Polityka transferowa – analiza
Artykuł z cyklu Artykuły
Po odejściu Stevena Gerrarda Liverpool potrzebuje śmiałego podejścia do rynku transferowego, a nie komisji. W sobotę wieczorem dział PR Liverpoolu rozesłał e-mailem link do pożegnalnego wywiadu ze Stevenem Gerrardem. Czegoś takiego klub nie powinien jednak promować.
Najbardziej niepokojącym aspektem wywiadu jest poczucie, że zerwana została ostatnia więź z chwalebną przeszłością. Mimo, iż ze strony Raheema Sterlinga nie jest lekceważeniem to, że był zbyt zajęty jeżdżeniem na rowerze po północnym Londynie, by dekadę temu oglądać legendarne wyczyny Gerrarda przeciwko Olympiakosowi — miał wtedy w końcu tylko 10 lat — przykład ten uświadamia wszystkim, że na Anfield i Melwood od maja zabraknie poczucia perspektywy.
Nie znaczy to, że ostatnia wiosna Gerrarda w Liverpoolu nie będzie wyjątkowa. Odkąd wiadomo, że odchodzi, jego gra postrzegana będzie przez inny pryzmat. Powróci stara atmosfera, a głosy tych, którzy przez ostatnie miesiące twierdzili, że Gerrard jest skończony, będą tylko słabo słyszalnym tłem.
– Odejdź, kiedy będziesz jeszcze w stanie dać coś zespołowi – powiedział Jamie Carragher swojemu staremu przyjacielowi po ogłoszeniu własnego odejścia, trzy miesiące przed tym jak kilka lat temu zakończył karierę. Gerrard również chce opuścić Liverpool będący drużyną grającą w Lidze Mistrzów. Wydarzenia, których staniemy się świadkami, mogą więc być czymś wyjątkowym.
Nie ma to jednak znaczenia w szerszej perspektywie wydarzeń późniejszych i tego, w jaki sposób Liverpool wypełni pustkę po Gerrardzie. W każdym razie, jałowe pustkowie jakim jest działalność klubu na rynku transferowym powinno zmusić władze Liverpoolu do zajęcia się skandalicznym zachowaniem komisji transferowej. Jej decyzje – podejmowane wraz z Brendanem Rodgersem i dyrektorem generalnym Ianem Ayrem – sprawiły, że drużyna drastycznie oddaliła się od walki o mistrzostwo kraju bezpośrednio po sezonie, w którym prawie udało się zdobyć tytuł.
Zdaniem Dave’a Followsa, dyrektora ds. rekrutacji, Michaela Edwardsa, dyrektora ds. analizy technicznej, oraz Barry’ego Huntera, głównego łowcy talentów, wymiana Pepe Reiny, Daniela Aggera i Luisa Suáreza na Simona Mignoleta, Kolo Touré, Dejana Lovrena i Maria Balotellego była doskonałym pomysłem. Tu i ówdzie doszukiwać się można okoliczności usprawiedliwiających tę decyzję.
Nie było winą Liverpoolu, że przedstawiciele Alexisa Sáncheza – człowieka, który miał zastąpić Suareza – to notoryczni bałamutnicy. Liverpool został przez nich „wystawiony” poprzedniego lata, tak samo jak oszukano Manchester City trzy lata wcześniej, zanim nastąpiło ochłodzenie stosunków na linii City – agenci Sáncheza.
Niektórzy ludzie zaangażowani w polowanie City na Sáncheza potwierdzają, że nastrój nagle się zmienił i przestano odbierać telefony. Podawano dość nieprzekonujące wyjaśnienia – „Przepraszam, komórka mi szwankuje”. Prawda jest taka, że Sánchez nie chciał grać nigdzie poza Barceloną, tak jak w zeszłym roku upatrzył sobie wyłącznie londyński Arsenal.
Na szczęście dla City drugą opcją był wtedy Sergio Agüero, 23-latek mający dość występów w Atlético Madryt. Traf chciał, że jego agenci akurat przebywali wraz z ludźmi z City w hotelu Marriott M56. Na Aguero zasadzał się też Juventus, więc przedstawiciele City rzucili się do roboty i natychmiastowo dopięli kontrakt Argentyńczyka, powiadamiając człowieka odpowiedzialnego za transfery z Hiszpanii, żeby darował sobie wydzwanianie do obozu Sáncheza.
To, czym wtedy wykazało się City, to prawdziwa stanowczość w zakresie poszukiwania nowych piłkarzy i wiedza o tym, że odpowiednie pieniądze każdego przekonają – a zapłacenie 38 milionów funtów za Agüero do niewielkich wydatków nie należało.
Liverpool nie ponosi winy za to, że opcja awaryjna w przypadku niepowodzenia z Sánchezem – Loïc Rémy – budziła wątpliwości związane z chorobą serca wykrytą podczas przeprowadzonych latem testów medycznych. Sam jednak fakt, że alternatywą dla Chilijczyka był napastnik wart 8,5 miliona funtów obnaża błędne przekonanie klubu i właścicieli, Fenway Sports Group, że jako jedyni są w stanie znaleźć prawdziwe okazje, które umknęły innym i ubić interes życia. Rémy przeszedł do Chelsea, gdzie zaginął bez śladu.
Liverpool może chcieć w tym miesiącu przeprowadzić jeszcze jakieś transakcje. Klub może sprowadzić nawet czterech graczy w trakcie okna transferowego – w tym napastnika, środkowego pomocnika i bramkarza mającego zastąpić Mignoleta, który jest tak porażająco nieudolny, że nawet taki czeladnik jak Brad Jones wygląda przy nim pewnie. Najprawdopodobniej zastosowane jednak zostaną zwyczajowe reguły.
Priorytetem będą piłkarze, których umowy wygasają w ciągu sześciu do osiemnastu miesięcy, co pozwoli na niedrogi zakup. Rozsądne, ostrożne nabytki nie zbawią Liverpoolu ode złego sprawiając, że wdrapie się na poziom odpowiadający swojemu statusowi dwunastego największego pod względem przychodów klubu w światowym futbolu.
Dlatego w Liverpoolu potrzebny jest dyrektor techniczny, który zrównałby się umiejętnościami z piłkarską inteligencją Rodgersa. Na nic tutaj komisja transferowa. Zatrudnić się powinno osobę z doświadczeniem, dynamiką, śmiałością i koneksjami umożliwiającymi przekonywanie najlepszych graczy na świecie, że powinni wybrać Liverpool. Zdolność perswazji odgrywa bowiem niebagatelną rolę w sprowadzaniu piłkarzy na Anfield, zamiast patrzenia jak odchodzą do Londynu albo na Old Trafford. Taki dyrektor powinien również cieszyć się autorytetem pozwalającym na stawienie czoła niechęci właścicieli do śmiałego wydawania pieniędzy na rynku transferowym.
Osoba ta była potrzebna, gdy niepewność Víctora Valdésa w kwestii bazy w Melwood sprawiła, że jako miejsce rekonwalescencji, a potem treningów wybrał Manchester United. Ta sama osoba była niezbędna, by przeforsować wykonanie klauzuli odstępnego w kontrakcie Wilfrieda Bony’ego opiewającej na 20 milionów funtów i wykupienie go ze Swansea City jeszcze wtedy, gdy jego zarobki wynosiły 100 tysięcy funtów tygodniowo. Przede wszystkim nowy dyrektor potrzebny jednak będzie, by nadzorować najważniejszy transfer przyszłego lata w Liverpoolu – zakup środkowego obrońcy kalibru Matsa Hummelsa z Borussii.
Na końcu główną rolę odegrają jednak pieniądze. Przedstawiciele Manchesteru City czuli się jak wysłannicy lokalnej drużyny trampkarzy, gdy pięć lat temu w Rzymie ich dyrektor techniczny pukał do drzwi pokoju hotelowego agenta Yaya Touré, Dimitrija Seluka.
– Manchester City? – parsknął Seluk. – Dlaczego niby miałby opuszczać dla was Barcelonę?
City, w owym czasie całkiem już nieźle obeznane z prawami dzikiego zachodu obowiązującymi w ścisłej czołówce rynku transferowego, miało gotową odpowiedź.
– Ponieważ zapłacimy mu tyle, ile zechcecie – odparł dyrektor.
Liverpool, w oczekiwaniu na orzeczenie Uefy w kwestii klubowego statusu Financial Fair Play, jest ograniczone w większym stopniu niż City kilka lat temu. Mimo tego, ten wielki klub powinien być może zachować się równie zuchwale. Taki śmiały sposób myślenia jest obecnie potrzebny jak nigdy wcześniej.
Ian Herbert
Autor: Konop
Data publikacji: 06.01.2015 (zmod. 02.07.2020)