Przyszłość Luisa pieniędzmi pisana
Artykuł z cyklu Artykuły
Jest wielce kusząca i o wiele bardziej nadająca się na opowieść taka wersja wydarzeń, w której wychodzi na to, że Liverpool dał się wywieść w pole dzięki misternej intrydze, której celem było wykupienie Suáreza po to, by wpadł w objęcia wybaczającej Barcelony.
W świecie konspiracji diabelski plan został przypieczętowany śladami po ugryzieniu, jakie zostały na lewym barku Giorgia Chielliniego, jednak rzeczywistość jest taka, że ostatni, haniebny wyskok Suáreza nie miał większego wpływu na to, gdzie będzie on występował w następnym sezonie. O tym zadecydują pieniądze, a nie psie odruchy.
Proces, który doprowadził do tego, ze Liverpool i Barcelona spotkały się w środę przy jednym stole w Londynie, nie zaczął się od „Ukąszenie 3 – to się więcej nie powtórzy”, lecz od nieudanej próby opuszczenia Anfield, jaką podjął Suárez dwanaście miesięcy temu. W owym czasie Suárez ciągle odbywał karę zawieszenia za pogryzienie, jednak musiał ponoć wydostać się z Anglii, ze względu na niesprawiedliwe traktowanie przez angielskie media. Brzmi znajomo, choć jego argumentacja została podważona, poprzez publiczne żądanie zezwolenia na przenosiny do Arsenalu. Był to jeden z przykładów tego, jak Suárez stara się wywieść ludzi w pole. To, co stało się na Mistrzostwach Świata, po fantastycznym sezonie „odkupienia i pozornej dojrzałości” w barwach Liverpoolu, to przykład kolejny.
Ostatnie lato dla Suáreza i jego agenta, Pere Guardioli, oraz Liverpoolu, to był jeden wielki chaos. Obóz piłkarza wierzył, że ma superszczelną umowę, dającą możliwość odejścia za ustaloną sumę, zwłaszcza w przypadku niezakwalifikowania się do Ligi Mistrzów, jednak włodarze Liverpoolu nie ugięli się, a główny właściciel klubu, John W. Henry, wyśmiał złożoną przez Arsenal ofertę w wysokości czterdziestu milionów i jednego funta. W efekcie Suárez musiał trenować samotnie, ponieważ oskarżył Brendana Rodgersa o niedotrzymanie obietnicy. Nikt nie chciał powtórki całej sytuacji, dlatego szybko udało się zawrzeć nowy, lukratywny kontrakt.
Kiedy w grudniu Suárez zdecydował się go podpisać, główne wiadomości skupione były na jego pensji, która wynosi 200 tysięcy funtów tygodniowo i fakcie, że zobowiązał się on pozostać w Liverpoolu do 2018 roku, a jego poprzednie niedyskrecje i pragnienie opuszczenia klubu poszły w niepamięć. Obie strony miały teraz jednak jasność, co do ewentualnego przyszłego transferu ze względu na klauzule wykupu. Klub, który chciałby sprowadzić do siebie Suáreza, musiałby dostosować się do ceny, którą wyznaczył Liverpool, a przy jej ustalaniu Fenway Sports Group miała na uwadze 85 milionów funtów, jakie Real Madryt zapłacił za Gareta Bale’a.
Liverpool nie zdecydował nagle, że pozbędzie się Suáreza ze względu na incydent z Chiellinim i będącą jego wynikiem czteromiesięczną karę zawieszenia dotyczącą jakiejkolwiek działalności związanej z futbolem. Byłoby czymś zaskakującym, martwiącym nawet, gdyby najważniejsze figury na Anfield nie miały dość bulwersującego zachowania najdroższego zawodnika klubu, jednak prośba Barcelony o spotkanie nie została zaakceptowana pod przymusem. To po prostu biznes, a nie reakcja na ugryzienie.
Kara, jaka spotkała Suáreza, stworzyła Barcelonie doskonałą okazję, by sprowadził piłkarza, który od dawna marzy o przeprowadzce do Hiszpanii, a wolny czas spędza w Katalonii z rodziną swojej żony. Ta okazja mogła pojawić się wcześniej, niż się spodziewano, ale – zgodnie z oczekiwaniami – pojawiła się. Barcelona zadziałała szybko – najpierw zachęciła Suáreza do przeprosin i zmiany stanowiska w sprawie pogryzienia Chielliniego, by potem równie szybko, zaledwie 24 godziny później, pochwalić siłę jego charakteru. I to z kamienną twarzą. Jednak dopóki Raul Sanllehí, dyrektor ds. futbolu w Barcelonie i główna osoba prowadząca negocjacje, nie złoży oferty, którą FSG będzie mogła zaakceptować, nie uda im się wrócić z upragnioną zdobyczą.
Selekcjoner Urugwaju, Óscar Tabárez, bardzo źle ocenił całą sprawę, mówiąc po spotkaniu z Włochami, że zachowanie Suáreza nie jest kwestią moralną.
Jednak jeśli chodzi o futbolowy biznes miał rację. Barcelona wycenia podobno napastnika Liverpoolu na około 60 milionów funtów, ale argument, że towar jest uszkodzony, nie działa. Teoria głosząca, że klub nie może zatrzymać piłkarza, który jest rozczarowany, również nie dotyczy Suáreza. Jego reakcja na odmowę transferu ostatniego lata – 31 goli w Premier League i czyste zgarnięcie nagrody dla Piłkarza Roku – będzie wsparciem dla Iana Ayre’a, jeśli zajdzie taka potrzeba podczas spotkania z Sanllehím.
Liverpool zaakceptował prośbę Barcelony o rozpoczęcie rozmów, nie tylko, by wysłuchać jej oferty, ale także, by wyrazić swoje zainteresowanie Alexisem Sánchezem. Barcelona jest chętna do użycia swojego skrzydłowego, jako karty przetargowej, ale dopiero okaże się, czy reprezentant Chile da się zapędzić w kozi róg. Nie będzie mu brakowało opcji – włączając w to uparcie się przy pozostaniu na Camp Nou, zwłaszcza po tak udanych występach na Mistrzostwach Świata. 50 milionów funtów i Sánchez? To na pewno zmniejszyłoby uczucie straty na Anfield, gdyby Suárez miał stać się złotym problemem Barcelony.
Tymczasem okazuje się, że rada, jaką Steven Gerrard dał w zeszłym roku Suárezowi, kiedy ten flirtował z Arsenalem, była prorocza: „Jeśli chcesz, przenoś się w dół, jednak piłkarz takiego kalibru powinien czekać, aż zgłosi się po niego ktoś wielki”. Takie było przesłanie Gerrarda. „On zasługuje, by grac dla jednego z najlepszych zespołów na świecie – jak Barcelona, albo Real Madryt. Oni zgłoszą się po niego ponownie”.
Andy Hunter
Autor: Asfodel
Data publikacji: 03.07.2014 (zmod. 02.07.2020)