Analiza taktyczna meczu z Rovers
Artykuł z cyklu Analiza Taktyczna
Strata punktów w meczu z Blackburn byłaby prawdopodobnie ostatnim gwoździem do trumny kariery Roya Hodgsona na Anfield. Liverpool musi jak najszybciej wydostać się ze strefy spadkowej i rozpocząć marsz w górę tabeli. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, z meczu na mecz drużyna zmieniła swój styl gry z bezładnej kopaniny na przyjemny dla oka, ofensywny futbol. Co się zmieniło?
Liverpool rozpoczął w swoim tradycyjnym ustawieniu 4-2-3-1. Sam Allardyce ustawił swoje Blackburn podobnie, jednak jego skrzydłowi, Diouf i Emerton, mieli grać bardziej cofnięci tworząc szyk 4-4-1-1.
Jakość, nie ilość
W niedzielnym meczu Liverpool zanotował 72 niecelne podania, z czego 34 to wybicia i wrzutki ze stałych fragmentów gry. Jest to wynik mieszczący się w normie, nie gorszy od tych uzyskiwanych przez Chelsea, Manchester City bądź Manchester United. To, co wyróżnia ten mecz spośród poprzednich, jakie do tej pory rozegrał Liverpool jest efektywność podań. W dwóch poprzednich meczach ligowych, z Blackpool i z Evertonem, wymieniliśmy odpowiednio 377 i 446 celnych podań. W większości były to podania całkowicie bezproduktywne, grane na własnej połowie, marnujące czas i energię zawodników. W meczu z Blackburn 271 podań wystarczyło, aby zdominować plac gry i zepchnąć przeciwnika do defensywy. Czynnikiem decydującym było zagęszczenie przedpola przez czterech (!) środkowych pomocników Liverpoolu. Dlaczego czterech?
Fałszywy skrzydłowy i boczny środkowy
Ponieważ ustawienie bocznych obrońców i pomocników the Reds oparte było na impotencji taktycznej Dioufa. Niezbyt chętnie wracający się za rywalem lewoskrzydłowy Blackburn swoim stylem gry stwarza możliwość częstszego pójścia do przodu kryjącemu go obrońcy, w tym przypadku Carragherowi. Podczas gdy asekuracją pozycji Jamiego zajmował się Lucas, a Maxi częściej widziany był w środku pola niż przy linii bocznej ściągając za sobą Olssona, Carra mógł w tym czasie zostać najczęściej dośrodkowującym (zaraz po Gerrardzie wykonującym stałe fragmenty gry) piłkarzem w meczu, wrzucając piłkę w pole karne przeciwnika prawie dwa razy częściej niż Cole i Konchesky razem wzięci. Kolorem niebieskim oznaczone zostały podania celne, czerwonym niecelne.
Joe Cole przychodząc do Liverpoolu ogłaszany był jako ofensywny pomocnik grający w środku pola bądź schodzący do środka skrzydłowy. Na ten konkretny mecz plan Roya zakładał jednak coś zupełnie innego.
Hodgson ustawiając Cole'a bliżej linii bocznej rozciągał defensywę zespołu z Ewood Park jednocześnie zabezpieczając się przed niebezpiecznymi wypadami Salgado. Wszystko to po to, aby więcej miejsca w polu karnym miał Torres, do którego większość dośrodkowań była kierowana.
Bohater dnia
Oprócz oczywistego gracza meczu, Kyrgiakosa, kilku graczy jak Gerrard i Meireles na pewno zasłużyło na pochwały. Tym, którego się rzadziej wspomina mówiąc o zwycięstwach jest niewątpliwie pewien Brazylijczyk grający w środku pola. O umiejętnościach technicznych i inteligencji boiskowej Lucasa powiedziano już dużo, jednak po takim meczu docenić należy mrówczą pracę jaką wykonał będąc praktycznie bezbłędnym w rozprowadzaniu odzyskanych piłek. Na jego 40 celnych podań przypadło wyłącznie jedno niecelne, co z pewnością jest warte odnotowania.
Zmiany, czyli jak zwykle dwója dla Roya
Kiedy w 79. minucie było już jasne, że graczom Liverpoolu brakuje sił na dalsze ataki i należy raczej skupić się na obronie korzystnego wyniku, menadżer postanowił wprowadzić na murawę świeżego zawodnika – i spośród graczy z pola wybrał najgorzej jak tylko się dało. W teorii pomysł aż taki zły nie był – Ngog wprowadzony za Cole'a wraz z Torresem mieli wywierać presję na obrońcach Blackburn szukających możliwości do wstrzelenia piłki z daleka w okolice naszego pola karnego, natomiast ośmiu pozostałych zawodników miało się skupić wyłącznie na defensywie.
W praktyce wyszło gorzej niż źle – francuski napastnik spacerował po boisku zamiast próbować przejąć piłkę, w trakcie swojego kilkunastominutowego pobytu na boisku notując jedynie trzy podania i dwa, przegrane zresztą, pojedynki. Wsparcie jakie dał Torresowi było minimalne i w rezultacie Ngog zajmował tylko miejsce na boisku. Debiut Shelveya cieszy, ale miał on podobnie jak w przypadku wejścia Ngoga znaczenie symboliczne.
Wprowadzenie Francuza to jeden z wielu błędów Roya w tym meczu. Nie bez przyczyny oddaliśmy w nim zaledwie trzy strzały z przedpola, z czego dwa zostały oddane z przypadkowej piłki wybijanej po stałych fragmentach gry a jeden po szybkiej kontrze. Opierając grę w ataku o dośrodkowania Carraghera i rzuty rożne Gerrarda można wygrać z grającym bez podstawowych środkowych obrońców Blackburn. Za dwie kolejki czeka nas jednak mecz z Chelsea, w którym wynik, jeśli gra Liverpoolu się nie zmieni, może niestety być tylko jeden.
Autor: DWT-Adas
Data publikacji: 14.01.2011 (zmod. 02.07.2020)