Zadanie niewykonalne? – felieton
Artykuł z cyklu Artykuły
Zatrudnię od zaraz! Doświadczony, najwyższej klasy menedżer o udokumentowanych osiągnięciach, do zarządzania upadłym gigantem Premier League z ambicjami podboju ligi krajowej i europejskiej.
Wynagrodzenie: Do negocjacji. Kontrakt podlegać może przedwczesnemu zerwaniu.
Miejsce pracy: Liverpool.
Wizja przyszłości klubu jest równie atrakcyjna, co romantyczna: Liverpool zatrudnia światowej klasy menedżera i tak jak po przybyciu Billa Shankly'ego w 1959 roku, staje się niezniszczalnym bastionem, z którego prowadzić można podboje zarówno w kraju jak i za granicą.
Problem w tym, że cały ten pomysł wydaje się coraz bardziej nierealistyczny. Pomimo wszystkich historycznych sukcesów powolny upadek Liverpoolu, jaki obserwowaliśmy przez ostatnie ćwierć wieku postawił klub w niekorzystnej pozycji. Sprawia to, że dźwignięcie zespołu z kolan będzie wymagało o wiele więcej niż tylko doskonałego trenera.
Wszystkie mające znaczenie wskaźniki wydajności – sportowe, finansowe i historyczne – wskazują, że mamy do czynienia z klubem, w którym oczekiwania przewyższają możliwości. W pewnym sensie nie jest to nawet niezdrowe. Jak ostatnio podkreślał Gary McAllister, trener pierwszego zespołu, czas na martwienie się o przyszłość Liverpoolu nastąpi wtedy, gdy zniknie presja odnoszenia sukcesów.
– Jeżeli przestaniemy w ten sposób reagować i zaczniemy akceptować porażki, oznaczałoby to, że coś jest nie tak – powiedział były piłkarz.
– To się tutaj jednak nigdy nie stanie.
Problemem dla Jürgena Kloppa, jeżeli zostanie następcą Brendana Rodgersa, będzie to, że oczekiwania w Liverpoolu zbyt łatwo przeistaczają się w nieznośne brzemię. Kibice karmieni sloganami rodem z Shankly'ego, typu „jeśli jesteś pierwszy, to jesteś pierwszy – jeśli jesteś drugi, jesteś niczym” nie będą w stanie tak od razu zaakceptować, że piąte miejsce jest w porządku. Tak twierdził Rodgers, ale niezależnie od tego, że były to rozsądne słowa, nikt ich tu nie zaaprobuje. Skoro mantra klubu brzmi „Liverpool istnieje po to, by zdobywać trofea”, nieodnoszenie zwycięstw nie jest w ogóle brane pod uwagę.
To właśnie ten konflikt pomiędzy marzeniami i rzeczywistością, ambicją i ograniczeniami, przeszłością i teraźniejszością, jest główną bolączką każdego menedżera Liverpoolu obecnej ery. Niezależnie od tego, że Liverpool znajduje się na piątym miejscu w kraju jeśli chodzi o kwotę wynagrodzeń wypłacanych piłkarzom, jest piąty pod względem wysokości przychodów i po zakończeniu remontu będzie posiadał piąty największy stadion w kraju, zadanie wyznaczane każdemu menedżerowi zakłada zdobycie co najmniej czwartego miejsca w lidze i wygrywanie trofeów. Spięcie pomiędzy oczekiwaniami i tym, co jest logicznie osiągalne jest wyjątkowo wyraźne i bardzo niezdrowe.
Widać to tym lepiej w perspektywie tego, że Liverpool w pięciu z ostatnich sześciu sezonów zakończył rozgrywki ligowe nie wyżej niż na szóstym miejscu. Gdy następca Rodgersa poprowadzi drużynę po raz pierwszy, ujrzy na trybunie The Kop dziesiątki flag przedstawiających wielkie, historyczne osiągnięcia klubu. Na każdym kroku pracy na Anfield nowemu menedżerowi będzie towarzyszyć historia. Wyznaczone standardy staną się albo inspiracją, albo też brzemieniem.
Próba obniżenia oczekiwań nie jest jednak wskazana. Ostatni próbował tego na poważnie Roy Hodgson – choć trzeba przyznać, że niekiedy wyglądało to absurdalnie, np. wtedy gdy opisywał zespół Northampton Town jako „potężnych przeciwników”, a z trudnością wywalczone zwycięstwa w pierwszych częściach dwumeczów z europejskimi średniakami jako „wielkie osiągnięcia”. Hodgsonowi w efekcie poważnie się oberwało.
Podkreślanie faktu, iż rywale dysponują wielkimi pieniędzmi może wydawać się logiczne i na pewno jest wiele neutralnie nastawionych osób, do których taki pragmatyzm przemawia. Jednakże wystarczy powtórzyć tego typu tezę kilka razy za dużo i człowiek jest natychmiast oskarżany o sianie defetyzmu.
Taki już los menedżera Liverpoolu. Wszystkie przewagi klubów takich jak Chelsea, Arsenal i obie drużyny z Manchesteru są widoczne gołym okiem, ale od trenera i tak oczekuje się może nie tyle ich zniwelowania, ale przynajmniej próby ich neutralizacji. Jeżeli ta sztuka się nie powiedzie – jak przez ostatnie 25 lat było w przypadku Rodgersa, Kenny'ego Dalglisha, Hodgsona, Rafaela Beníteza, Gérarda Houlliera, Roya Evansa i Graeme'a Sounessa – zwolnienie z pracy jest nieuniknione.
Gary Neville, wnikliwy obserwator poczynań Liverpoolu, niezależnie od swoich powiązań z Manchesterem United, powiedział niedawno, że Anfield stało się miejscem, z którego zbyt łatwo odchodzą najlepsi gracze. Liverpool przestał być klubem, od którego piłkarze mogą oczekiwać zdobywania trofeów, a przy tym jego menedżerowie nie dostają praktycznie żadnego pola manewru, by tej sytuacji zaradzić.
Rodgers w sposób równie nieprzyjemny jak Benítez odkrył, że nawet zdobycie drugiego miejsca w lidze nie daje żadnej ochrony, jeżeli wspomniane wcześniej nierealistyczne standardy nie są spełniane. Od mistrzostwa Rodgersa dzieliło tylko potknięcie Stevena Gerrarda w meczu z Chelsea. Dlatego komu jak komu, ale jemu nie trzeba będzie przypominać tego, jak niewiele może dzielić sukces od porażki.
Decyzja Raheema Sterlinga o przejściu do Manchesteru City była prawdopodobniej największym ciosem dla statusu Liverpoolu. Każe ona również zadać sobie pytanie, które umknęło nam podczas PR-owej batalii toczonej przez klub i piłkarza – jak duża kwota byłaby dostępna dla Rodgersa w letnim oknie transferowym, gdyby Sterling nie został sprzedany za 44 miliony funtów? Biorąc pod uwagę to, że wydatki klubu netto wyniosły około 17 milionów, należy wnioskować, że pieniądze nie byłyby wielkie.
Istnieje jednak wyraźne pole do poprawy, w szczególności w zakresie transferów. Wymiana kadry w ostatnich latach następowała zdecydowanie zbyt szybko. Polityka zakładająca, że należy kupować niewielu piłkarzy, ale za to z wyższej półki, mogłaby zapewnić odpowiednie warunki do rozwoju. Żeby tak się jednak stało, Fenway Sports Group (FSG), czyli właściciele Liverpoolu, powinni odwrócić swoją strategię rozkładania ryzyka na wielu nabywanych graczy oraz zmienić nastawienie do polityki wypłat, która do tej pory bardzo ograniczała klub na rynku transferowym, pozwalając konkurencji podbierać Liverpoolowi co ciekawszych graczy.
Praca, jaką FSG włożyło w przywrócenie Liverpoolu do dobrej formy finansowej nie powinna być podważana, ale jeśli Klopp ma poradzić sobie lepiej niż jego poprzednicy, będzie potrzebował wsparcia w szerokim zakresie. Tylko w ten sposób uda mu się pogodzić rzeczywistość z ambicją klubu. Ostatnim razem, gdy odwiedzał Anfield – w przedsezonowym meczu w 2014 roku – ówczesny trener Borussii Dortmund z podziwem spoglądał na The Kop. Jego zatrudnienie z pewnością oznaczałoby, że dla kibiców stanie się od razu niezwykle pozytywną postacią. Zdobycie sentymentu fanów nie będzie jednak trudne. Prawdziwe wyzwanie to sprostanie wymaganiom i aspiracjom klubu.
Tony Barrett
Autor: Konop
Data publikacji: 06.10.2015 (zmod. 02.07.2020)