Przyszłość bossa pod znakiem zapytania
Artykuł z cyklu Artykuły
To, że wielu ludzi, którzy dotychczas wspierali Brendana Rodgersa, po porażce 3-1 w Manchesterze straciło nad sobą panowanie, wydaje się być znamienne. Bardzo emocjonalne reakcje zaobserwowałem u grupy zazwyczaj niezwykle spokojnych osób, które śledzę na Twitterze. Jeszcze zanim wpisy pojawiły się na portalu, większość kibiców Liverpoolu, którzy wykupili bilety na mecz, opuściła stadion.
Być może nie było to najlepsze spotkanie do oceniania pracy trenera i wydawania osądów (a już na pewno najlepszym momentem nie był czas bezpośrednio po ostatnim gwizdku, zanim jeszcze zdążyliśmy ochłonąć). Dwa z pięciu dotychczasowych spotkań Liverpoolu zostały rozegrane na wyjeździe, z Arsenalem i Manchesterem United – silnymi rywalami, którym The Reds musieli się przeciwstawić bez kilku podstawowych piłkarzy. Zanim przejdę do szczegółowej analizy i zacznę wyliczać wszystkie „ale”, dodam jeszcze w obronie naszej drużyny, że Liverpool nie stworzył na Old Trafford znacząco mniejszej ilości sytuacji podbramkowych niż gospodarze, w których składzie znaleźli się o wiele drożsi zawodnicy. Pomimo, że Manchester United przez wielu zainteresowanych w tym sezonie zaszufladkowany został jako „słabizna”, zajmuje już drugie miejsce w tabeli. Dokładnie to miejsce, na którym uplasowałby się Liverpool, gdyby wygrał.
Ale... Drużyna Brendana Rodgersa w żadnym z meczów w obecnym sezonie nie zbliżyła się nawet do dobrej gry. Oczywiście pięć spotkań to niewielka ilość, ale zostaliśmy uraczeni czterema słabymi lub przeciętnymi występami (ze Stoke w pierwszej kolejce nasi piłkarze zagrali na pograniczu poziomu akceptowalnego) oraz tylko jedną dobrze rozegraną połową na 10 możliwych (pierwsza część meczu z Arsenalem).
Latem klub dostał szansę puszczenia w niepamięć zeszłego sezonu i przegrupowania sił, ale słaba forma piłkarzy – problem, który byłem już gotowy uznać za rozwiązany – znowu zajmuje pierwsze miejsce w cotygodniowych analizach. Drużyna wciąż ma ten sam kłopot. Sprowadzono nowych zawodników, wyznaczono nowy sztab trenerski, a po pięciu meczach nastroje są równie kiepskie, jak po szokujących przegranych pod koniec zeszłej kampanii. Drużyna wygląda na zmęczoną i nerwową. Obrona funkcjonuje równie beznadziejnie, co wtedy, gdy Liverpool stracił dziewięć bramek w dwóch ostatnich meczach poprzedniego sezonu, grając przeciwko zespołom ze środka tabeli.
Trzeba przyznać Rodgersowi, że dzieląc się z dziennikarzami swoimi przemyśleniami bezpośrednio po meczu z United mówił bardzo rozsądnie i nie uciekał od problemów – niechlujnych podań i braku sytuacji strzeleckich. Menedżerowie muszą się wypowiadać w sposób finezyjny, ale w tej konkretnej sytuacji Rodgers słusznie nie owijał w bawełnę. Z tym, że to jego robota, by te wszystkie problemy naprawić. Trener musi zrobić wszystko, co w jego mocy, by tego typu wpadki w ogóle się nie pojawiały. Mam nadzieję, że to zadanie go nie przerośnie. Jeżeli nie sprosta, oczywiste jest, że jego posada zawiśnie na włosku.
Gdy menedżer traci zaufanie, może wylecieć w dowolnym momencie. Obecna sytuacja zaczyna właśnie tak wyglądać. Nikt już nie wierzy w Rodgersa. Anfield już się nie waha, tak jak dwa sezony temu. Jeżeli Rodgers dostanie w ogóle szansę poprowadzenia drużyny w dwóch kolejnych meczach, z których oba zagramy u siebie, każdy wynik poniżej sześciu punktów przeciwko Aston Villi i Norwich spowoduje, że nędzna resztka niezdecydowanych opowie się jednoznacznie przeciwko trenerowi.
Zagubienie
Nie sądzę, żeby Rodgers całkowicie stracił poważanie w szatni, w tym sensie, że zawodnicy go nie lubią, lub że uważają go za oszusta, jak wielu kibiców. Nic nie wskazuje na to, że piłkarze chcieliby się go pozbyć i są gotowi do przeprowadzenia „zamachu stanu” – być może jednak sytuacja wygląda tak, a nie inaczej, bo w zespole nie nie ma zbyt wielu doświadczonych ludzi o silnych osobowościach, którzy mogliby taki zamach przeprowadzić, gdyby poczuli się dostatecznie rozczarowani (wyobrażacie sobie kogoś, kto mógłby wszcząć taki bunt?). Być może takich piłkarzy o silnej osobowości w szatni jednak nie brakuje, ale po prostu są oni członkami zespołu zbyt krótko by czuć, że mają prawo narzekać. (Nie żebym sugerował, że piłkarze powinni przejmować władzę, ani też że tego typu zachowanie byłoby w chwili obecnej potrzebne. Po prostu niektórzy zawodnicy grający jeszcze do niedawna dla Liverpoolu, czy Chelsea lub Manchesteru United, nie zastanawialiby się długo nad taką interwencją).
Dlatego też, mimo iż nie sądzę, by szatnia była już dla Rodgersa stracona, zastanawiam się – w oparciu o występy w ostatnich sześciu miesiącach, przed i po przerwie wakacyjnej – czy trener jeszcze w ogóle inspiruje zawodników. Czegoś tu brakuje. Z zewnątrz, z pozycji kogoś, kto nie obserwuje treningów i nie słyszy rozmów w drużynie ani nie ma wglądu w instrukcje taktyczne, musimy wyciągać wnioski na bazie wrażeń, mowy ciała, występów i chęci walki, jakiej powinniśmy się spodziewać po zawodnikach. Cokolwiek Rodgers próbuje zrobić, zupełnie mu to nie wychodzi.
Myślałem sobie, że Rodgers natychmiast straci pracę, jeżeli Liverpool zdobędzie w pierwszych pięciu meczach około dwóch punktów. Jednak nawet przy siedmiu punktach wydaje się, że posada trenera jest poważnie zagrożona. Jeżeli Liverpool zremisowałby w Stoke, pokonał Bournemouth i West Ham u siebie i poniósł bohaterską porażkę na Old Trafford i Emirates, też mielibyśmy siedem punktów, ale jednocześnie sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej.
Mimo iż sezon jeszcze młody, problemy, które sprawiły, że zeszły sezon stał się koszmarem, cały czas dają o sobie znać – albo może i są trochę inne, ale za to jest ich równie wiele. Wyeliminowano słabe strony. Sprowadzono silnych fizycznie zawodników do ataku i prawdziwego, szybkiego obrońcę na prawą stronę defensywy, ale rezultatów nie ma – cały czas nie widać spójności. Obrona znów zaczęła rozdawać każdemu po trzy bramki, a na skrzydle nie gra nikt poza nieopierzonym Jordonem Ibe'em. Nie ma zawodników potrafiących dośrodkowywać i to po żadnej ze stron (żaden z bocznych obrońców się w tym nie specjalizuje – a już w szczególności Gomez, który jest prawonożny i gra po lewej stronie).
Wszystko to jest częścią fachu trenerskiego – jak ze zbyt krótkiego składu sklecić coś mającego sens. To tak jak spanie pod zbyt krótką kołdrą. Naciągniesz ją na głowę – zimno ci w stopy, okryjesz stopy – nie wystarcza na ramiona. Jak już uda ci się rozwiązać problem, zdąży pojawić się kolejny. Najlepsi menedżerowie są w stanie zyskać trochę cennego czasu, ale prędzej czy później i oni muszą przegrać tę batalię.
Okres przydatności
W historii piłki nożnej nie było zbyt wielu menedżerów, którzy się nie wypalili – większość przestaje dawać radę w ciągu kilku lat. Może właśnie o to chodzi z Rodgersem. Trzy lata uważa się za naturalny okres, w którym trenerzy są w stanie dać coś swoim zespołom (najlepiej to widać na przykładzie Jose Mourinho). Po tym czasie wszyscy zawodnicy dokładnie wiedzą, co im powiesz i nie będą czuli się tak zmotywowani tym, co i tak już słyszeli setki razy (trzy lata to nawet 160 meczów).
Z Rodgersem sprawa powinna jednak wyglądać inaczej, bo większość zawodników z obecnego składu pojawiła się w zespole w ciągu ostatnich 13 miesięcy. Powinien ich uskrzydlać, a doskonale widać, że tego nie robi. Nowi zawodnicy zostali wciągnięci w apatię znaną nam z zeszłego sezonu.
Moim zdaniem ktoś taki, jak na przykład Jurgen Klopp, natychmiast odmieniłby morale w zespole. Jestem pewien, że zainspirowałby zarówno piłkarzy, jak i kibiców. Ciśnie się jednak na usta pytanie, czy byłby lepszym trenerem w długiej perspektywie. Czy Rodgers w dalszym ciągu ma potencjał, by stać się świetnym trenerem, za jakiego tak wielu niegdyś go uważało? Czy jest w stanie sprawić, że poczujemy się znowu jak w sezonie 2013/14? (Tak, oczywiście miał wtedy do dyspozycji Suareza, ale kiepscy menedżerowie nie kończą na drugim miejscu z nominalnie piąta najlepszą drużyną w Premier League. Miał też i Aspasa i Mosesa i Cissokho i wielu innych – nie zapominajmy!).
Problem z Rodgersem jest taki, że drużyna w żadnym momencie nie zaczęła nawet przypominać tego cudownego składu sprzed dwóch lat, odkąd wszystko się posypało w kwietniu 2014 roku w meczu z Chelsea. Sytuacje, które nas dekoncentrowały w zeszłym sezonie – z Balotellim, Sterlingiem i Gerrardem – odeszły w zapomnienie. Nie poprawiło to jednak sytuacji w żadnej mierze.
Nie da się również zaprzeczyć, że Dortmund też kompletnie się rozpadł pod koniec tamtejszej kariery Kloppa – po tym, jak trener przekroczył swoją datę przydatności. Drużyna musiała stoczyć bój o utrzymanie w lidze (ostatecznie można powiedzieć, że się odrodziła, ale skończyła dopiero na 7 miejscu). Teraz, prowadzeni przez Thomasa Tuchela, zawodnicy Borussii są na pierwszym miejscu w tabeli po czterech meczach. Zdobyli maksymalną liczbę punktów.
Nie sprawia to, że Klopp nie jest dobrym menedżerem. Nie umniejsza to jego zasług. Pokazuje to, w jaki sposób dobiega końca naturalny cykl pracy trenera piłki nożnej. Cykl zaczął się od początku i Borussia obecnie świetnie sobie radzi pod wodzą Tuchela.
Za dużo luzu
W zeszłym sezonie dawałem w komentarzach Rodgersowi dużo luzu, bo pojawiły się okoliczności usprawiedliwiające (sprzedaż zawodników, kontuzje i niezadowoleni gracze) i dlatego, że właśnie zakończył się niesamowity sezon, jakiego nikt się nie spodziewał – a już ja sam najmniej, jako że zawsze byłem skory do krytyki. Jednak te 101 bramek, 26 zwycięstw i 84 punkty to już zamierzchła przeszłość. Takie są brutalne realia fachu trenerskiego. Nie dostajesz tyle czasu, ile myślisz, że potrzebujesz. Nie dostajesz go nawet tyle, na ile zasługujesz.
Wszystko w sporcie zmienia się bardzo szybko. Widać to doskonale na przykładzie Stamford Bridge. To nie w moim stylu, cytować Rafę Beniteza, stając w obronie jego iberyjskiego nemezis, ale wypowiedziane przez niego niegdyś słowa „futbol to jedno wielkie kłamstwo” brzmią dzisiaj bardzo adekwatnie, szczególnie gdy wszyscy próbują rozwikłać enigmę nagle utraconej specjalności „the special one”.
Mourinho zazwyczaj gwarantuje przynajmniej czyste konto. Zazwyczaj udaje mu się też zapewnić wygrane w stylu 1-0, czy 2-0. Niewiele się zmieniło w jego zwycięskiej drużynie, jeżeli chodzi o skład. Niemniej jednak Chelsea wpuszcza teraz po dwie bramki na mecz, a w ataku nie radzi sobie zupełnie. Zawodnicy, którzy przewodzili w zeszłym sezonie stawce – Fabregas i Costa (ich doskonałe gwiazdy, które ponoć były idealnymi ruchami transferowymi, które „wszyscy inni powinni byli wykonać”) – dzisiaj więdną w oczach. Pewność po wygraniu tytułu została wymazana przez nerwowość, jaką w dzisiejszych czasach wykazują się zdobywcy trofeów.
Manchester City, klub który stracił tytuł na rzecz Chelsea – choć póki co wydaje się, że go łatwo odzyska – nigdy nie słynął ze stabilności w defensywie, ale jest pierwszą od czasów Chelsea Mourinho z 2006 roku drużyną, która rozpoczęła sezon z pięcioma czystymi kontami. City nie umieściło w wyjściowej jedenastce zbyt wielu nowych nabytków (jeszcze), ale drużyna wydaje się kompletnie odmieniona w porównaniu z czasami, gdy niepewnie broniła tytułu w pierwszej połowie zeszłego sezonu.
City Pellegriniego to nie ten sam zespół, co rok temu. Chelsea Mourinho to inna drużyna niż The Blues z zeszłego sezonu. Czasami trudno dojść do tego, skąd biorą się kiepskie wyniki i spadki formy. Jeżeli nie da się rozgryźć problemu Mourinho, a jego drużyny trzeba szukać daleko w dole tabeli (być może nawet w strefie spadkowej – zobaczymy po meczu Newcastle), to piłkę nożną należy uznać za zjawisko o wiele bardziej złożone, niż gotowi jesteśmy na pierwszy rzut oka przyznać. Jest cała masa rzeczy, których nie sposób tak po prostu zrozumieć.
Wszystko, co możemy powiedzieć o Liverpoolu to to, że w chwili obecnej drużyna nie działa. Co więcej, nie działa już od długiego czasu.
Równowaga
W ciągu ostatnich pięciu sezonów Rodgers: najpierw osiągnął sukces (wprowadził do Premier League Swansea); potem kolejny sukces w postaci zakończenia na 11 miejscu, czyli dziewięć pozycji ponad tą prognozowaną przez bukmacherów; następnie doznał porażki w pierwszym sezonie w Liverpoolu (chociaż trochę się poprawiło pod koniec kampanii); osiągnął kolejny niespodziewany sukces w drugim sezonie w Liverpoolu; zawalił sprawę w zeszłym sezonie (kiedy prognozowałem, że Liverpool zajmie piąte miejsce tuż przed tym, jak niespodziewanie spadł na 6); obecnie jego drużyna znowu się nie spisuje, choć po zaledwie pięciu meczach, z czego dwa z nich można zaliczyć do najcięższych w sezonie (wraz z City i Chelsea na wyjeździe).
Jeżeli podobnie podliczyć Jose Mourinho, wynik byłby podobny w zakresie spełniania lub przewyższania oczekiwań klubów, które trenował. Co najważniejsze, wygrał w zeszłym sezonie ligę, aczkolwiek z wyśmienitym składem; zarówno przedtem jak i potem jego Chelsea nie powalała. Jego przygoda z Realem Madryt wypadła neutralnie – jeden tytuł w trzech sezonach to niespecjalne osiągnięcie jak na taki klub (podobnie jak teraz z Chelsea). Potem odszedł, jak zwykle, kiedy wszystko zaczęło się walić. Nikt nie wątpi, że jest jednym z najlepszych trenerów pomimo, że wszystko wskazuje na to, że na sześć sezonów zaliczy tylko dwa udane.
Czas Rodgersa w Swansea wydaje się być odpowiedni, by ocenić jego pracę trenerską. Oczywiście nie musi on jej w 100% definiować. Zarządzanie drużyną Liverpoolu jest trudniejsze niż Swansea, jako że oczekiwania i presja są ogromne. W większości są nieproporcjonalne do rzeczywistości. Większości pozostałych wielkich klubów udało się przekształcić swoją długoletnią dominację w futbolu w wielkie bogactwo, ale Liverpool spieprzył wszystko w latach dziewięćdziesiątych, a u progu nowego milenium było już za późno. Historia naszego klubu jest przytłaczająca, kibice zaś obecnie wydają się głośniejsi w mediach społecznościowych niż na trybunach. Żeby udźwignąć ten ciężar potrzeba kogoś wyjątkowego – w tej kwestii trenerski dres wydaje się być równie ciężki, co koszulki piłkarzy. Carlo Ancelotti nie dałby się speszyć, a Jurgen Klopp potrafiłby zaimponować i onieśmielić.
Ja jednak nie wyrzucałbym Rodgersa tylko dlatego, że akurat jest to możliwe. Nie jest tak źle, jak było za Hodgsona, gdy wszystkiego co robił po prostu nie dało się w żaden sposób obronić, a 10 tysięcy fanów postanowiło nie przyjść na mecz w Boxing Day. Jednakże, jeżeli dostępni są lepsi menedżerowie, a ponadto chcieliby pracować na Anfield, klub taki jak Liverpool powinien brać pod uwagę taką możliwość. Tak samo jak każdy dobry menedżer powinien bezustannie myśleć o wymianie zawodników na lepszych.
Problemy
Rodgers ma talent, ale nie dokonał jeszcze w swojej karierze tyle, by móc sobie pozwolić na dłuższy okres niespełniania oczekiwań. Potrafi się wyłgać z ciężkich sytuacji swoją elokwencją, co mnie akurat nie denerwuje (ale wkurza wielu kibiców). Czy potrafi jednak wzbudzić tę samą pewność i wiarę jak niegdyś? Nie wydaje mi się.
Uważam, że potrafi inspirować – przynajmniej do pewnego punktu – ale im dłużej menedżer nie osiąga tego, co założono, tym bardziej staje się gołosłowny. Traci zaufanie u kibiców i piłkarzy. W przeciwieństwie do niektórych trenerów, Rodgers nie roztacza wokół siebie tej aury zwycięstwa, do której przede wszystkim potrzeba... cóż, zwyciężania. Wszyscy menedżerowie zaczynają bez sukcesów, ale wygrywanie sprawia, że mają czym poprzeć swoje słowa. Jeżeli ktoś chciałby was namówić na wspólną wspinaczkę na Mount Everest, bylibyście pewnie bardziej skłonni wyruszyć z nim w podróż, gdyby miał z tym szczytem już jakieś doświadczenie.
Dla kibiców ujadających w Internecie (sprawdźcie Twittera, jeżeli jesteście na tyle odważni) nie ma znaczenia to, że Rodgers był tylko o kilka meczów od prawdopodobnie najtrudniejszego do zdobycia tytułu w historii Liverpoolu oraz to, że za jego czasów drużyna grała cudowny ofensywny futbol. Wszystko to ci kibice utożsamiają tylko z obecnością w zespole Suareza. Dla nich Rodgers nie jest zwycięzcą. Zalewa nas fala tego rodzaju opinii. Póki co, to tsunami tylko przybiera na sile. Teraz Rodgers musi wygrywać każdy mecz i to w dobrym stylu, by uciszyć głosy sprzeciwu wobec jego obecności w klubie. Nie będzie to łatwe. Dlatego uważam, że sprawy wymknęły mu się spod kontroli.
Osobowość, jaką charakteryzowały się drużyny Rodgersa – przede wszystkim od 6 do 24 miesiąca jego pracy – jest zupełnie niewidoczna już praktycznie od 13 miesięcy. Myślałem, że w tym sezonie to się zmieni, ale nic na to nie wskazuje. W którym momencie należy stwierdzić, że to trener jest problemem? A nawet jeśli to nie on jest problemem, to może nie jest w stanie zażegnać kryzysu?
Im dłużej Rodgers pozostaje w klubie, tym nudniej gra drużyna. Może to nie tylko jego wina, ale myśląc tak wracamy do kontrowersyjnej kwestii komisji transferowej i tego, kto tak naprawdę kształtuje skład i zespół. Czy piłkarze są za słabi, czy tylko nie potrafią grać pod wodzą obecnego trenera, w obecnym systemie, w obecnej formie? Czy Rodgers jest odpowiedzialny za zakontraktowanie większości niewypałów, czy po prostu dostał za słabych piłkarzy? Czy wszystkich traktuje tak samo, czy niektórych faworyzuje? (Warto tu sobie uświadomić, że każdy menedżer wybiera najlepiej przez siebie ocenianych piłkarzy, w szczególności jeżeli od tego zależy jego posada – a jeśli tak nie robi, jest idiotą. Trzeba również oddać Rodgersowi, że potrafił wyeliminować piłkarzy, których własnoręcznie ściągnął, takich jak Fabio Borini).
Ktoś na początku sezonu zauważył i powiedział mi, że to już w sumie czwarty skład Liverpoolu za kadencji Rodgersa. To nie to samo, co przebudowa jedenastki przez Shankly’ego czy Fergusona po wielu latach, tylko szybki przemiał piłkarzy charakteryzujący nowoczesną piłkę, w połączeniu ze stratą najważniejszych elementów składu przez Rodgersa: Suareza, Gerrarda (stopniowo), Sterlinga i wreszcie (z powodu urazów) Sturridge’a.
Co więcej, Rodgers zmieniał formacje i style gry tak wiele razy, że zaczynam się zastanawiać, czy jest bardzo sprytny (co jest chyba przynajmniej częściowo prawdą, patrząc na to jak ustawiał na boisku wszystkich utalentowanych zawodników, których miał do dyspozycji w sezonie 2013/14), czy też płochliwy i wybredny, niepewny tego, w co wierzy – tę drugą możliwość coraz trudniej wykluczyć. Nie cierpię tego, jak ludzie mówią, że ktoś jest za coś „zbyt bystry” (zazwyczaj z takimi tekstami wypalają ci, dla których intelekt to towar deficytowy), ale być może menedżerowie piłkarscy czasami trochę przekombinują. Trenerzy mają prawo zmieniać zdanie, ale co za dużo to niezdrowo.
Kiedyś Rodgers stawiał tylko na posiadanie piłki, a teraz ma obsesję na punkcie kontrataków i odpowiedniego ruchu po boisku. Nie chcąc kiedyś grać wysuniętym środkowym napastnikiem, takim jak Andy Carroll, dzisiaj zatrudnia właśnie takiego gracza – Benteke (który, jak przez całe lato postulowałem, tak naprawdę potrafi o wiele więcej niż wychowanek Newcastle, w związku z czym całe to porównanie jest co najwyżej połowicznie adekwatne). Co z tego, skoro inni gracze ani do Benteke nie dośrodkowują, ani nie podchodzą na tyle wysoko, by go w jakikolwiek sposób wspomóc. Czasami tego typu zmiany wymagają czasu, ale po ostatnim sezonie Rodgers na ten luksus akurat liczyć nie może. Teraz nie wiadomo już nawet jaką drużyną mają być The Reds.
Wcześniej grali ekscytujący i stylowy futbol. Dzisiaj zaś doszliśmy do etapu, w którym menedżer sprzedał albo odstawił na boczny tor obu najlepiej rozgrywających stoperów, Aggera i Sakho (nawet jeśli Agger pod koniec liverpoolskiej kariery nie był już dostatecznie mocny fizycznie, to takie potraktowanie Sakho jest całkowicie niezrozumiałe). Środek pomocy to bardzo sympatyczni, ale jednak rzemieślnicy i poza Coutinho ciężko tam dostrzec iskrę geniuszu, która mogłaby rozniecić ogień, jaki cechował naszą grę dwa sezony temu. To całkiem niezły zespół. Na pewno lepszy niż wiele innych, jakie mieliśmy okazję oglądać w historii klubu w erze Premier League, ale brakuje tu czegoś wyjątkowego. Gdy nie ma zawodników potrafiących w pojedynkę wygrać mecz, powinno się to kompensować doskonałym zgraniem drużyny, błyskotliwymi podaniami i współpracą – tego też oczywiście nie widzimy.
Nawet najbardziej lojalni zwolennicy Rodgersa nie mają pojęcia, jak by tu określić charakter i cechy wyróżniające naszej drużyny. Czy to całe pomieszanie to niespójność wynikająca z działań komisji transferowej, czy też wszystko to wina Rodgersa, który nie potrafi znaleźć najlepszego połączenia talentów, jakie ma do dyspozycji? A może tu nie chodzi o iskrę geniuszu, której zabrakło po odejściu Suareza i gasnącej gwiazdy Gerrarda? Może chodzi o brak liderów?
Czy piłkarze tacy jak Henderson, Sturridge czy Coutinho stali się zbyt ważni, by stracić ich na raz? Czy po stracie tylu ważnych piłkarzy w ciągu 24 miesięcy to trio stało się nowym ekwiwalentem Gerrarda, Carraghera i Torresa? Czy tych trzech potrzeba na boisku, żeby wszystko się układało?
Piłkarze kupieni w ostatnim oknie transferowym byliby w porządku – być może nawet więcej niż w porządku – gdyby do Liverpoolu przeszli w najlepszej formie, ale za słowami Rodgersa: „ta koszulka potrafi ciążyć”.
James Milner to bardzo rozsądny dodatek do drużyny, ale obiecywano mu rolę w środku pola, czyli coś w czym nie miał okazji się sprawdzić od sezonu 2009/10, gdy grał w drużynie z mniejszymi oczekiwaniami. Wydało mi się to cokolwiek dziwne.
Lubię Milnera. To ten typ gracza, którego wszyscy chcieliby mieć w swoich szeregach, ale nie ten typ, który jest w stanie wybić grę swojego zespołu na nowy poziom. W dotychczasowych pięciu meczach nie grał na tyle dobrze, by móc wierzyć w zapewnienia, że będzie angielską skałą, na której oprzeć będzie można całą grę drużyny. W teorii jego zakup to sprytne posunięcie, jako że daje on młodemu składowi doświadczenie. Niestety z West Hamem czy Manchesterem United nic takiego nie było widać. Jeżeli Liverpool ma płacić wielkie pieniądze angielskim piłkarzom w wieku 25-30 lat, takim jak Milner czy Lallana, zyski powinny być widoczne praktycznie od razu. To nie są dwudziestolatkowie, którzy mają jeszcze przed sobą całą karierę.
Mimo iż The Reds w składzie nie mają obecnie światowej klasy talentów, mogą się poszczycić kilkoma piłkarzami z wysokiej półki – mogącymi konkurować z najlepszymi w Premier League. Trzech najlepszych nie było jednak na meczu z United. Chodzi tu oczywiście o Daniela Sturridge’a, Philippe Coutinho i Jordana Hendersona.
Nie można jednak powiedzieć, że graliśmy składem rezerwowym. Nathaniel Clyne to jeden z najlepszych prawych obrońców w lidze, a Christian Benteke to potencjalny następca Didiera Drogby, który przy tym jest bardzo szybki i umie strzelać przepiękne bramki. Jego jedynym problemem dotychczas był brak kierowanych do niego podań. Nie ma się co nad nim pastwić, mówiąc że był za drogi (popatrzcie tylko na Anthony’ego Martiala). Roberto Firmino ma możliwość stać się wielką gwiazdą Liverpoolu, ale dołączył do zespołu późno przez turniej w Brazylii i teraz nie może się zgrać z kolegami.
Zakładając, że Firmino dostosuje się do realiów Premier League i/lub Liverpoolu (tak przy okazji, za wyjątkiem meczu z Arsenalem na wyjeździe, bez znajomości przeszłości Milnera można by się było zacząć zastanawiać, czy ten gość w ogóle grał już w Anglii), można stwierdzić, że szóstka nabytków jest wystarczająco dobra. W teorii Milner też powinien się sprawdzić, choć być może nie w roli środkowego pomocnika, którym tak bardzo chciałby się stać.
Poza tym mamy całą gamę bardzo obiecujących nastolatków, którzy zaliczają takie błędy i wpadki, jakich można się po nich spodziewać (Gomez i Ibe). Jest też grupa piłkarzy, do których jakoś nie mogę nabrać przekonania. Być może najważniejszym z nich jest bramkarz, Simon Mignolet, który zaliczał w ciągu ostatniego półrocza wzloty i upadki, ale który nie budzi pełnego zaufania w taki sposób, w jaki robią to elitarni golkiperzy. Przynajmniej nie jest już tym słabym ogniwem, jakim był w pierwszej połowie zeszłego sezonu.
Mamy też piłkarzy młodych, z potencjałem, którzy dopiero weszli w trzecią dekadę życia – Cana, Origiego, Moreno, Ingsa (i Markovicia – obecnie na wypożyczeniu). Może pozostali gracze powinni im trochę bardziej pomóc we wdrożenie się w grę Liverpoolu, w szczególności przy nieobecności czołowych zawodników? Jeden z tych nieobecnych, Jordan Henderson, trzy czy cztery lata temu był właśnie takim niepewnym młokosem, który potrzebował pomocy z strony starszych kolegów. (Nie udała im się ta sztuka w 100% – przynajmniej w lidze – a Kenny Dalglish stracił pracę).
Dejan Lovren – jeden z liderów wyznaczonych przez Rodgersa – popełnił zbyt dużo błędów, by można było być pewnym jego umiejętności. Martin Skrtel jest z kolei albo bardzo dobry albo kompletnie beznadziejny. Nie pozostawia miejsca na stany pośrednie. Jeżeli trener dałby teraz szansę Sakho, ciężko byłoby mu powiedzieć, że od początku w niego wierzył. Ze Skrtelem nigdy nie miałem większych problemów. Ma umiejętności, ale z Lovrenem i Mignoletem nie tworzą spokojnej i pewnej defensywy.
Lovren był prawdopodobnie jedynym piłkarzem Liverpoolu, który zauważył to, w jaki sposób United chce wykonać ten rzut wolny, ale zaczął uczulać na to swoich kolegów zbyt późno. Defensywa jako całość po prostu śpi w takich sytuacjach. Widać to było wielokrotnie, gdy rozpadała się przy każdym podaniu do Aarona Cresswella z rzutów rożnych jakieś dwa tygodnie temu. I znowu, czy Rodgersowi nie zapewniono takich liderów w drużynie, jakich chciał? A może to liderzy, których on próbuje na siłę promować są częścią problemu?
Jest źle, ale...
Naprawdę nie sądzę, by Liverpool był tak zły, jak wszyscy myślą. Bez pomocy połowy z sześciu najlepszych piłkarzy, drużyna daje jednak ludziom pokroju Harry’ego Redknappa dużo miejsca do ataku. Rodgers może się bronić, że nie miał do dyspozycji swoich ulubieńców, Joe Allena i Adama Lallany, ale żaden z nich nie grał na wystarczająco równym poziomie (ani nie był w wystarczająco dobrej formie fizycznej), bym mógł tu poprzeć ten argument.
Gdyby wszyscy ofensywni zawodnicy The Reds byli w dobrej formie, sądzę że Coutinho, Sturridge, Benteke i Firmino, ze wspomagającym ich z głębi pola Hendersonem, mogliby się stać naprawdę świetni (w szczególności, jeżeli Ibe zrealizuje wreszcie swój potencjał i będzie go można dopisać do tej listy).
Czy Sturridge da radę uniknąć kolejnej kontuzji? Czy Firmino udowodni, że jest tak dobry, jak go reklamowano? Czy Sturridge i Benteke się zgrają? I wreszcie, czy da się zbudować zrównoważony zespół z piłkarzy, którzy są dostępni? Taki, który będzie się w stanie efektywnie bronić, jednocześnie grając skrzydłami, w szczególności z Coutinho na bocznej pozycji?
Jak ze wszystkim, co ostatnio dotyczy Liverpoolu, więcej jest pytań niż odpowiedzi. A czas płynie nieubłaganie.
Paul Tomkins
Autor: Konop
Data publikacji: 14.09.2015 (zmod. 02.07.2020)