrań i przyjemnej dla oka piłki, w drugiej części również było kilka błyskotliwych ataków, jednak Liverpool już nie kontrolował meczu aż tak bardzo. Bez względu na styl wygraliśmy i drugi raz z rzędu zachowaliśmy czyste konto, a na to nie można narzekać.
Od zawsze wierzyłem, że w futbolu kluczową sprawą jest nabranie rozpędu. Następnie na mojej stronie rozgorzała dyskusja, która pokazała kilka różnych podejść (na przestrzeni różnych sportów) sprowadzających się do tego, że seria wygranych w rzeczywistości niewiele różni się od bardziej losowego przebiegu wydarzeń. Jeśli jest jakiś dowód na pozytywny wpływ serii wygranych, to z pewnością jest on dość kruchy.
Rzuć monetą 50 razy i możesz dostać orła 25 raz. Wygrywasz więc 50% czasu (a przez ostatnie 10 lat jest to mniej więcej procent wygranych Liverpoolu). Jednak w tej liczbie możesz dostać sześć orłów z rzędu. Moneta nie ma pamięci, więc nie ma to związku z rozpędem, serią.
Czy drużyny mają długie serie wygranych przez to, że właśnie od wielu meczy nie przegrali czy może przez to, że są bardzo dobrymi ekipami?
Jeśli wygrywasz mecz sprowadza się to do prostych rzeczy - wykorzystywanie okazji, popełniania błędów przez rywali, braku krzywdzących decyzji sędziego itd. - wszystko to może się różnić na przestrzeni kilku dni. Jeśli jednak wygrywasz mecz po serii sześciu zwycięstw mógłbyś spojrzeć na siódmą wygraną i przypisać ją rozpędowi.
Pewność siebie to ważny czynnik w piłce, jednak mimo że pomaga grać ci lepiej, nie zawsze prowadzi do lepszych rezultatów. W którym momencie pewność staje się nadmierna i szkodliwa?
Dla mnie dwa mecze za bardzo różnią od siebie czynnikami, które wpływają na psychikę i przygotowanie fizyczne graczy by można było mówić o jakimś utrzymywaniu rozpędu. Mimo to jestem pewny, że jest to czynnik ważny na przestrzeni jednego spotkania.
Najlepiej można to dostrzec pod koniec pierwszej połowy, kiedy jedna drużyna nie chce, by już się ona kończyła. Jak często ta sama drużyna wychodzi na drugą połowę i zupełnie oddaje pole? To właśnie zasługa rozpędu, który gracze wytracili odpoczywając przez 15 minut w szatni. Nie będzie chyba nigdy lepszego przykładu na to, niż mecz w Stambule.
Również gole zmieniają przebieg meczu. W zasadzie jest to bardzo dziwne, jak szybko może się zmienić ogólny stan psychiczny dwóch jedenastek po bramce.
Weźmy przykład drużyny prowadzącej 1:0 i kontrolującej mecz - często posiada piłkę i oddaje strzały przez pierwsze pół godziny gry. Dominująca strona dostaje rzut karny, ale zostaje on przestrzelony. Jakimś cudem, mimo słabej gry, stracenia gola i sprowokowania rzutu karnego, przegrywająca ekipa dostaje "kopa" psychologicznego. Oni czują, że być może to jeszcze nie jest stracony dzień.
W sobotnią noc oglądałem mecz Barcelony z Deportivo La Coruna. To było jedno z tych niesamowitych spotkań, w których inicjatywa zmieniała się mnóstwo razy. Jedna drużyna miała podkulony ogon, druga dumnie wypinała pierś, a za sekundę było już zupełnie inaczej.
Barca prowadziła 3:0 po 19. minutach gry, jednak nagle Deportivo zaczęło stwarzać sobie sytuacje. Szybko z 3:0 zrobiło się 3:2. Po kolejnych szalonych zwrotach mecz zakończył się wynikiem 5:4 dla lidera tabeli, dzięki 21. hat-trickowi w karierze Messiego.
Często widać całe drużyny zamykające się w sobie, zepchnięte do rozpaczliwej obrony, w kontraście do tego często widać także momenty, w których piłkarze nagle zaczynające wierzyć, że coś mogą jeszcze dzisiaj ugrać. Czasem jest to krótki okres, ale z pewnością łatwo dostrzegalny.
Po wszystkim co zostało powiedziane wyżej twierdzę więc, że piłkarze wierzą w prawo rozpędu: wygranie kilku spotkań, a następnie przegrana, kolejna dobra seria i znów porażka. Powiedzmy że z 38 meczy przegrasz tak 12 razy, nigdy nie będziesz niepokonany dłużej niż przez dwa spotkania. Jednak wtedy wygrasz aż 26, gromadząc 78 punktów.
Liverpool ostatnio zgromadził siedem punktów z dziewięciu i dwa czyste konta. Patrząc na to należy mieć nadzieję, że jednak się mylę i prawo rozpędu ma przełożenie na wyniki zespołu.
Paul Tomkins
Autor: TPK
Data publikacji: 22.10.2012 (zmod. 02.07.2020)