1977 - Mistrzowie Europy
Artykuł z cyklu Historia
Jeśli zdobycie po raz pierwszy FA Cup w 1965 roku jest uznawane za najwspanialszy dzień w historii Liverpool Football Club, to nie ma wątpliwości, że zwycięstwo w Pucharze Europy w 1977 roku było najbardziej niezwykłym wieczorem.
25 maja 1977 roku, tak samo jak 1 maja 1965 roku jest datą, która zawsze będzie miała wyjątkowe znaczenie dla wszystkich kibiców Liverpoolu. Tamtego ciepłego wieczoru w stolicy Włoch – Rzymie, Emlyn Hughes dumnie wzniósł błyszczące, srebrne trofeum – Puchar Europy – najcenniejszą nagrodę w klubowej piłce.
To była kulminacja trwających 13 lat starań, a także początek niezwykłego okresu dominacji angielskich klubów w Europie. Później The Reds jeszcze czterokrotnie sięgnęli po to wspaniałe trofeum, ale pierwszy triumf zawsze pozostanie tym najcenniejszym.
Ronnie Moran (były zawodnik The Reds): Przegraliśmy Finał FA Cup we wcześniejszą sobotę i wszyscy byliśmy tym zawiedzeni, nie tylko piłkarze. Wiedzieliśmy, że czeka nas wielki mecz w środę w Rzymie, więc musieliśmy podnieść się po tamtej porażce. Nie musieliśmy nikomu w tym pomagać, piłkarze sami wrócili do gry i właśnie dzięki temu osiągnęliśmy tak dobry rezultat w Rzymie.
Niezliczone zastępy kibiców Liverpool przyjechały za swoją drużyną, by ich dopingować we Włoszech. To była największa migracja kibiców z Wysp w historii i morze czerwono-białych flag, które przywitały piłkarzy, dało zawodnikom niesamowite wsparcie przed najważniejszym meczem w historii klubu.
Terry McDermott (piłkarz Liverpoolu w latach 1974-82): Rzym na zawsze pozostanie w mej pamięci. Będę pamiętał ten dzień do chwili mojej śmierci, jak wchodziłem na stadion, widząc całe morze czerwono-białych flag; nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego, a w przyszłości też już tak wspaniałej chwili nie doświadczyłem. Ta atmosfera, to było niezwykłe uczucie, zobaczyć tak wielu fanów. Na stadionie musiało być przynajmniej 30 000 kibiców z Liverpoolu i to było wprost fenomenalne. Weszliśmy na boisko mniej więcej na godzinę przed rozpoczęciem meczu i pomyśleliśmy: ‘Chryste, nie może przegrać na oczach tak wspaniałych kibiców’ i nie przegraliśmy.
Tommy Smith (piłkarz Liverpoolu w latach 1960-78): Finał Pucharu Europy w 1977 roku był tym, podczas którego po raz pierwszy widziałem tak ogromną publiczność. Wyszliśmy, żeby zobaczyć, co się dzieje na stadionie w Rzymie i 3 tego obiektu było pokryte czerwienią. Nie sposób było w to uwierzyć i to naprawdę miało na nas wpływ, ‘mamy więcej kibiców niż Niemcy’ i mają w myślach fakt, że graliśmy blisko Niemiec, wszyscy sądziliśmy, że będzie tutaj więcej Niemców.
Emlyn Hughes (piłkarz i kapitan Liverpoolu w latach 1967-79): Pamiętam, jak wyszliśmy na boisko przed meczem i pomyślałem: "Jezu Chryste wróciliśmy do Liverpoolu!" Było tam tak wielu kibiców The Reds, zostaliśmy przywitani przez czerwono-białe morze. Wsparcie kibiców dało nam niesamowite wsparcie i nawzajem do siebie mówiliśmy, że teraz nie ma takiej siły, żebyśmy mogli przegrać. To było tak, jakbyśmy grali na własnym stadionie. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak czuli się piłkarze Borussi, gdy wyszli na płytę boiska. Rozejrzeli się i pewnie myśleli, że nie mają szans walczyć z takimi kibicami. Musieli się czuć, jakby grali na Anfield.
Wśród flag utworzonych przez kibiców Liverpoolu specjalnie na ten mecz, najbardziej rzucała się w oczy ta, która odnosiła się do europejskich bojów popularnego obrońcy Joey’a Jonesa. Po meczach z St.Etienne, Zurichem i teraz przed spotkaniem Moenchengladbach było na niej napisane: Joey Jadł Żabie Udka, Zakręcił Szwajcarów, Teraz Schrupie (Munching) Gladbach. Flaga miała siedem metrów długości i ponad dwa szerokości, została stworzona przez kibiców Phila Downeya i Jimmy’ego Cummingsa i rozwijała się wraz z awansem The Reds do kolejnych rund Pucharu Europy.
Jimmy Cummings (kibic Liverpoolu): Na początku były tylko "żabie udka", potem naturalnym wyborem na Półfinał z Zurichem było "Zakręcił Szwajcarów". Przed Finałem spędziliśmy wiele godzin i nie mogliśmy nic wymyślić na ten mecz. Nagle moja mama znalazła rozwiązane – użyć wszystkie hasła na jednej fladze. W ten sposób powstał ten słynny baner.
Joey Jones (piłkarz Liverpoolu w latach 1975-78): Na Wembley były ze dwie flagi, które mnie rozśmieszyły, ale gdy wszedłem na Stadion Olimpijski w Rzymie i zobaczyłem tą, to poczułem się, jakbym miał z pięć metrów. Widok tylu kibiców w Rzymie dodał mi sił, jak nic innego. Mieli przewagę nad Niemcami w stosunku trzech lub czterech do jednego. Niezwykłe było to, co niektórzy z nich musieli poświęcić, żeby dostać się do Rzymu.
W drużynie Borussi grały już uznane gwiazdy, jak Vogts, Bonhof, Heynckes, czy Simonsen, więc Liverpool miał niezwykle trudne zadanie do wykonania, ale z tak fanatycznymi kibicami, wyszli na boisku pewni siebie i objęli prowadzenie po golu Terry’ego McDermotta zdobytym w pierwszej połowie.
Tommy Smith: Wyszliśmy tam i czułem się, jak we śnie. Myślę, że w tamtym meczu nie staliśmy się europejską drużyną, ale graliśmy jak taki zespół. Pierwszy gol Terry’ego McDermotta był niezwykły. Dwójkowa akcja i potem przerzuca piłkę nad bramkarzem. Naprawdę wspaniałe.
Terry McDermott: Bardzo dobrze pamiętam moją bramkę. Naprawdę wiele razy widziałem ją w telewizji. Nie było może najlepsza w tym meczu, ale na pewno najważniejsza już tak. Cally podał piłkę do Heighwaya, a on popisał się idealnym prostopadłym podaniem do mnie. Biegł na mnie niezwykle masywny Wolfgang Kneib. Pomyślałem wtedy: ‘Dawaj, dawaj, uderz piłkę zanim mnie staranuje.’ Piłka mogła polecieć wszędzie, ale trafiła akurat do bramki.
W przerwie meczu kibice dumnie wymachiwali flagami, ponieważ jak na razie zadanie jest wykonywane bardzo dobrze. W szatni Liverpoolu panowało przekonanie, jak na razie bardzo dobrze, ale Paisley ostrzegł swój zespół przed lekceważeniem rywala. Niestety piłkarze nie skorzystali z rad menadżera i już sześć minut po przerwie Niemcy doprowadzili do wyrównania.
Emlyn Hughes: Każda drużyna, z którą grasz, niezależnie, kto to jest, będzie miała kilka okazji w meczu. Nie inaczej było z Borussią. Był taki pięciominutowy okres, w którym mieli miażdżącą przewagę i wykorzystali, doprowadzając do wyrównania.
Wcześnie bezbłędny Jimmy Case – Najlepszy piłkarz młodego pokolenia w Europie w 1977 roku – był tym pechowcem, który popełnił błąd. Za lekko podał do Raya Clemence’a, czym dał okazję do zdobycia bramki Allanowi Simonsenowi. Duński napastnik bez wahania wykorzystał błąd Case’a i posłał piłkę do bramki obok bezradnego Clemence’a.
Tommy Smith: Zdobyli bramkę po złym podanie Jimmy’ego Case’a, ale my dalej spokojnie graliśmy swoje, nie rzuciliśmy się do frontalnego ataku. Wynik był 1-1, gdy ja zdobyłem bramkę, co nieczęsto mi się zdarzało.
Po rzucie rożnym z lewej strony wykonywanym przez Heighwaya, Żelazo Anfield w swoim 600 meczu dla Liverpoolu popisał się atomowym uderzeniem głowa prosto do bramki do Borussii.
Tommy Smith: Oni nie odrobili swojej pracy domowej. Przed meczem ustaliliśmy, że ja będę szedł w pole karne, a oni tego nie byli na to przygotowani, więc nikt mnie nie pilnował. Stevie (Heighway) miał dośrodkować w pole karne i pomysł był taki, że ja zgrywam piłkę do Kevina Keegana. Jednak Steve inaczej dograł piłkę, a mi udało się idealnie ją uderzyć. Bramkarz nawet się nie ruszył. Porównałbym to do asa serwisowego w tenisie, albo do trafienia do dołka po jednym uderzeniu w golfie. Było to po prostu idealne.
Na osiem minut przed końcem meczu Kevin Keegan, który rozgrywał mecz swojego życia, przejął piłkę przy linii środkowej boiska, za nim jak cień podążał Bertie Vogts, jednak zawodnik Liverpoolu dobiegł do pola karnego i zaczął oddawać strzał, jednak Vogts z premedytacją go podciął i nie było wątpliwości – rzut karny dla The Reds. Sędzia Pan Wurtz od razu wskazał na jedenasty metr. Tą okazję bez trudu wykorzystał Phil Neal, czym przypieczętował zwycięstwo swojej drużyny.
Phil Neal (piłkarz Liverpoolu w latach 1974-85): Do mnie należało zadanie, żeby rozstrzygnąć losy tego meczu i droga do wykonania tego rzutu karnego była długa i niezwykle trudna. To był wspaniały mecz w wykonaniu Kevina. Biegał po całym boisku, co niezwykle frustrowało Vogtsa, aż ten w końcu sfaulował Keegana w polu karnym! Musiał przejść pięćdziesiąt metrów do pola karnego przeciwnika, żeby wykonać jedenastkę i z tamtej drogi najlepiej pamiętam Cally’ego, który rozegrał chyba z milion spotkań dla Liverpoolu, miał ręce złożone, jak do modlitwy, jakby mówił: ‘Dawaj Nealy, strzel, proszę!’ Wiedziałem, że jeśli strzelę gola, będzie to praktycznie koniec meczu, ale nie byłem nerwowy, gdy podchodziłem do piłki. Gdy wchodziliśmy na boisko, przeraziło mnie to, że Wolfgang Kneib jest z 10 centymetrów wyższy od Raya i już wtedy postanowiłem, że jeśli będę wykonywał rzut karny to strzelę po ziemi, ponieważ on będzie miał problemy, żeby szybko się rzucić. Tak też zrobiłem, piłka odbiła się jeszcze od słupka.
To była chwila, na którą cały klub czekał od niedzielnego meczu w sierpniu 1964 roku, gdy po raz pierwszy w historii wyruszyli na europejski mecz do Reykjaviku, a dla Boba Paisleya była to najwyższa nagroda z możliwych.
Bob Paisley (menadżer Liverpoolu w latach 1974-83): Zagrać w ten sposób po porażce na Wembley to niezwykłe osiągnięcie. Potem duch zespołu był poddany jeszcze jednej próbie, gdy popełniliśmy błąd i utraciliśmy prowadzenie. To, co zrobili potem moi piłkarze świadczy o nich, jak najlepiej i pokazuje, że są prawdziwymi profesjonalistami. Cały kraj jest z nas dumny i to jest moja najwspanialsza chwila.
Sukces w Rzymie był spełnieniem trwającej 13 lat odysei dla piłkarzy, sztabu szkoleniowego i kibiców.
Emlyn Hughes: Pamiętam, jak pokonywałem kolejne schodki w drodze po Puchar i czułem się ogromnie uprzywilejowany, że mogę to zrobić. Nie myślałem wtedy o sobie, Kevinie Keeganie, czy innych chłopakach, którzy wygrali ten mecz. Przez moje myśli przechodziły nazwiska takich ludzi, jak Roger Hunt, Ian St John, Ron Yeats, Shanks i Rueben Bennett. To są ludzie, dzięki którym mieliśmy możliwość sięgnąć po to trofeum, i którzy doprowadzili nas do tego miejsca, gdzie jesteśmy teraz. Gdy podnosiłem Puchar wiedziałem, że jest to zarówno nasza zasługa, jak i ich.
Bill Highton (kibic Liverpoolu): Dla mnie najważniejszy nie był sam mecz i wynik, oczywiście obie te rzeczy były wspaniałe. Ważniejsze było uczucie, że odwdzięczyliśmy się tym, którzy byli przed nami. Pamiętam, gdy wracaliśmy autokarem na lotnisko, spotkałem dwóch starszych fanów. Byli w Milanie w 1965 roku, gdy okradziono nas w Półfinale. Dla nich był to koniec podróży. W samochodzie był także dzieciak w wieku około 10 lat. Dla niego był to dopiero początek.
Data publikacji: 18.10.2009 (zmod. 02.07.2020)