Dokąd zmierza Liverpool?
Artykuł z cyklu Artykuły
Podobnie jak w przypadku menedżerów, którzy sprawują nadzór nad postępem, a potem mają do czynienia z regresem, jedyne pocieszenie dla Brendana Rodgersa stanowi perspektywa. – Należy sobie uświadomić, jaką drogę przebyliśmy – powiedział po tym, jak krótki pobyt Liverpoolu w Lidze Mistrzów został zakończony przez FC Basel.
Problem z używaniem sformułowania „podróż” jako tarczy ochronnej jest dwojaki – w ten sposób wydobywa się na światło dziennie nie tylko długość przemierzonego dystansu, lecz również naraża się na niebezpieczeństwo powrotu do punktu wyjścia.
Dokładnie rok temu, w drugi weekend grudnia, Liverpool nabrał rozmachu po wygranym 5:0 meczu z Tottenhamem Hotspur, demonstrując przemianę ze zwykłego uczestnika do niepowstrzymanej siły, która była tak blisko wzniesienia pucharu Premier League. Dwanaście miesięcy później the Reds przystępują do derbów północno-zachodniej Anglii z Manchesterem United w niedzielę, mając świadomość, że porażka będzie oznaczać jedno – drużyna będzie mieć o jeden punkt mniej niż w tej samej fazie sezonu 2010/2011. Roy Hodgson stracił posadę niecały miesiąc później.
Odrodzenie się Liverpoolu pod wodzą Rodgersa było zdumiewające, jednak tak samo można określić szybkość, z jaką drużyna popadła w przeciętniactwo. W odróżnieniu od Hodgsona na razie pozycja Rodgersa nie jest zagrożona. Właściciele klubu, Fenway Sports Group, są przygnębieni ostatnią formą, ale wierzą, że północnoirlandzki szkoleniowiec ma wystarczający kredyt zaufania, żeby zachować ich poparcie. Jeśli zaś chodzi o poczucie perspektywy, o której wspomina Rodgers, można je znaleźć wewnątrz klubu, a także wśród fanów.
Zarazem jednak rośnie przekonanie, że okazja zostanie zaprzepaszczona, a także strach, iż zbliżające się mecze spowodują zwiększenie presji, jeśli w dalszym ciągu gra drużyny odstawać będzie od normy. Po spotkaniu z United Liverpool jedzie do Bournemouth, by rozegrać ćwierćfinał Capital One Cup, a następnie podejmuje na własnym stadionie Arsenal. W przypadku przegranej we wszystkich trzech meczach – a nie jest to wykluczone, albowiem drużyna wygrała tylko trzy razy w ostatnich 12 potyczkach – pozycja Rodgersa będzie zagrożona.
Pytanie, jakim sposobem Liverpool znalazł się w takiej sytuacji, sprowadza się do przeanalizowania dwóch elementów: arogancji i zaniedbania. Po zakwalifikowaniu się do Ligi Mistrzów po raz pierwszy od pięciu lat oraz po wylosowaniu Realu Madryt w grupie, dyrektor generalny klubu Ian Ayre określił turniej jako „nasze rozgrywki”. Nadmierna duma musiała napotkać na opór – Liverpool wygrał tylko jeden z sześciu meczów w fazie grupowej i to dzięki niezasłużonej bramce w ostatniej minucie z Łudogorcem Razgrad.
Rodgers sam zapędził się w podobną pułapkę, ostrzegając Louisa van Gaala, że będzie „zaskoczony” rywalizacją w lidze angielskiej. W obecnej sytuacji Liverpool traci do United siedem punktów, a obie drużyny dzieli sześć miejsc.
Odpadnięcie z Ligi Mistrzów za sprawą FC Basel streszcza wszystko, co poszło nie tak na skutek błędnej strategii transferowej w letnim okresie, która wciąż wytrąca drużynę z równowagi niemal na każdym kroku. Po wydaniu 215 mln funtów za swojej kadencji, Rodgers wybrał tylu samych graczy kupionych przez Rafaela Beníteza, co sprowadzonych przez siebie na arcyważny mecz. Liverpool grał w drugiej połowie bez nominalnego napastnika, zaś w końcówce spotkania środkowy obrońca Martin Škrtel został skierowany do ataku, co stanowi kolejny sygnał o tym, że Rodgers odszedł od podstaw swojej filozofii, a które – jak zawsze utrzymywał – nie podlegały dyskusjom.
Simon Mignolet, którego ciągła obecność w bramce Liverpoolu stanowi najlepszy przykład zaniedbania, otrzymał polecenie, aby zagrywać długie piłki ze względu na to, że spoczywa na nim obowiązek rozpoczęcia gry z defensywy; boczni obrońcy dostali wskazówki, by trzymać się własnej połowy, zamiast zapędzać się do przodu; pomocnicy muszą teraz powstrzymywać ataki rywali, zamiast inicjować własne; ruchliwi napastnicy zostali zastąpieni przez statycznych zawodników. Końcowy rezultat jest taki, że Liverpool w żaden sposób nie przypomina drużyny, która rozbijała przeciwników z pogardliwą łatwością dokładnie rok temu.
To, że Rodgers ucieka się do takich metod, jest wskazówką pod jednym względem – u menedżera Liverpoolu narasta pragmatyzm, a przy tym ujawnia się jego desperacja. To nie w taki sposób pragnie grać w futbol.
Odbija się to na kibicach Liverpoolu, którzy cierpią z tego powodu. W ośmiu domowych meczach w lidze w tym sezonie można było obejrzeć siedem bramek strzelonych przez the Reds – zaledwie o trzy więcej niż zobaczyli fani przez 20 minut w pojedynku z Arsenalem w ubiegłym sezonie.
To również tam można odnaleźć wspomnianą perspektywę. Liverpool poszybował w górę, a teraz leci w dół, zaś każdy upadek jest równie dramatyczny jak poprzedni. Czy Rodgers może zatrzymać te zmiany, a nawet odwrócić, jest kwestią otwartą. Nie można wykluczyć, że zbyt dużo szkód zostało wyrządzonych w okresie letnim, żeby menedżer tchnął nowe życie w spadające notowania Liverpoolu.
W umysłach ludzi dziś jest żywe nie to, jaką drogę przebył Liverpool, lecz to, w którą stronę zmierza.
Powody do obaw
Liverpool zajmuje dziewiąte miejsce w lidze angielskiej. Po 15 meczach the Reds zgromadzili 21 punktów. Oto wyniki poprzednich trzech menedżerów po 15 meczach – a także ich dalszy los:
2011/12 Szóste miejsce po 15 meczach, 26 punktów. Kenny Dalglish został zwolniony na koniec sezonu.
2010/11 Dziesiąte miejsce po 15 meczach, 19 punktów. Roy Hodgson pożegnał się z posadą w styczniu.
2009/10 Siódma pozycja po 15 spotkaniach, 24 punkty. Rafael Benítez został zwolniony na koniec sezonu.
Tony Barrett
Autor: Damian
Data publikacji: 11.12.2014 (zmod. 02.07.2020)