Przedsezonowa ocena zespołu
Artykuł z cyklu Artykuły
Brendan Rodgers stoi na rozdrożu. Menedżer The Reds otrzymał wszystkie narzędzia, o które poprosił – teraz albo z nich skorzysta, albo jego projekt ostatecznie upadnie.
Sezon 2015-16 z pewnością zadecyduje o przyszłości Rodgersa w Liverpoolu.
Po beznadziejnym i chaotycznym rozpadzie gry zespołu w ostatnich miesiącach zeszłego sezonu menedżerowi dano jeszcze jedną szansę na naprawienie kiepskiej sytuacji.
Decyzja Fenway Sports Group o zaufaniu Rodgersowi w kolejnym sezonie podzieliła kibiców, których cierpliwość została wiosną wystawiona na ciężką próbę.
Wielu wzywało do zmian po nieudanej kampanii, w której Liverpool zakończył rozgrywki na szóstym miejscu w tabeli Premier League. Zebranie przez drużynę 62 punktów oznaczało zdobycie 22 oczek mniej niż w sezonie 2013-14. Strzelenie 52 bramek oznaczało spadek o 49 goli!
Od sezonu 1993-94, kiedy z drużyny odchodził Graeme Souness, The Reds nie zakończyli zmagań ligowych z tak niską różnicą bramek (tylko cztery na plus).
Powrót zespołu do Ligi Mistrzów okazał się bardzo krótkotrwały. Potencjał dwóch obiecujących występów w krajowym pucharze został roztrwoniony po tym, jak piłkarze Rodgersa zawalili półfinał FA Cup przeciwko Aston Villi na Wembley.
Energiczny zryw z połowy sezonu został szybko zapomniany, gdy drużyna Stoke City zapisała najnowszy, upokarzający rozdział w historii Liverpoolu, wygrywając 6-1. To była najdotkliwsza porażka The Reds od 52 lat!
Snując się po korytarzach Britannia Stadium Brendan Rodgers wyglądał jak człowiek złamany. Niedługo potem przyznał, że jego posada po tak tchórzliwej kapitulacji wisi na włosku.
Rodgersa powrót do żywych
Niewielu menedżerów elitarnych klubów w historii futbolu było w stanie podnieść się po takim ciosie, ale duet z FSG – Mike Gordon i Tom Werner – odmówił poddania się wszechogarniającej panice.
W Bostonie wierzono, że pomimo słabych wyników w sezonie 2014-15 Rodgers tak naprawdę musiał zmagać się z okolicznościami, nad którymi nie miał żadnej kontroli.
Właściciele klubu zaakceptowali fakt, iż Liverpool zeszłego lata popełnił masę błędów na rynku transferowym, za co nie można winić tylko Rodgersa. Nie udało się w odpowiedni sposób zastąpić światowej klasy talentu, jakim jest Luis Suarez. Ten rażący błąd spotęgowały tylko nawarstwiające się kontuzje Daniela Sturridge’a.
Gdy drużyna imploduje, tak jak to miało miejsce w Liverpoolu, należy zadać sobie kilka poważnych pytań dotyczących człowieka, który kieruje zespołem. Czterdziestodwuletni menedżer wciąż jednak mógł liczyć na kredyt zaufania u klubowych włodarzy.
12 miesięcy wcześniej został w końcu wybrany Menedżerem Roku i podpisał nowy, czteroletni kontrakt po doprowadzeniu drużyny na drugie miejsce w tabeli.
Czy Rodgers jest w stanie powtórzyć ten sukces? Przed takim właśnie wyzwaniem staje u progu swojego czwartego sezonu w Liverpoolu.
Musi uciszyć krytyków ponownie wprowadzając ten porywający, ultra-ofensywny styl gry, jaki charakteryzował zespół jeszcze ponad rok temu. Jego zadaniem jest udowodnienie, że sezon 2013-14 nie był tylko pojedynczym wyskokiem inspirowanym genialnymi występami Suareza.
Kryzys tożsamości
Liverpool w zmaganiach na przełomie lat 2014-15 powoli tracił swoją tożsamość. Zespół musi ją teraz natychmiast odzyskać. Gdy Rodgers przybył ze Swansea City w 2012 roku wielu kibiców wątpiło w jego kwalifikacje. Nie wierzono, że przyniesie na Anfield sukcesy.
Niewiele się – tak po prawdzie – zmieniło.
Chęć przeciągnięcia na swoją stronę całej rzeszy sceptyków i ponownego wzięcia spraw w swoje ręce zaowocowała wielkimi letnimi zmianami.
Tym razem Rodgers nie ma prawa narzekać ani na brak poparcia właścicieli klubu, ani na pracę komisji transferowej Liverpoolu.
Zeszłego roku komisja się ociągała, a tym razem transferowe cele zostały pozyskane szybko i efektywnie.
Załatano dziury w składzie. Próba zastąpienia Stevena Gerrarda od początku była skazana na porażkę, ale The Reds poczynili kroki w kierunku wypełnienia tej ziejącej pustki kupując zarówno graczy doświadczonych, jak i bramkostrzelnych.
Zakontraktowanie Jamesa Milnera z Manchesteru City, i to jeszcze za darmo, było świetnym posunięciem. Reprezentant Anglii został na Anfield skuszony obietnicą odgrywania głównej roli w środku pola, której odmawiał mu Manuel Pellegrini.
Milner jest przykładem prawdziwego profesjonalisty. Jest jednak niedoceniany. Dokładnie takiego piłkarza potrzebuje Liverpool.
Jego pracowitość i umiejętności fizyczne doskonale wpisują się w oparty na pressingu styl gry proponowany przez Rodgersa. Milner będzie liderem zarówno na boisku, jak i poza nim.
Kiedy Liverpool dał ciała w zeszłym sezonie, zespół oskarżano o brak charakteru i odporności psychicznej. Milner wzmocni kręgosłup drużyny.
The Reds mają wreszcie napastników
Lwią część 84 milionów funtów wydanych w tym okienku przez Liverpool stanowią kwoty za Christiana Benteke i Roberto Firmino.
Benteke był celem transferowym nr 1 Rodgersa od dłuższego czasu. Fakt, że FSG zgodziło się uruchomić jego klauzulę odstępnego opiewającą na 32,5 miliona funtów był kolejną demonstracją niesłabnącego wsparcia właścicieli dla menedżera.
Rodgers musi teraz z całej siły wierzyć w to, że reprezentant Belgii odpłaci za zaufanie wstrzeleniem Liverpoolu na miejsce gwarantujące grę w Lidze Mistrzów.
Kibice o Benteke wiedzą wszystko – oglądali jak terroryzuje defensywę The Reds w barwach Aston Villi. Firmino, który przeszedł z Hoffenheim za 29 milionów funtów pozostaje jednak wielką niewiadomą.
Perspektywa oglądania wszechstronnego Brazylijczyka w duecie z Philippe Coutinho zapowiada się jednak niezwykle apetycznie.
Liverpool ściągnął także Danny’ego Ingsa i Divocka Origi’ego, dzięki czemu ofensywna siła drużyny przed nadchodzącą kampanią znacząco wzrosła. Skład wygląda na wystarczająco głęboki, by poradzić sobie z wymaganiami Ligi Europy.
Nathaniel Clyne, który dołączył do The Reds za 12 milionów funtów, jest idealnym zastąpieniem Glena Johnsona na prawej obronie. Młody obrońca Joe Gomez pokazał z kolei po przejściu z Charlton, jaką ma klasę.
Mądrym rozwiązaniem było skupienie się na kupowaniu lepiej sprawdzonych zawodników, którzy wiedzą jak to jest osiągać sukcesy w Premier League. Na szczęście nikt już nie stawia tylko na żółtodziobów z zagranicy, w nadziei że wypalą. Jest szansa, że nowi piłkarze z impetem wejdą w sezon.
Szkoda (wyrządzona przez) Sterlinga
Ostatnie miesiące i dni nie były najłatwiejsze. Kapitan drużyny Steven Gerrard odszedł do LA Galaxy, a potem drużynę postanowił opuścić Raheem Sterling, który wolał grać w barwach Manchesreru City.
Skandaliczne błazeństwa Sterlinga i jego ekipy – w połączeniu z gigantyczną kwotą 49 milionów funtów, jaką za niego zaoferowano – sprawiły, że większość kibiców nie kryła radości z jego odejścia.
Pozostaje jednak fakt, iż Liverpool stracił swojego najbardziej utalentowanego młodego piłkarza na rzecz lokalnego rywala. Miejmy nadzieję, że Jordon Ibe zrealizuje swój wielki potencjał i udowodni, że jest idealnym zastępstwem Sterlinga.
Opaska kapitańska, którą od ponad dekady z dumą nosił Gerrard, została przekazana Jordanowi Hendersonowi.
Może nie było to najbardziej intuicyjne rozwiązanie, ale widać już, że reprezentant Anglii przyjął na siebie dodatkową odpowiedzialność i budzi niekryty szacunek u wszystkich kolegów z szatni.
Rodgers nieco bezwzględnie kazał wynosić się swoim asystentom, Colinowi Pascoe i Mike’owi Marshowi. W ich miejsce zatrudniono Seana O’Driscolla, Pepa Lijndersa i byłego ulubieńca trybuny The Kop Gary’ego McAllistera. Wszystko to w kontekście rozważań o wprowadzeniu „nowego kierunku technicznego”.
Niezależnie od napływu nowych twarzy, wiele będzie zależało od zdolności Rodgersa do zmotywowania pozostałych graczy do lepszej gry. Teraz jedyne co pozostało do zrobienia, to zmuszenie graczy takich jak Adam Lallana, Dejan Lovren, Alberto Moreno i Lazar Markovic do sprostania wymaganiom i udowodnienia, że warto było wydać na nich fortunę.
James Pearce
Autor: Konop
Data publikacji: 06.08.2015 (zmod. 02.07.2020)