Rodgers potrzebuje dobrego występu
Artykuł z cyklu Artykuły
Jeden z moich przyjaciół, kibic Liverpoolu, był uprzedzony do Brendana Rodgersa od samego początku. Paskudne Being: Liverpool było tego przyczyną. Facet blisko czterdziestoletni, emitujący mieszankę przaśnej wiedzy i ewangelicznego podejścia, mówiący o swej misji, której celem jest narzucenie filozofii futbolu opartego o posiadanie piłki? W oczach mojego przyjaciela nie było drogi odwrotu – nie w klubie, który zbudował Bill Shankly.
Pod koniec listopada 2012 roku, już pod przewodnictwem Rodgersa, Liverpool miał na swym koncie zaledwie trzy wygrane mecze z początkowych czternastu, dzięki czemu zaliczył najgorszy początek sezonu od roku 1964. „Mówiłem ci” – powiedział mój przyjaciel. Teraz, czyli dwa lata później, gdy Liverpool pożegnał się z Ligą Mistrzów i grzęźnie w środku tabeli, wnikliwa obserwacja i krytyka Rodgersa są nawet większe. „Mówiłem ci” – mój przyjaciel powtarza po raz kolejny, zanim zasugeruje, że ten klub wycierpiał już wystarczająco dużo.
Problem w przyjęciu tego nowego wizerunku Rodgersa polega na tym, że wymaga on, by zignorować jeden z najbardziej wyjątkowych procesów odbudowy w historii Premier League. Oto zespół, który poprzednie sezony zakończył z dorobkiem 58 i 52 punktów, dwa pierwsze pod wodzą Rodgersa zamyka z 61 i 84. Jeśli podzielić obie kampanie na połówki, to krzywa wzrostu robi się jeszcze bardziej stroma. Suma punktów w tych 19-meczowych blokach rosła: od 25 (forma niższej połowy tabeli), do 36 (forma czołowej czwórki), ponownie 36 punktów (to samo), po 48 (nie tylko forma dająca możliwość walki o tytuł, ale taka, która dawała szanse na ustanowienie rekordu).
Ten nagły rozwój z całą pewnością nie był wynikiem przebiegłych działań na rynku transferowym. Wprost przeciwnie, zakupy jakie poczynił Liverpool – Fabio Borini (10 milionów funtów), Mamadou Sakho (18 milionów), Tiago Ilori (7 milionów), Iago Aspas (7 milionów) czy Luis Alberto (6,8 miliona) – służyły jako bat na Rodgersa i komitet transferowy Liverpoolu, jeszcze zanim latem wydano 110 milionów funtów. Na wydatki złożyły się zawyżone stawki za piłkarzy Premier League, którzy poczuli się bardzo niepewnie przechodząc na wyższy poziom (Dejan Lovren i Adam Lallana), kosztowne ryzyko w postaci młodych, zagranicznych talentów (Alberto Moreno, Emre Can i Lazar Marković), oraz potencjalnie okazyjne zakupy dwóch napastników, którzy nie są kompatybilni ze stylem gry menadżera (Rickie Lambert i Mario Balotelli).
Mimo tej żałosnej polityki transferowej, która przyniosła jedynie dwa hity (Philippe Coutinho i Daniel Sturridge), Liverpool był bliski zapisania się w historii Premier League, jako najbardziej niespodziewany zdobywca mistrzostwa. Większość tego nagłego wzrostu formy przypisywana była Luisowi Suárezowi, którego geniusz i umiejętności zostały podkreślone przez fakt, że bez niego Liverpool wrócił do przeciętności. Jednak argument „zespołu jednego człowieka” łatwo podważyć porównując to, co osiągnął podczas owych dwóch, świetnych sezonów, do dwóch wcześniejszych i tego jak radzi sobie w Barcelonie.
To wszystko, podobnie jak poprawa innych elementów, oraz spójność w ataku, która rozwijała się z tygodnia na tydzień podczas pierwszych dwóch lat, wskazuje na to, że Brendan Rodgers, niezależnie od tego, jak słabo zarządza książeczką czekową, jest raczej dobry jeśli chodzi o trening. Są tacy, którzy sugerują, że on nie wie, jak ustawić zespół, jednak oczywiste jest, że wie. Chodzi o to, że woli raczej iść drogą Pepa Guardioli, niż José Mourinho, rozpoczynając budowę raczej od frontu, niż od tyłu, tworząc system optymalny dla kreatywnych talentów Coutinho, Sterlinga, Sturridge'a i Suáreza.
W zeszłym tygodniu Jamie Carragher powiedział w Sky Sports, że Rodgers nie jest menadżerem, który – jak to mieli w zwyczaju Gérard Houllier i Rafael Benítez – poświęca dużo czasu strukturze defensywnej. Dla wielu było to krytyczne i nawet zaskakujące stwierdzenie, jednak wystarczy popatrzeć na grę zespołu, by stało się to oczywiste, jak w przypadku wielu innych drużyn, które nastawione są na atak. Rodgers woli skupić się nad tym, co jego piłkarze robią z piłką i jak szybko ją odzyskują po utracie, niż nad tym co robią, kiedy atakuje przeciwnik. To wizja pełna ryzyka i wad, ale takie też były – choć oczywiście w mniejszym stopniu – ścisłe wizje Houlliera i Beníteza, którzy poświecenie taktycznej dyscyplinie osiągali kosztem kreatywności.
Jednym z najważniejszych punktów w rządach Fenway Sports Group jest nacisk na rozwój młodych piłkarzy. Czy Sterling mógłby rozwinąć się tak bardzo, by w wieku lat dwudziestu zostać prawdziwym ofensywnym piłkarzem, zdolnym do wykonywania różnych zadań, gdyby czuwali nad nim Houllier, Benítez albo Mourinho? Wątpliwe, bo w prawdzie mają wiele mocnych stron, ale nie jest nią rozwój młodych talentów.
Największym problemem w Liverpoolu nie jest ani taktyka, ani filozofia. To zespół zbudowany na zaufaniu i kreatywnej ekspresji, skład złożony ze zwyczajnych piłkarzy, który ostatnie 18 miesięcy poruszał się po tak stromej trajektorii, że wydawał się przeczyć istnieniu grawitacji. Zostali zdmuchnięci ze szczytu fali, na której się poruszali nie przez samo niepowodzenie w walce o tytuł, ale przez sposób, w jaki je zaliczyli. Dorzucić do tego odejście Suáreza, kolejne słabe lato w wykonaniu komitetu transferowego, utratę Sturridge'a ze względu na kontuzje, słaby początek kampanii i nieznajomą presję wywołaną Ligą Mistrzów, a otrzymamy zespół, którego zeszłoroczna rosnąca pewność siebie – albo arogancja, ulubione słowo Rodgersa – została zastąpiona przez introwertyczne, pełne zahamowań, podszyte lękiem występy, zwłaszcza na Anfield. A to rzuca zupełne inne wyzwania, które Rodgers musi teraz podjąć.
Rodgers nie jest wyjątkiem, jeśli chodzi o krytykę. Praca menadżera polega na przezwyciężaniu trudności, nawet jeśli – od czasu do czasu – oznacza to zejście z obranego kursu. Tak, popełnił błędy i to nie tylko jako członek komitetu transferowego. Powinien uczynić priorytetem pozyskanie nowego bramkarza, powinien posłuchać swego pierwotnego instynktu, jeśli chodzi o Balotellego i powinien dokonać tych kilku prozaicznych i pragmatycznych zmian (chodzi o selekcję Kolo Touré, Lucasa Leivy i Lamberta) nieco wcześniej, by zatrzymać gnicie.
W tym momencie jednak, największy problem jest natury psychologicznej, nie taktycznej. Cokolwiek Rodgers i dr Steve Peters zrobili po przybyciu, by wyleczyć apatię i przywrócić dobre samopoczucie, muszą to zrobić ponownie.
Kiedy to uczucie wiary w siebie, energii i posiadania celu znikały, Liverpool – bardziej niż większość innych klubów – wyglądał na zagubionego. W zeszłym sezonie, poprzez odbudowanie tego wszystkiego poza wszelkie oczekiwania, Rodgers pokazał, że jest właściwą osobą do poprowadzenia klubu.
A teraz, stojąc twarzą w twarz z nową krytyką na tle stanowiącego jeszcze większe wyzwanie krajobrazu, musi to udowodnić po raz kolejny – zaczynając od jutrzejszego starcia z Arsenalem.
Oliver Kay
Autor: Asfodel
Data publikacji: 20.12.2014 (zmod. 02.07.2020)