Dajmy Kloppowi czas - analiza
Artykuł z cyklu Artykuły
Z pewnością wszyscy doskonale pamiętacie dlaczego w październiku zeszłego roku Jürgen Klopp zastąpił na stanowisku menedżera Brendana Rodgersa. Nie? To ja wam wszystko szybciutko przypomnę.
Klopp poprowadził Borussię do dwóch tytułów ligowych i wielu finałów różnych rozgrywek, w tym Ligi Mistrzów w 2013 roku, który nieznacznie przegrał i pucharu Niemiec wygranego w 2012, gdy drużyna zdobyła podwójną koronę. Wszyscy pamiętamy, do czego doszedł niemiecki szkoleniowiec.
Pojawił się na Westfalenstadion i natychmiast rozwiązał wszystkie problemy, a siódmego dnia odpoczął (zapewne ubrany w bawarskie „lederhosen” i słuchając heavy metalu).
Potem do zespołu za 47 milionów funtów wparował Robert Lewandowski – sprawdzony w Bundeslidze napastnik, który już w pierwszym sezonie zanotował 50 trafień. Matts Hummels kosztował 35 milionów funtów. Podebrano go sprzed nosa Bayernowi Monachium. Klopp zaszalał z książeczką czekową, jak nikt przedtem. To było transferowe wariactwo.
Mario Götze został podkupiony innemu rywalowi za kolejne 49 milionów, gdy tylko wykazał potencjał. Wszyscy kibice chcieli go widzieć w zespole (napisali nawet petycję do władz klubu, żeby go ściągnąć). Shinji Kagawa był międzynarodowym fenomenem – dzięki popisowym występom na mistrzostwach świata znały go dzieciaki na całym świecie. Kosztował 39 milionów, a jego wartość wzrosła do 51. Nuri Şahin, Marco Reus i Neven Subotić to lokalne gwiazdy, które Klopp zgarnął na dokładkę za jakieś 100 milionów w drodze po chwałę i trofea.
Klopp miał w dupie wartość odsprzedaży piłkarzy, więc nie miał zamiaru kupować młodych zawodników z mniej znanych lig. Wszyscy piłkarze, których ściągnął do zespołu mieli co najmniej 27 lat. Każdy z nich był sprawdzonym, doświadczonym zawodnikiem w kwiecie wieku, z najwyższej światowej półki. Szlifować diamenty to sobie mogą w Botswanie, a nie w Dortmundzie.
Jak wszyscy wiemy Borussia to największy i odnoszący największe sukcesy klub w Niemczech. Do pięt nie dorastają im potencjalni rywale, tacy jak Bayern Monachium. Klopp wydawał wielkie pieniądze na najlepszych piłkarzy świata. U niego nie było miejsca na brak doświadczenia. Nie było mowy o rozwijaniu talentu, bo wszyscy w drużynie osiągnęli już szczyt. Jasne, pewnie jakiś tam trening był. Klopp pokrzyczał trochę po niemiecku, ale zamiast pracować nad formą, jednością składu i wszystkimi detalami taktycznymi menedżer po prostu wydał kilkaset milionów Euro pierwszego lata, potem dołożył drugie tyle rok później. Borussia była ustawiona na kilka sezonów. Właśnie w taki sposób Klopp wkroczył do światowej czołówki – tak zajaśniała jego gwiazda.
Dobre wyniki podtrzymywano kontraktując kolejne światowe mega gwiazdy, takie jak brazylijski napastnik Pierre-Emerick Aubameyang i hiszpański rozgrywający Henrikh Mkhitaryan. Ludzie mówią, że Klopp odwalił masę dobrej roboty, ale tak naprawdę to pozer, za którym stoją ludzie z kasą.
Chwileczkę, może jednak coś pokręciłem.
Może jednak było tak, że Klopp objął Borussię i kilka lat zajęło mu zlikwidowanie burdelu, jaki panował w tym ligowym średniaku. Te kwoty, o których pisałem kilka zdań wcześniej nigdy nie zostały zapłacone – to wartości, jakie gracze osiągnęli pod opieką Kloppa. Zamiast kontraktować znanych piłkarzy, niemiecki szkoleniowiec wybierał dobrze zapowiadających się młodych zawodników i robił z nich gwiazdy . Często nie kupował ludzi z drogich, najlepszych piłkarskich lig, ani z krajów, które w futbolu są modne. Wybierał kierunki takie jak Polska.
Można nawet powiedzieć, że Klopp aktywnie unikał sprowadzania wielkich gwiazd, nawet gdy dzięki wygranym trofeom budżet Borussii gwałtownie wzrósł. To nie był jego styl. Menedżer zawsze wolał młodych graczy, którzy chcieli dawać z siebie wszystko.
Wcześniej nikt w Niemczech nie słyszał o takich zawodnikach, jak Lewandowski, Kagawa i Błaszczykowski. Aubameyang i Mkhitaryan – pochodzący z Gabonu i Armenii – nie byli piłkarzami, których wcześniej długo obserwowano w Bundeslidze, a Subotić nie wskoczył do składu jako lider; Götze, Reus, Şahin, Hummels, Bender i Gündoğan byli młodzikami, których przed debiutem w Borussii praktycznie nikt nie znał.
Żyjemy jednak w czasach, gdy takie szczegóły nikogo nie obchodzą. Fakty i prawdę można dowolnie kształtować. Poza tym, kto by się przejmował ekspertami? Dawać mi tu to, czego chcę (czego żądam ) i pieprzyć rzeczywistość.
Zamknij się i poczekaj
Powtarzam to każdego lata: poczekajmy, aż klub zrobi wszystkie transfery. Praktycznie zawsze jest tak, że w połowie przypadków – i to we wszystkich klubach – ci piłkarze, którzy mają osiągnąć sukces ponoszą porażkę, a ci skazywani na pożarcie święcą triumfy. Z piątym budżetem w lidze i bez możliwości gry w europejskich pucharach Liverpool nie zakontraktuje wielkich gwiazd. Zazwyczaj więcej sensu od kupowania doświadczonych zawodników ma sprowadzanie młodych piłkarzy, chyba że ma się tyle pieniędzy, by ściągać tylko wielkie gwiazdy i jeszcze opłacać im kosmiczne pensje. Lepiej jest kupić piłkarza z przyszłością, niż stawiać na to, że doświadczony gracz powtórzy sukcesy z przeszłości.
Jasne, byłbym bardziej podekscytowany, gdyby Liverpool zakontraktował jakąś gwiazdę, ale taka fascynacja to coś normalnego. Problem z gwiazdami jest taki, że mogą zdestabilizować sytuację w drużynie (jeżeli są lepiej opłacane, niż reszta zespołu). Często tacy piłkarze są skupieni tylko na sobie, żądają podań i strzelają na bramkę z idiotycznych miejsc, by oczy całego świata skierowane był na nich. Niekiedy gwiazdy nie wracają też do defensywy. Kiedy się starzeją, bywa że nagle gwałtownie tracą swoją legendarną efektywność. Takie gwiazdy zazwyczaj więcej kosztują, a przychodząc do nowego klubu odczuwają gigantyczną presję. Czasami jest tak, że ich poprzednia drużyna była nastawiona tylko i wyłącznie na to, by podawać piłkę do gwiazdora. Bez takiego wsparcia w nowym zespole idol tłumów traci głowę. Czasami zdarza się też, że podstarzałe gwiazdy polują na ostatnią grubą wypłatę.
Ja też chciałbym, by nasz klub sprowadzał piłkarzy o znanych nazwiskach, ale z drugiej strony nie ma żadnych jednoznacznych dowodów na to, że taka polityka bardziej się opłaca. Niektórzy osiągają sukces, a inni idą na dno – tak samo, jak w przypadku wszystkich innych piłkarzy.
A może tylko mi się tak wydaje? Może Bob Paisley nigdy nie zbudował najlepszej w historii drużyny Liverpoolu w oparciu o piłkarzy o średniej wieku 22 lat, których nikt wcześniej zupełnie nie znał? Brendan Rodgers często mówił o ściąganiu ludzi z doświadczeniem. Jego zadanie różniło się od tego postawionego przed Paisley’em, ale ten drugi tylko rzadko przyjmował podobne podejście. Paisley rezygnował z wielkich nazwisk na rzecz dobrego skautingu i sprowadzania ludzi z potencjałem. Dzisiaj, gdyby Liverpool był najlepszy w kraju, oczekiwano by od niego kontraktowania sprawdzonych piłkarzy z najwyższej półki.
Komisja transferowa Liverpoolu nie cieszy się dobrą opinią, ale moim zdaniem obecnie działa w zgodzie z trenerem. Nie tak jak kiedyś.
Rodgers pełnił w komisji znaczącą rolę, ale mógł również być słabym ogniwem. Praca komisji nie mogła przynieść sukcesu, jeżeli a) Rodgers wetował odważne sugestie forsując bezpieczniejsze (w swoim mniemaniu) rozwiązania, takie jak Rickie Lambert, oraz b) Rodgers nie skupiał się na rozwoju piłkarzy wybranych przez komisję i nie miał do nich zaufania (np. Emre Can i przez chwilę Divock Origi i Roberto Firmino).
Komisja transferowa jest obecnie zupełnie innym tworem – a przynajmniej o zupełnie innym obliczu. W sezonie 2014/15 Liverpool kupił kilku piłkarzy z drużyn znanych ze stosowania ciężkiego i wyczerpującego treningu. Potem jednak zawodnikom tym odpuszczano, co powodowało u nich spadek formy i efektywności.
Mówi się, że Michael Zorc to mózg Borussii, ale w ciągu kilku ostatnich sezonów Liverpool często polował na tych samych graczy co niemiecki klub. Dlatego, między innymi, klub z Merseyside zdecydował się na zatrudnienie Kloppa. Niemiec miał współpracować z komisją, a nie rzucać jej kłody pod nogi. Chodziło o kompatybilność poglądów i pomysłów. Klopp, jak Rodgers, chce mieć decydujące zdanie, ale jednocześnie jest przyzwyczajony do współpracy z dyrektorem sportowym. To sprawia, że współdziałanie z komisją transferową nie jest tak trudne. Rodgers zawsze walczył o to, by mieć pełną kontrolę. Niektórzy menedżerowie mogą rzeczywiście być na tyle dobrzy, by móc taką kontrolę sprawować, ale w nowoczesnym futbolu jest to coraz rzadsze.
Klopp nie będzie wetował decyzji komisji, jeżeli – jak podejrzewam – komisja będzie wybierała piłkarzy w jego stylu (młodych, pełnych energii, chcących rozwijać swój talent i niekoniecznie grających w Premier League). Rodgers zawsze chciał transferów w starym stylu: Brytyjczyk, starszy, z doświadczeniem w Premier League. Wielokrotnie to z resztą powtarzał – to nie są tylko moje domysły. Rodgers nie był typowym, tradycyjnym, zaściankowym brytyjskim trenerem jeśli chodzi o preferowany styl gry, ale z całą pewnością był bardzo stereotypowy w kwestii skautingu.
To, co go wyróżniało, to promowanie niewielkich wzrostem piłkarzy brytyjskich, takich jak Joe Allen. Chciał udowodnić, że oni też mogą dać sobie radę w tej lidze. W pewnym stopniu miał rację: Allen to dobry piłkarz. Takie podejście spowodowało jednak, że średnia wzrostu w drużynie była zbyt niska – The Reds stali się łatwym przeciwnikiem dla drużyn grających fizyczny futbol.
Cały zeszły sezon powtarzałem, że w Liverpoolu gra zbyt wielu niskich piłkarzy. To było widać na boisku. Niskich piłkarzy warto wystawiać na skrzydłach, albo tuż za napastnikiem. Gdy w zespole jest wielu niewysokich, ofensywnych zawodników, dodawanie kolejnych słabszych fizycznie graczy na boki obrony i defensywną pomoc sprawia, że potężniejsi fizycznie przeciwnicy nie mają trudności z przeforsowaniem swojego stylu gry. Sprawia to, że wszystkie misterne i taktyczne ataki są niwelowane za sprawą stałych fragmentów gry, przerzucania piłki nad linią pomocy i dośrodkowań na dalszy słupek.
Rodgersa miejscami można było za niektóre rzeczy podziwiać, ale jego metody do najprzejrzystszych nie należały – zawsze chciał być energicznym, młodym trenerem o nowatorskich pomysłach, ale jednocześnie nigdy nie miał do dyspozycji piłkarzy, którzy mogliby realizować jego zmienne wizje. Przygodę z Liverpoolem rozpoczynał z przekonaniem o zaletach posiadania piłki i korzystania z niskich piłkarzy; nie uznawał gry z „rosłym środkowym napastnikiem”. Potem próbował gry z kontry, by pod koniec kompletnie zmienić zdanie i wprowadzić do zespołu wysokiego napastnika...
Bardzo chciałem się co do Rodgersa mylić – marzyłem, by okazał się świetnym szkoleniowcem, ale pod koniec ciężko mi było zdecydować, czy menedżer w inteligentny sposób idzie z duchem czasu, czy po prostu co chwilę zmienia zdanie. Być może w zachowaniu trenera było trochę z jednego i drugiego, ale fakt faktem, iż trudno było dostrzec w tym wszystkim celowość.
Kiedy więc komisja zarekomendowała Marko Grujicia, Klopp z chęcią przystał na propozycję – obejrzał wideo i młody piłkarz mu się spodobał. Wszyscy byli zgodni. To był piłkarz „w stylu Kloppa” podsunięty przez komisję.
Do tej pory Liverpool podpisał kontrakt z jednym stosunkowo drogim piłkarzem z Premier League – Sadio Mané (którego Klopp obserwował od czasu, gdy zawodnik grał w Austrii), oraz z trzema zawodnikami spoza Wielkiej Brytanii. Dwóch z nich grało w Niemczech, a przy okazji nie kosztowało praktycznie nic. Nawet Mané ledwie mieści się w pierwszej setce najdroższych transferów w Premier League, a to dopiero po doliczeniu inflacji. (Zaktualizowaną listę będzie można przeczytać na The Tomkins Times jeszcze tego lata)
The Reds nie zakontraktowali w tym oknie żadnych przepłaconych, doświadczonych Brytyjczyków, ale klub może być zainteresowany kilkoma młodymi talentami. Na pozycje środkowych pomocników ani w defensywie nie zatrudniono żadnych niskich piłkarzy; niezwykle utalentowany Ben Chilwell w wieku 19 lat ma prawie 180 cm wzrostu. Ma zostać lewym obrońcą. Nie sprowadzono również żadnych 28-latków za duże pieniądze, które za szybko znikają (tacy zawodnicy szybko tracą na wartości).
Tak to teraz będzie wyglądało. Po co się sprzeciwiać? Liverpool zatrudnił Jürgena Kloppa, a nie Jose Mourinho (który po raz kolejny obejmuje drużynę i zeruje klubowe konto).
Dziwimy się, że Leicester było w stanie zdobyć mistrzostwo z piłkarzami takimi jak Kante, Vardy i Mahrez, a potem zgrzytamy zębami ze złości, że Chelsea czy Arsenal próbują ich sprowadzić do siebie. Musimy pamiętać, że pula dobrych zawodników nie jest ograniczona – zawsze będą pojawiać się nowe talenty. Nie było takiego momentu w historii futbolu, że na rynku nie pojawiali się kolejni młodzi gracze. Jeżeli mają talent, jedyne czego potrzebują, to trener, który okaże im trochę zaufania.
Oczywiście jak zawsze w piłce nożnej, pewną rolę odgrywają tu pieniądze. No dobrze, tak naprawdę odgrywają wielką rolę. Jeżeli Liverpool ma zamiar zajść wyżej, niż obstawiają bukmacherzy, musi dokonać tego, co Leicester, Southampton czy Tottenham – wszystkie te drużyny zaszły w zeszłym sezonie wyżej, niż zakładano. Nie ma co się wzorować na Manchesterze City czy Chelsea (które spaprały sprawę). Działania należy oprzeć na skautingu, wyszukiwaniu odpowiednich piłkarzy do wybranego stylu gry. Trzeba potem takich zawodników kupować, zanim staną się znani. Liverpool musi działać jak Borussia, a nie Bayern. Trzeba być Sevillą, nie Realem Madryt.
Przyszłość nie należy do „sprawdzonych w Premier League” czy „światowej klasy” piłkarzy. Trzeba sprowadzić nowego Robbiego Fowlera, kupić Roba Jonesa. To dwa pozytywne przykłady z dekady, która przyniosła nam takie transferowe klapy, jak Dean Saunders czy Stan Collymore, oraz turbo-drogich angielskich zawodników, jak Paul Stewart i Neil Ruddock – 30,1 milionów funtów i 27,6 milionów funtów, gdyby kwoty przeliczyć na obecne pieniądze. Paul Ince, po doliczeniu inflacji kosztował 23,4 miliona funtów. 22 miliony wartości stracił w ciągu dwóch lat (nie wspominam tu nawet o pensjach, które w przeliczeniu na dzisiejsze kwoty byłyby horrendalne).
Powodem, dla którego bogactwo zazwyczaj zapewnia zwycięstwo jest ilość drogich transferów, a nie jakieś konkretne gwiazdy. Przed faktem nikt nie byłby w stanie powiedzieć, że, np. Andrij Szewczenko, Juan Sebastian Veron i Fernando Torres to będą klapy, a Didier Drogba, Michael Essien i Eden Hazard świetnie się spiszą z zespole.
Cała szóstka plasuje się w pierwszej dwudziestce najdroższych transferów w historii Premier League po doliczeniu inflacji zgodnie ze wskaźnikiem TPI. Pierwsi trzej zawodnicy to były światowej sławy gwiazdy, a pozostali dopiero rozwijali swój talent. Chelsea w ostatnich 12 latach odnosiła wielkie sukcesy, dlatego że (poza zatrudnianiem odpowiednich menedżerów w odpowiednim czasie) kontraktowała dziesiątki drogich piłkarzy. To, że dwóch czy trzech takich gwiazdorów okazało się niewypałem, nic nie zmienia (szał zakupów trochę wyhamował po wprowadzeniu zasad Financial Fair Play, bo od 2010 roku klub z Londynu zdobył tylko jedno mistrzostwo, a średnie miejsce w tabeli pod koniec sezonu zaczęło gwałtownie spadać).
W dalszym ciągu gotów jestem obstawić, że rozgrywki ligowe zakończą się zwycięstwem najbogatszych zespołów – co będzie powrotem do normalności po szaleństwie zeszłego sezonu – ale zazwyczaj w górnej części tabeli jest miejsce dla co najmniej jednego klubu, który niweluje przewagę bogaczy za pomocą idealnego treningu i czujnego skautingu.
Póki co musimy liczyć na rozwój talentu piłkarzy takich jak Emre Can, Divock Origi i być może Marko Grujić oraz na powrót do optymalnej dyspozycji Sturridge’a i Coutinho. Czasami takie podejście może być efektywniejsze (a na pewno bardziej oszczędne) niż zmiatanie z rynku wszystkich aktualnie modnych i znanych grajków. Nie chodzi o to, żeby być sknerą. Trzeba dać Kloppowi pracować w taki sposób, w jaki lubi. Doskonalić drużyny na przyszły sezon nie trzeba wyłącznie w drodze transferów. Pamiętajmy, że piłkarze tacy jak Kevin Stewart i Cameron Brannagan nie byli uważani za materiał na członków pierwszego zespołu, a jednak obecnie są jego częścią, a ich umiejętności będą się tylko rozwijać wraz z nabywanym doświadczeniem.
Klopp obecnie prowadzi przygotowania przedsezonowe w tym klubie po raz pierwszy. Piłkarze uczą się dopiero jego metod, a już widać jak dobrze drużyna sobie radzi, gdy wystawiany jest pierwszy skład – wystarczy tylko przeanalizować ostatnie etapy zeszłego sezonu. W zeszłym sezonie często narzekałem na to, jak łatwo przeciwnicy zdobywają bramki kosztem Liverpoolu z powodu zbyt niskiego wzrostu piłkarzy The Reds. Teraz do drużyny dołączył Joel Matip, który jest o prawie dziesięć centymetrów wyższy od Lovrena i Sakho (który nie jest już zawieszony), i Marko Grujić, przewyższający Joe Allena chyba o półtora metra. Alberto Moreno jest niezwykle skuteczny w ataku, ale zapewne do zespołu dołączy jeszcze wysoki lewy obrońca, który będzie zastępował Hiszpana w niektórych meczach, lub spróbuje odebrać mu miejsce w składzie na stałe.
Dopiero teraz Klopp może sprowadzać do klubu zawodników wybranych przez siebie, ale należy pamiętać, że ma również do dyspozycji piłkarzy, którzy z powodu kontuzji lub wypożyczeń nie mieli jeszcze okazji się mu zaprezentować: Ingsa, Markovicia, Gomeza, Wisdoma i Flanagana. Zawodnicy ci oferują szeroką gamę stylów i umiejętności. Żaden z nich nie jest pewniakiem do wyjściowej jedenastki, ale większość z nich mogłaby z powodzeniem pełnić role zmienników. W lepszej kondycji powinni być również Daniel Sturridge i Jordan Henderson. Żaden kluczowy zawodnik Liverpoolu nie jest jeszcze stary. Żadnego ważnego piłkarza również nie sprzedano.
(Szybka dygresja à propos Markovicia: Nie jestem pewien, czy gra z wystarczającą intensywnością , ale to dobry, młody piłkarz, który ma szybkość, umiejętności i przegląd pola. Jego wkład w grę często jest przeoczany – przypomnijmy sobie choćby wystawkę do Ingsa w meczu z Wigan. Przybył do Liverpoolu, pograł jako skrzydłowy i wypożyczono go do innego kraju. Nie pomogło mu to ustabilizować formy w Liverpoolu. Nie wiem, czy poradzi sobie na Anfield, ale równie dobrze nie stawiałbym na jego szybką porażkę.)
Mamy jeszcze takiego Sheyi Ojo (obecnie na zgrupowaniu reprezentacji U-19), który zapowiada się na talent czystej wody, a któremu teraz do zostania podstawowym zawodnikiem brakuje tylko regularnej gry (i zachowania pokory). Ojo jest równie szybki co Raheem Sterling i Jordon Ibe, ale lepiej panuje nad piłką i ma zdecydowanie lepszy przegląd pola. Im częściej oglądam jego popisy na boisku, tym bardziej jestem przekonany, że ma wielki potencjał. Śledzę jego grę, odkąd miał 14 lat i wszystko wskazuje na to, że będzie gwiazdą. Niestety wystarczy jedna kontuzja lub jeden zły doradca i cały potencjał może przepaść. Czasami myślę sobie, że młodzi piłkarze powinni jak najdłużej zostawać w swoich klubach, bo sam proces zmiany otoczenia i presja związana z wartością rynkową potrafi w dużym stopniu zaburzyć ich karierę. Przerwa w grze związana z adaptacją w nowym klubie również nie pomaga.
Inni młodzi zawodnicy, tacy jak Trent Alexander-Arnold, Ovie Ejaria, Ryan Kent i Ben Woodburn stoją już w kolejce po szansę gry dla pierwszej drużyny (póki co wydaje się to jednak prawdopodobne tylko w przypadku kryzysu, takiego jak fala kontuzji w zeszłym sezonie). Równie dobrze można ich wysłać na wypożyczenie, by pozwolić im dojrzeć. Kent zaimponował mi dwa lub trzy lata temu, ale wydawało się, że na poważną grę jest zbyt niski i wiotki. Jako 19-latek wygląda już jednak o wiele lepiej.
16-letni Woodburn to niezwykle utalentowany gracz. Aż miło było oglądać jego występy w drużynie młodzieżowej i w przedsezonowych meczach towarzyskich. Na tym etapie każde osiągnięcie, jakiego dokona w przyszłym sezonie będzie dla niego wielką sprawą. Ma w sobie coś z Michaela Owena – młodzieńczą pewność siebie i łatwość wykończenia. Odrobinę lepiej panuje nad piłką, ale wydaje się też trochę wolniejszy. Nie odstaje już od Jerome’a Sinclaira, który zadebiutował w barwach The Reds w wieku 16 lat, ale odszedł z drużyny tego lata, nie przebijając się dalej do pierwszej drużyny. Wiele jest takich opowieści ku przestrodze dla młodych piłkarzy.
Aha, Liverpool ma też nowego bramkarza. Nareszcie. (Miejmy nadzieję, że bubel Kariusa w meczu z Wigan to przedsezonowa sztywność stawów, a nie „Mignoletoza”.)
Jeżeli jako kibice marzyliśmy w październiku o tym, że Klopp od razu zrobi z Liverpoolu Borussię, trzeba było wraz z trenerem sprowadzić na Anfield też wszystkich jego zawodników. Skoro jest to niemożliwe, najlepsze co możemy zrobić, to poczekać, aż Niemiec stworzy kolejną wersję swojej mistrzowskiej drużyny. Komponowanie pierwszej wersji zajęło kilka lat, więc powtórzenie tego sukcesu nie może być szybkie, łatwe i przyjemne.
Paul Tomkins
Autor: Konop
Data publikacji: 19.07.2016 (zmod. 02.07.2020)