LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1138

Gérard Houllier – człowiek, który za Liverpool nieomal oddał życie

Artykuł z cyklu Artykuły


Gérard Houllier – człowiek, który za Liverpool nieomal oddał życie. Francuz miał ogromny wpływ na the Reds i prawdopodobnie zasługuje na znacznie większe uznanie ze strony fanów skupionych wokół Anfield.

Radio jest okropnym sposobem na śledzenie rozgrywek piłki nożnej. Znajdą się pewnie osoby, które z takim stwierdzeniem się nie zgodzą – nazywają siebie purystami – ale komentarz, nawet najbardziej żywiołowy, bez towarzyszącego mu obrazu prowadzi do niejasności i niepewności. Akcje rywali sprawiają wrażenie groźniejszych niż w rzeczywistości, a jednocześnie wydaje się, że twoja drużyna nigdy nie jest bliska strzelenia bramki.

Jednak zdarza się i tak, że radio jest jedynym sposobem na śledzenie relacji z meczu i czasem rzeczywiście zapewnia pełnię wrażeń. Tak właśnie było czwartkowego wieczoru 10 listopada 1998 roku. Miałem wtedy 17 lat, byłem fanatycznym kibicem Liverpoolu i siedząc w pojedynkę w swojej sypialni, korzystając z odtwarzacza CD (który jak się dobrze złożyło akurat miał również radio), słuchałem relacji ze spotkania Pucharu Anglii, w którym mój ukochany klub mierzył się z Tottenhamem. Dźwięk był urywany i niewyraźny, daleki od ideału był także z pewnością brak obrazu, ale miałem pełną świadomość wszystkiego, co się dzieje w grze. I co najważniejsze, odczuwałem wszystkie emocje z tym związane. Czułem, że to koniec.

Liverpool rozpoczął ten mecz z bagażem trzech poprzednich spotkań bez zwycięstwa, w tym z dwiema porażkami poniesionymi w Premier League. Grali słabo, co było problemem już od jakiegoś czasu, a ich kibice, zwykle tak dumni z udzielanego wsparcia i okazywanej siły, zaczynali się poddawać. Na Anfield przybyło tego wieczora tylko 20 772 kibiców i możemy ich nazwać nieszczęśnikami, którzy byli świadkami bolesnej przegranej wynikiem 1:3. To było żałosne widowisko, rozgrywane w niesamowitej, rozpaczliwej wręcz ciszy.

Naprawdę był to koniec – koniec wspólnego prowadzenia drużyny przez Roya Evansa i Gérarda Houlliera. Ten etap w historii klubu rozpoczął się wcześniej tamtego lata, po tym jak Evans był jedynym menedżerem the Reds przez poprzednie cztery lata i 10 miesięcy. Wykonał dobrą robotę, przywracając drużynie poczucie dumy i energię po pełnym trudności okresie rządów Greame’a Sounessa. Wychowankowie klubu tacy jak Robbie Fowler i Steve McManaman osiągali wówczas szczyt swoich umiejętności dzięki szansom danym im przez człowieka, który wkroczył do przepełnionej tradycjami klubowej szatni. Drużyna znowu zaczęła zdobywać trofea. W zasadzie jedno trofeum – Puchar Ligi w 1995 roku.

Walczyli także o tytuł mistrzów Anglii, ale ostatecznie to był właśnie moment wyznaczający upadek Evansa – Liverpool był bliski zwycięstwa, ale zawsze czegoś brakowało. Pod koniec jego trenerskiego panowania klub ponownie przesuwał się w tym wyścigu na dalsze pozycje. Niegdyś potężna instytucja pogrążała się w złaknionej sukcesów otchłani przeciętności, lokując się w środku tabeli. W takiej sytuacji oczywista stała się konieczność przeprowadzenia zmian.

Zmianą tą było wprowadzenie na ławkę trenerską Houlliera, który na początku miał pracować wspólnie z Evansem. Plan ten jednak nie zadziałał i po wspomnianej już wyżej przegranej z Tottenhamem, Evans opuścił klub.

Pierwszy mecz rozgrywany pod wodzą samodzielnie działającego Houlliera odbył się w kolejną sobotę i ponownie spotkanie zakończyło się doznaną na własnym boisku porażką 1:3, tym razem przeciwko Leeds. Trybuny na Anfield były tego dnia zapełnione i kibicom, którzy oglądali ten mecz, można wybaczyć przekonanie, że nic się nigdy nie zmieni – przyszłość szykowała jednak niespodziankę. Na ławce trenerskiej siedział Francuz z rewolucyjnym nastawieniem i to właśnie on miał uratować Liverpool.

To może brzmieć jak duża przesada, ale dowodów na to jest wiele, a fakty mówią same za siebie. Podczas pięciu sezonów pod rządami Houlliera Liverpool zdobył pieć znaczących trofeów, z których trzy podczas niesamowitej passy w sezonie 2000/2001. W tym samym okresie klub powrócił również do elitarnego grona Ligi Mistrzów – po raz pierwszy w ciągu tego pokolenia. W następnym roku zajął drugie miejsce w tabeli, zdobywając 80 punktów, który to wynik stanowił wówczas rekordowe osiągnięcie Liverpoolu w rozgrywkach Premier League. Wynik ten byłby wystarczający do sięgnięcia po 19. tytuł mistrzowski w czterech z pięciu poprzednich sezonów.

Liverpool odzyskał silną pozycję, zarówno podczas spotkań na własnym boisku, jak i na meczach wyjazdowych. Mimo tego, że ostatecznie rządy Houlliera w klubie nie zostały zwieńczone zdobyciem upragnionego tytułu i skończyły się, tak jak to często w świecie piłki nożnej bywa, w sposób raczej brzydki i pełen żalu, jego wpływ na drużynę był ogromny – na boisku jak i poza nim. Francuz nie tylko sprawił, że Liverpool znów zaczął wygrywać, ale również przyczynił się do tego, że zawodnicy, dzięki treningom i zaangażowaniu wkroczyli w nową erę. Co więcej, sprowadził także na Anfield piłkarzy, którzy stali się rdzeniem drużyny i jeszcze długo po jego odejściu rozwijali skrzydła w klubie.

Niektórzy mogliby to określić mianem dziedzictwa, mówić można także o prawdziwym poświęceniu, mając na uwadze, że Houllier próbując przywrócić świetność Liverpoolowi, prawie stracił życie. Jest to historia dobrze znana, ale zawsze warta przypomnienia: podczas przerwy w meczu ligowym rozgrywanym w październiku 2001 roku przeciwko Leeds, u Houlliera doszło do rozwarstwienia ścian aorty, co wymagało przeprowadzenia natychmiastowej operacji wszczepienia bajpasów, trwającej ponad 11 godzin. Houllier nie przeżyłby, gdyby nie splot szczęśliwych okoliczności. Z drugiej strony możliwe, że pewne sprawy nie przybrałyby tak szybkiego i dramatycznego obrotu, gdyby nie wrócił tak prędko do pracy, co uczynił napędzany poczuciem obowiązku i pasji.

Ta historia ma jeszcze inny, urzekający akcent – prowadzenie Liverpoolu nie było dla Houlliera jedynie zwykłym zadaniem, lecz raczej powołaniem, którego początki sięgają późnych lat 60., kiedy to przeprowadził się do miasta, by podjąć pracę jako asystent nauczyciela w szkole Alsop Comprehensive – dawnej szkole podstawowej znajdującej się mniej niż dwa kilometry od Anfield. Francuz zakochał się w tej okolicy, a ponieważ był piłkarskim fanatykiem od niepamiętnych czasów, nie było zaskoczeniem, że poczuł fascynację miejscową, grającą w czerwonych barwach drużyną. Liverpool pod wodzą Billa Shankly’ego był w szczytowej formie, a Houllier był świadkiem tego jak tworzy się historia – do tego stopnia, że pewnego wieczoru stał na the Kop i oglądał, jak gospodarze rozgromili Dundalk 10:0 w spotkaniu Pucharu UEFA.

Ostatecznie Houllier wrócił do Francji, gdzie jego kariera nauczycielska przekształciła się w pełną sukcesów karierę trenerską, podczas której jego szczytowym osiągnięciem było zdobycie mistrzostwa w Ligue 1 w 1986 roku wraz z Paris Saint-Germaine. Latem 1997 roku został zapytany przez Petera Robinsona, ówczesnego dyrektora generalnego Liverpoolu o to, czy byłby zainteresowany powrotem do miasta i objęciem funkcji trenera klubu, którego występy oglądał i który w dalszym ciągu uwielbiał.

Houllier odmówił propozycji, ponieważ pełniąc rolę dyrektora technicznego we Francuskim Związku Piłki Nożnej był wtedy w trakcie intensywnej pracy, mającej zapewnić Francji triumf podczas Mistrzostw Świata w 1998 r. Po tym jak reprezentacja osiągnęła sukces a jego kontrakt z federacją wygasł, zdecydował, że nadszedł właściwy czas na przyjęcie pracy swoich marzeń u boku pozostającego w klubie Evansa. Była to niecodzienna i ciekawa sytuacja – pierwszy trener Liverpoolu pochodzący z zagranicy miał prowadzić drużynę wspólnie z kimś, kto od pewnego czasu pełnił już w klubie funkcję menedżera. Obydwaj podkreślali, że to może się udać i jednocześnie prawdopodobnie obaj w głębi duszy wiedzieli, że tak się nie stanie.

Sposób komunikacji w drużynie był problemem – zawodnicy nie wiedzieli z kim mieli rozmawiać i kto tak naprawdę dowodzi. Ich nastawienie też stanowiło sporą trudność. Evans był trenerem starej szkoły i ufał, że jego piłkarze w dużym stopniu sami będą odpowiadać za właściwą dietę i utrzymanie sportowej formy. Takie podejście oznaczało, że nawet w latach 90. – które były przecież okresem gruntownych przemian w angielskiej piłce – w odnoszącym największe sukcesy w kraju klubie można było wciąż znaleźć piłkarzy, którzy przed meczem jedli tosty z fasolą i kiełbasą a także opuszczali treningi, jeśli tylko tego chcieli. Określenie „Spice Boys” może wydawać się oklepane, ale jednocześnie oddaje prawdę.

To właśnie przede wszystkim z tych względów Houllier został ostatecznie sprowadzony do Liverpoolu. Robinson miał pełną świadomość jego trenerskich osiągnięć, ale także jego zdolności do wdrożenia dyscypliny i wprowadzenia klubu na wyższy poziom profesjonalizmu niż ten, na którym the Reds obecnie funkcjonowali. Początkowo miano nadzieję, że zmiana ta będzie możliwa z Evansem na pokładzie, który wiernie służył klubowi przez 35 lat i od teraz miał dzielić trenerską ławkę z Francuzem. Ostatecznie jednak niezbędne okazało się odcięcie się od przeszłości i zapewnienie drużynie świeżego startu.

– Łatwo byłoby tutaj pozostać, ale żeby dać Gérardowi i drużynie szansę, muszę usunąć się w cień – powiedział wówczas wzruszony Evans na konferencji prasowej, podczas której ogłosił swoje odejście. – Nie chciałem skończyć jako wyblakły duch własnej świetności.

Styl Houlliera różnił się od stylu Evansa w takim stopniu, w jakim balet różni się od jazzu – ale to nie oznaczało, że pierwszego dnia na stanowisku samodzielnego trenera wyważył kopnięciem drzwi do centrum treningowego w Melwood i zażądał, by każdy teraz zrobił 20 pompek. Houllier jako były nauczyciel z pewnością wiedział, co zrobić, by wywrzeć wpływ na grono młodych chłopaków, ale z drugiej strony miał świadomość, że wprowadzanie rozległych i gwałtownych zmian może znacząco zaszkodzić jego autorytetowi, tak jak miało to miejsce w przypadku Sounessa na początku dekady. Zamiast tego więc zaczął działać stopniowo i systematycznie. Nie było francuskiej rewolucji.

Sprowadzając na Anfield byłego kapitana drużyny Phila Thompsona w roli swojego asystenta, Houllier w zasadzie wykorzystał resztę sezonu 1998/1999 na rekonesans, obserwując, co działa, a co musi się zmienić. To ostatecznie doprowadziło do zmiany systemu odżywiania i sposobu prowadzenia treningów, które skupiały się teraz bardziej na taktyce i defensywie. Także – co najbardziej znaczące – Houllier podjął stanowcze kroki, jeśli chodzi o zmiany w składzie.

Wraz z końcem tamtego sezonu, który Liverpool zakończył na siódmej pozycji z 25 punktami straty do zdobywcy tytułu Manchesteru United, nadszedł moment odejścia wielu zawodników, z których najbardziej znanym był kapitan, Paul Ince. W książce autorstwa Simona Hughesa „Pierścień ognia” (org. Ring of fire) Houllier utrzymywał, że lubił Ince’a i uznawał go za fantastycznego piłkarza, jednak podczas wstępnych obserwacji dostrzegł również, że ten samozwańczy przywódca w sposób apodyktyczny wpływał na to, co działo się w szatni, organizując zbyt wiele nocnych imprez i wyjść. Ince po prostu musiał odejść, co też zrobił, dołączając w lipcu 1999 roku do zespołu Middlesbrough za 1 milion funtów. Inni uznani zawodnicy również zostali sprzedani, wliczając w to Davida Jamesa, Øyvinda Leonhardsena i Bjørna Tore Kvarme. McManaman natomiast odszedł już w styczniu w ramach wolnego transferu, podpisując kontrakt z Realem Madryt. Jego odejście, w przeciwieństwie do pozostałych piłkarzy, było ciosem dla klubu, ale jednocześnie stanowiło znak, że Liverpool idzie dalej.

To właśnie w tamtym momencie Houllier objawił jeden ze swoich talentów, który sprawił, że był tak wpływowym i odnoszącym sukcesy menedżerem – rekrutację piłkarzy. Jedną sprawą jest pozbycie się złych zawodników, ale całkowicie inną jest zakontraktowanie właściwych, by zajęli ich miejsce. I to właśnie udało się Francuzowi przed rozpoczęciem pierwszego, pełnego sezonu w roli trenera. co do zasady nowe nazwiska w drużynie były nieznane i rozczarowujące – Sami Hyypiä, Stéphane Henchoz, Titi Camara, Erik Meijer, Sander Westerveld, Dietmar Hamann. Piłkarze ci jednak byli ucieleśnieniem tego, czego chciał trener. Jak ujął to Houllier w „Pierścieniu ognia”:

Podpisaliśmy kontrakty z grupą młodych zawodników z różnych krajów, rożnych lig, ze zróżnicowanym nastawieniem – co bardziej współgrało z tym, co działo się w światowej piłce. Czasem musisz coś zmienić i się rozwijać.

I z całą pewnością właśnie to Liverpool zrobił. Już na początku nowego sezonu stało się jasne, że nowy styl gry był całkowicie odmienny od tego, co zespół prezentował pod wodzą Evansa – mniej ryzykowny, ale też mniej zawodny, cechujący się dobrą organizacją i zawziętością, których brakowało przez większość poprzedniej dekady. Hyypiä i Henchoz mieli w tej zmianie kluczową rolę, tworząc niesamowity duet w środku obrony, dodatkowy wspomagany przez Hamanna, który po pokonaniu kontuzji doznanej w zwycięskim pierwszym meczu sezonu przeciwko Sheffield Wednesday stał się jednym z najbardziej imponujących defensywnych pomocników w kraju.

Może nie była to gra szczególnie widowiskowa, ale za to skuteczna – po 12 miesiącach, dzięki najlepszej defensywie w kraju Liverpool wspiął się w tabeli z siódmego miejsca na czwarte, tracąc jedynie 30 bramek w 38 spotkaniach. Tylko dwóch punktów zabrakło im do zakwalifikowania się do Ligi Mistrzów, po tym jak w meczu ostatniej kolejki przegrali z Bradford. Jednak patrząc z perspektywy całego sezonu, był on udany dla drużyny – w części dlatego, że poza wkładem w postaci tajemniczych zawodników z zagranicy, klub posiadał także mocną bazę lokalnych talentów.

Jednym z największych mitów narosłych wokół rządów Houlliera w Liverpoolu jest ten, że pozbawił klub jego angielskiego ducha. Prawdą jest natomiast, że nie było wielu menedżerów, zarówno przed Francuzem jak i po nim, którzy dawaliby szansę większej liczbie angielskich piłkarzy. David Thompson, Dominic Matteo, Danny Murphy i Jamie Redknapp występowali podczas sezonu 1999/2000, tak jak i Michael Owen, który do tego czasu ugruntował swoją pozycję gwiazdy angielskiej piłki. Później nadeszła epoka Jamiego Carraghera i Stevena Gerrarda, którzy są wyrazem przekonania Houlliera, że jednym z jego głównych obowiązków jako trenera Liverpoolu było wspomaganie rozwoju młodych piłkarzy klubu.

Carragher, który zadebiutował dzięki Evansowi w 1997 roku, był ciężko pracującym, ale ograniczonym zawodnikiem, którego beztroska natura poza boiskiem groziła zaprzepaszczeniem kariery, zanim ta na dobre się zaczęła. Znalazłyby się osoby, które obwiniałyby Houlliera, gdyby odwrócił się od urodzonej w Bootle gwiazdy. Houllier zamiast tego jednak poświęcił swój czas na poznanie Carraghera, dzięki czemu zauważył, że ten młody zawodnik posiada szalone oblicze, ale jednocześnie jest gotowy słuchać i pracować nad sobą.

Jamie był bystry i potrafił wyciągać wnioski z gry, uczył się na swoich doświadczeniach, zarówno tych dobrych, jak i złych. Miał dużo cierpliwości w stosunku do siebie oraz do mnie i jak mu tłumaczyłem, od początku widziałem w nim zawodnika, który odnajdzie swoją drogę– mówi Houllier w „Pierścieniu ognia”.

I to właśnie zrobił Carragher, poświęcając się całkowicie w sezonie 1999/2000 swojej roli wszechstronnego środkowego obrońcy, co finalnie rozwinęło się w trwającą 17 lat karierę w Liverpoolu, podczas której wystąpił w barwach klubu ponad 700 razy.

Sytuacja z Gerrardem była prostsza, ponieważ od momentu, w którym Houllier zobaczył pomocnika w meczu młodzieżówki przeciwko Blackburn, stało się dla niego oczywiste, że piłkarz ma talent i pasję, które pozwolą mu na osiągnięcie najwyższego poziomu. Tutaj problemem stały się kłopoty zdrowotne – będący jeszcze nastolatkiem Gerrard zderzył się z wymaganiami, które narzucane były profesjonalnym zawodnikom. To doprowadziło do szeregu kontuzji, których doznawał począwszy od swojego debiutu w pierwszym składzie 29 listopada 1998 roku w meczu przeciwko Blackburn. Bardziej niż właściwe kierownictwo niezbędna tu była cierpliwość, którą Houllier okazywał, wysyłając Gerrarda nawet do Francji, gdzie zajął się nim zespół fizjoterapeutów. Decydując się na ten krok, Houllier wierzył, że w dłuższej perspektywie pozwoli to temu młodemu piłkarzowi na rozwinięcie skrzydeł. Jak ta historia potoczyła się dalej, wszyscy doskonale wiemy.

Nie wszyscy miejscowi zawodnicy rozwijali się jednak pod okiem Houlliera – niektórzy, jak Thompson i Matteo nie przebrnęli nawet przez pierwszy sezon. Zostali sprzedani odpowiednio do Coventry i Leeds w lecie 2000 roku, kiedy to Houllier wpadł w kolejny transferowy szał sprowadzając piłkarzy takich jak Markus Babbel i Gary McAllister, by dodać zespołowi trochę sprytu i doświadczenia, których brakowało w ciągu ostatnich tygodni poprzedniego sezonu. Znowu sprawdziła się intuicja i wyczucie Houlliera, odnośnie tego, jakich nabytków potrzeba drużynie – dzięki czemu Liverpool zaliczył swój najbogatszy w trofea sezon od lat 1983/1984.

Zdobyta potrójna korona była niezaprzeczalnie kulminacyjnym punktem epoki Houlliera w Liverpoolu, i chociaż zwycięstwo w finale Pucharu Anglii w dużej mierze zespół zawdzięczał szczęściu – kiedy to Owen w pojedynkę odwrócił przebieg spotkania, które do tego momentu układało się pomyślnie dla Arsenalu – to drużyna wykazała się także niesamowitą odpornością i umiejętnościami podczas tego długiego i wyczerpującego sezonu. Był to okres pełen niezapomnianych wyników, takich jak wygrane zarówno u siebie jak i na wyjeździe spotkania przeciwko Manchesterowi United i Evertonowi a także półfinałowe zwycięstwo w Pucharze UEFA z Barceloną, na które składał się bezbramkowy remis na Camp Nou w pierwszym meczu. To właśnie było spotkanie, które bardziej niż jakiekolwiek inne mecze pokazało, jak dojrzałą i strategicznie dopracowaną drużyną pod rządami Houlliera stał się Liverpool. Powrócili ostatecznie do bycia „prawdziwym” zespołem.

Wszystko było przygotowane tak, aby Liverpool mógł kontynuować obraną przez siebie ścieżkę i to też właśnie nastąpiło w sezonie 2001/2002, kiedy the Reds po raz pierwszy w erze Premier League zakończyli sezon znajdując się w tabeli nad Manchesterem United, tracąc tytuł mistrza na rzecz Arsenalu – który drugi raz w ciągu czterech lat uzyskał w jednym sezonie mistrzostwo i Puchar Anglii. Ten sezon był jednak początkiem końca, częściowo z powodu tego, co wydarzyło się z człowiekiem stojącym za sukcesem drużyny w pewne początkowo zwykłe, jesienne popołudnie.

Houllier został przewieziony do szpitala podczas przerwy w meczu przeciwko Leeds, kiedy zaczął odczuwać bóle w klatce piersiowej. Początkowo był przekonany, że to kwestia grypy i chciał pozostać na stadionie do końca drugiej połowy spotkania, tym bardziej, że Liverpool przegrywał wówczas 0:1. Jednak po zmierzeniu mu ciśnienia, lekarz Liverpoolu Mark Waller nalegał na transport trenera do szpitala i jak podnosił później Houllier w „Pierścieniu ognia”, ten moment był decydujący.

Po zakończeniu meczu wokół Anfield panował niewiarygodny ruch i karetka nie mogłaby przejechać. W czasie przerwy nie było takiego problemu. Miałem dużo szczęścia.

Po tym Houllier miał jeszcze więcej szczęścia: szpital, do którego go zabrano, Broadgreen, był jedną z trzech placówek w kraju posiadających specjalistyczny oddziałów kardiologiczny, a chirurg, który przeprowadzał operację miał być tego dnia nieobecny w pracy, ale ze względu na zmęczenie postanowił zostać w Liverpoolu.

Operacja Houlliera okazała się sukcesem, ale jednocześnie oznaczała dla niego roczną przerwę w pracy. Pod nieobecność Francuza prowadzenie drużyny przejął Thompson, wykonując świetną robotę i utrzymując dobre wyniki Liverpoolu w lidze krajowej i Lidze Mistrzów. Równie dobrze mógł kontynuować do maja, ale Houllierowi zależało na powrocie i już po pięciu miesiącach zasiadł znowu na ławce trenerskiej, kiedy to pojawił się niezapowiedziany w marcu 2002 r. przed meczem z Romą. Był to podnoszący na duchu moment, który wprawił Anfield w zachwyt, ale jednocześnie szokujące było to, jak kruchy stał się Houllier. W miejsce wcześniej imponującej, wyprostowanej sylwetki pojawił się teraz wychudzony mężczyzna o podkrążonych oczach. Houllier był cieniem człowieka, i jak pokazał dalszy rozwój wypadków, był także jedynie cieniem trenera, którym był wcześniej.

Największa porażka nastąpiła w dziedzinie, w której dotychczas Houllier był tak silny – rekrutacji. Wydawało się, że wcześniejszy zmysł Francuza całkowicie go opuścił, co skutkowało szeregiem nietrafionych transferów, które sprawiły, że próby Liverpoolu zmierzające do poprawy drugiego miejsca zajętego w poprzednim sezonie, zakończyły się niepowodzeniem. El-Hadji Diouf, Salif Diao i Bruno Cheyrou – to nazwiska, które do dziś wśród fanów Liverpoolu wywołują dreszcze.

Także pod względem taktycznym zespół całkowicie się pogubił. Zniknęła solidna obrona, a jednocześnie w środku pola oraz w ataku Liverpool stał się ociężały, pozbawiony spójności i w znacznej mierze po prostu nieskuteczny. Kulminacją był spadek zespołu z drugiego miejsca zdobytego w sezonie 2001/2002 na piąte i znalezienie się poza Ligą Mistrzów w sezonie 2002/2003. I chociaż już w następnej kampanii Liverpool zajął czwarte miejsce powracając do najwyższej klasy europejskich rozgrywek, nie wystarczyło to do uratowania Houlliera – zwłaszcza mając na uwadze, że the Reds zakończyli sezon mając 30 punktów straty do Arsenalu.

Houllier twierdził, że skutki jego problemów z sercem zostały wyolbrzymione, utrzymując, że była to raczej kwestia genetyki niż stresu. Podnosił także, że problemy zdrowotne nie pogorszyły jego osądu, lecz raczej utrudniały mu praktyczne aspekty wykonywania pracy. Przykładowo po operacji więcej czasu musiał poświęcać na odpoczynek w domu, a to z kolei oznaczało mniej zagranicznych podróży odbywanych w poszukiwaniu nowych zawodników, przez co decyzje transferowe opierać musiał raczej na zaufaniu niż na przeprowadzaniu starannej analizy i wywiadu – a to skończyło się sprowadzeniem na Anfield Dioufa, Diao i Cheyrou. Powyższe może być prawdą, ale zgodnie ze stereotypem, w piłce nożnej liczą się rezultaty, a te ostatecznie nie były wystarczająco dobre, zarówno w kraju, jak i za granicą, kiedy to Liverpool odpadł w fazie grupowej Ligi Mistrzów po zremisowanym 3:3 meczu ze szwajcarskim Basel. Menedżer również zdawał się odczuwać panujące napięcie, atakując swoich krytyków i próbując usprawiedliwić swoje metody w niebywale marny sposób.

Jego odejście było nieuniknione i dało początek nowej erze – epoce Rafy Beníteza. Już wkrótce kibice Liverpoolu mieli świętować cud w Stambule i wiele innych wspaniałych europejskich wydarzeń. Juventus, Chelsea, Barcelona, Inter, Real Madryt. Historie do opowiadania wnukom.

Benítez jest słusznie uwielbiany przez fanów Liverpoolu za sukcesy, które osiągnął z klubem podczas sześciu lat spędzonych na Anfield. To jednak rodzi pytanie, dlaczego takim samym szacunkiem nie cieszy się Houllier za to, czego dokonał podczas swojej pracy w Merseyside. Chociaż 72-letni obecnie Francuz, który nie prowadził żadnej drużyny od czasów Aston Villi w sezonie 2010/2011, z pewnością nie będzie musiał nigdy płacić za piwo na Anfield, to jednak brak miłości do niego w tych okolicach jest czymś zauważalnym na pierwszy rzut oka. Jego imię jest rzadko wymieniane, o śpiewaniu nawet nie wspominając, a jego twarz nigdy nie pojawia się na żadnym z wielu transparentów i flag zdobiących the Kop.

Częściowo może to wynikać z faktu, że nigdy nie wygrał żadnego z trofeów, które tak naprawdę mają znaczenie dla Kopites – ligi lub Pucharu Europy. Znaczenie mogło mieć też to, jak wyglądała gra klubu w końcowym okresie jego trenerskich rządów. Kto wie, może nawet ma to coś wspólnego ze stosunkami Houlliera z Fowlerem, które pogorszyły się do tego stopnia, że piłkarz znany wśród fanów jako „Bóg” uznał, że nie pozostaje mu nic innego jak tylko opuszczenie klubu i dołączenie do Leeds w listopadzie 2001 roku. Niezależnie od powyższego, po prawie 16 latach, które minęły odkąd sam Houllier opuścił Liverpool, nie ulega wątpliwości, że jego trenerskie osiągnięcia podczas prowadzenia klubu zasługują na wielkie uznanie.

Nie da się wystarczająco podkreślić tego, jak ogromne poczucie bezładu panowało w Liverpoolu w końcówce lat 90. uchwycone perfekcyjnie tej ponurej nocy w listopadzie 1998 roku, kiedy to stadion na Anfield był w połowie pusty. Bezład ten był skutkiem stagnacji, w którą tak często wpadają potężne kluby po swoich najlepszych latach. Houllier dzięki swojej inteligencji, instynktowi i talentowi odwrócił bieg wydarzeń, a to co było dla niego ostatecznie najważniejsze to nie zdobyte trofea, ale spuścizna, którą po sobie pozostawił. Dla przykładu Gerrard był wdzięczny za to, że w okresie swoich wczesnych lat w Liverpoolu mógł liczyć na wsparcie Gérarda Houlliera, którego określał mianem autorytetu.

– Fani nie doceniają tego, co Gérard zrobił dla tego klubu – mówi Thompson. – Pracował niestrudzenie, odbudowując zespół. A przede wszystkim nie można zapominać, że prawie oddał swoje życie za to, by Liverpool znowu był wielki.

Sachin Nakrani



Autor: AlexRedComrade
Data publikacji: 27.02.2020 (zmod. 02.07.2020)