Puchar Ligi nie ma sensu
Artykuł z cyklu Artykuły
W przeddzień meczu z Southampton w Pucharze Ligi zapraszamy Państwa do lektury artykułu Charliego Eccleshare'a, w którym porusza on temat sensu istnienia tych rozgrywek. Miłej lektury!
Jeden z moich przyjaciół, na co dzień nie interesujący się piłką nożną, poprosił mnie bym nauczył go podstaw tego sportu, by mógł czynnie brać udział w rozmowach o nim na jakimś wydarzeniu.
Jednym z tematów były najważniejsze rozgrywki klubowe, których opisanie było całkiem łatwe.
Premier League? Najlepsza Liga Na Świecie™. Liga Mistrzów? Najlepsi z najlepszych w Europie, niegdyś fascynujące rozgrywki, teraz jednak dość powtarzalne. Puchar Anglii? Kiedyś magiczny, teraz już nieco mniej. Przez chwilę narzekano na ten brak magii, teraz w pewnym sensie narzekają na to narzekanie.
Poszło gładko. A potem przyszła pora na Puchar Ligi i zaniemówiłem. To był moment olśnienia, w którym dotarło do mnie, że te rozgrywki są całkowicie bez sensu.
Po pierwsze - dla kogo?
Przez ostatnie 12 lat po Puchar Ligi aż dziesięciokrotnie sięgały drużyny "Wielkiej Szóstki" - oba Manchestery, Arsenal, Tottenham, Chelsea i Liverpool. To kolejne rozgrywki, które wygrywają te same drużyny, jeszcze bardziej potwierdzając ich dominację w angielskiej piłce.
Ale te drużyny nie wygrywają Pucharu Ligi dlatego, że im zależy - po prostu mają najszersze kadry i lepszych rezerwowych niż ich rywale.
Potęgi Premier League grają z osłabionymi drużynami aż do późnej fazy pucharu, często sami wystawiają słabsze składy na późniejszym etapie rozgrywek. Zamiast dać szansę młodym zawodnikom wykorzystują Puchar Ligi jako okazję do gry dla zawodników szerokiej kadry.
Muszę przyznać - Liverpool jest w tym sezonie wyjątkiem od reguły, ale już Arsenal zaprzestał wystawianie młodych talentów, a Puchar Ligi jest dla nich jedynie okazją do gry dla Mohameda Elneny'ego czy Carla Jenkinsona.
Puchar Ligi jest nieistotny dla drużyn, które po niego sięgają, na co być może najlepszym dowodem jest fakt, że w ostatnich dziesięciu sezonach menedżer triumfatora EFL Cup został zwolniony w ciągu roku od sięgnięcia po puchar w aż siedmiu przypadkach.
Klątwa ominęła jedynie Sir Alexa Fergusona (dwukrotnie) i Manuela Pellegriniego przy jego pierwszym zwycięstwie. Nawet Michael Laudrup pożegnał się ze Swansea, mimo iż było to ich pierwsze i jedyne znaczące trofeum w historii.
Sam Laudrup szybko dostosował się do realiów Pucharu Ligi tuż po tym sukcesie - dokonał dziesięciu zmian w swojej drużynie w pierwszym spotkaniu w tych rozgrywkach w roli obrońcy tytułu, przegrywając 3:1 na wyjeździe z Birmingham.
To nie tylko problem wielkich klubów. Oczywiście, niektóre mniejsze drużyny traktują te rozgrywki poważnie, ale większość wręcz przeciwnie. Gdyby tak było graliby najsilniejszym składem, próbując wykorzystać słabość rezerwowych składów najlepszych drużyn.
Zamiast tego nawet średniaki Premier League regularnie wystawiają osłabione składy. Bournemouth, Burnley i Everton odpadły w tym sezonie z Pucharu Ligi robiąc odpowiednio 11, 10 i 6 zmian na mecze, w których pożegnali się z rozgrywkami.
Co z klubami z niższych lig? Czy zachwyt nad Premier League przyćmiewa fakt, że one kochają te rozgrywki?
Odpowiedź brzmi: nie. W ostatnich latach niektóre z nich miały dobre wyniki w Pucharze Ligi, zwłaszcza Bradford w 2013 roku i Cardiff rok wcześniej, jednak z ostatnich 28 półfinalistów tylko czterech było spoza najwyższej klasy rozgrywkowej.
Co gorsza, nawet kluby z Championship "idą z duchem" rozgrywek wystawiając osłabione składy. W meczu Norwich z Leeds w październiku obie drużyny dokonały ośmiu zmian w wyjściowych jedenastkach. Bristol City miało okazję wyeliminować u siebie borykające się z problemami Hull, jednak w ich składzie było dziewięciu nowych zawodników. Nic dziwnego, że w tym roku również nie ma półfinalisty z niższej ligi.
Sięgając głębiej do przeszłości mamy jeszcze niespodzianki, jakie sprawiły York w 1995 roku i Swindon w 1969, jednak patrząc na całokształt Pucharu Ligi w porównaniu do FA Cup ciężko przywołać z pamięci godne uwagi sytuacje, w których Dawid wygrał z Goliatem w tych pierwszych rozgrywkach.
Prawdziwe niespodzianki nabiorą na wadze tylko i wyłącznie w sytuacji, w której umowy telewizyjne w Premier League nie będą powodowały, że drużyny chwytają się brzytwy byle tylko utrzymać się lub awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii.
Hull City jest w półfinale głównie z przypadku, a menedżer Marco Silva zostałby zabity śmiechem gdyby spytał właścicieli czy wolą utrzymać się w lidze, czy może wygrać Puchar Ligi.
Po drugie - czy nie mamy już wystarczająco dużo spotkań?
Na każdym wielkim turnieju międzynarodowym eksperci i byli piłkarze narzekają na zmęczenie zawodników z ligi angielskiej. Mówi się, że Premier League to liga wymagająca fizycznie, ale mało kto dostrzega, że drużyny z tego kraju grają powtórki w Pucharze Anglii oraz mają drugi puchar krajowy.
Pierwsze zjawisko nie występuje w żadnej innej lidze europejskiej, a tylko we Francji można znaleźć drugie rozgrywki pucharowe. Skoro już sama liga jest bardziej wymagająca od jej europejskich odpowiedników, dlaczego Anglicy naciskają na dodatkowe obciążenie w postaci drugiego pucharu, który nie jest ani lukratywny, ani szczególnie interesujący dla kibiców?
Napięty świąteczny terminarz i trzecia runda Pucharu Anglii to cieszące się popularnością tradycje, ale ilu fanów zaciera ręce na półfinały Pucharu Ligi w styczniu?
Po trzecie - jakie są nagrody?
Poza wypowiedzeniem dla menedżera triumfatora rozgrywek, "nagrodą" za wygranie Pucharu Ligi jest miejsce w Lidze Europy - rozgrywkach, których prestiż dużo stracił przez angielskie kluby, które również w nich regularnie wystawiały rezerwowe składy i próbowały jak najszybciej z nich odpaść.
I znów zaznaczam - nie mówimy tutaj tylko o dużych klubach - Stoke City i Aston Villa również nie są bez winy.
Jest też argument o tym, że samo zdobycie pucharu powinno być satysfakcjonujące dla piłkarza. Jest w tym dużo prawdy, ale ciężko uwierzyć, że tak jest w rzeczywistości, gdy trofeum zdobywają niemal wyłącznie najbardziej utytułowane kluby.
Ciężko mi uwierzyć, że fani Liverpoolu regularnie wspominają wygraną w rzutach karnych z Cardiff pięć lat temu, albo że kibice Manchesteru United z tęsknotą myślą o popołudniu z 2006 roku, kiedy to wygrali z Wigan.
Nawet mniejsze kluby pokroju Swansea i Birmingham, które wygrały niedawno Puchar Ligi, mogły poświęcić całą swoją energię i ograniczone zasoby ludzkie na Puchar Anglii, gdyby tylko porzucono pomysł EFL Cup, a obie drużyny skoncentrowały się na osiągnięciu sukcesu wyłącznie w tych rozgrywkach.
Ale przede wszystkim - po co?
Wyobraźcie sobie, że proponujecie rozgrywki Pucharu Ligi w tym momencie.
Terminarze angielskich drużyn pękają w szwach, Puchar Anglii jest traktowany po macoszemu - wyobraźcie sobie reakcję gdyby ktoś zaproponował, że angielska piłka naprawdę potrzebuje drugich, mniej lukratywnych rozgrywek pucharowych.
Jedyne co podtrzymuje koncept Pucharu Ligi przy życiu to strach przed zmianami i ociąganie się niczym w Nowych Szatach Cesarza, do tego stopnia, że są ślepi na oczywisty fakt - te rozgrywki mają mało, jeśli nie zero sensu.
Charlie Eccleshare
Autor: TPK
Data publikacji: 11.01.2017 (zmod. 02.07.2020)