Farciarze z Liverpoolu
Artykuł z cyklu Artykuły
Liverpool miał szczęście. To stwierdzenie, które w trakcie tego niesamowitego sezonu mruczeli pod nosem eksperci tak samo często, jak kibice, zawodnicy i menadżerowie rywali.
Niechęć do okazania szacunku za rekordowe wyniki w trakcie najbardziej jednostronnego sezonu rozgrywek ligowych w historii jest okazywana przy akompaniamencie stwierdzeń, że drużynie Jürgena Kloppa sprzyja fortuna.
Słyszeliście to gadanie. Liverpool szczęśliwie omijały kontuzje, podczas gdy Manchester City został mocno dotknięty utratą kluczowych zawodników takich jak Aymeric Laporte i Leroy Sane.
I co z tymi wszystkimi kontrowersyjnymi decyzjami VAR na korzyść zespołu Kloppa? A jeszcze nie zaczęli mówić o tych fartownych zwycięstwach w końcówce spotkań z mikroskopijną przewagą.
W niektórych środowiskach powstała narracja, że to gwiazdy sprzyjają Liverpoolowi w tym sezonie, że pierwszy triumf w najwyższej klasie rozgrywkowej od 30 lat po prostu spadł im z nieba.
To kompletny i całkowity nonsens.
Odnosząc się do 22-punktowej przepaści, która dzieli obecnych mistrzów do Liverpoolczykòw znajdujących się na szczycie, pomocnik City Bernardo Silva powiedział w zeszłym tygodniu na telewizyjnej antenie:
- To nie jest tylko szczęście. Liverpool ma w sobie mnóstwo wartości. Jednak wszystko poszło po ich myśli, nawet najdrobniejsze sprawy.
- Myślę, że te drobne kwestie sprawiły kluczową różnicę i jeśli spojrzy się na nas w tym sezonie, to te drobne elementy nigdy nie były takie, jak chcieliśmy. Jeśli przyjrzymy się kontuzjom w naszej drużynie, a także decyzjom VAR podjętym na naszą niekorzyść, to widać, że nie mieliśmy tyle szczęścia, ile mieliśmy w poprzednich sezonach. Zawsze tracimy bramkę w końcówce, a Liverpool zawsze strzela w końcówce, a to właśnie takie drobne szczegóły robią w piłce nożnej różnice.
Po tym, jak w poprzednim miesiącu podopieczni Kloppa utrzymali korzystny wynik w meczu z Tottenhamem, Jose Mourinho powiedział, że Liverpool „(...)jest tak dobry, tak mocny i na dodatek tak sprzyja im szczęście… równie dobrze mogli stracić bramkę, grać w dziesięciu, ponieważ VAR akurat w tych momentach postanowił robić sobie herbatę(…)”.
Przed Świętami ekspert Jermaine Jenas mówił, że Liverpool „(…) ma trochę szczęścia przy decyzjach VAR na ich korzyść oraz w zdobywaniu zwycięskich goli w końcówkach spotkań(…)”, a następnie dodał:
- Tak, to jest potrzebne, żeby wygrać ligę, ale czy będzie to trwało nadal?.
Robert Pires w ostatnim czasie wsparł drużynę Kloppa w staraniach o powtórzenie wyników jego Niezwyciężonego Arsenalu z sezonu 2003/04, kiedy to londyńczycy przeszli przez cały sezon bez porażki. Były skrzydłowy stwierdził:
- Tak, ponieważ wszystko im sprzyja: drużyna, wyniki, szczęście, menadżer.
Zarzut, że Liverpool miał szczęście do kontuzji w tym sezonie, najzwyczajniej nie jest możliwy do utrzymania. Po prostu pomija się pewne zdarzenia, ponieważ byli w stanie sobie tak wyśmienicie radzić bez kluczowych zawodników.
Wrócimy do sierpnia, kiedy wieczór otwierający sezon i wygrana z Norwich City zostały przyćmione przez wymuszone zejście Alissona, który naderwał mięsień łydki. Były obawy, że walka o mistrzostwo może być zaprzepaszczona z uwagi na jego nieobecność.
Liverpool przez 10 tygodni grał bez najlepszego bramkarza świata, ale w trakcie jego absencji nie zgubili ani jednego punktu. Dlaczego? Ponieważ dokonali rozsądnych uzupełnień i Adrian, zwodnik o wolnym statusie na rynku po odejściu z West Hamu United, błyszczał wrzucony na głęboką wodę w trakcie tego spotkania z Norwich.
Wiele też mówi fakt, że wyjściowa XI, która wspólnie zaczęła finał Ligi Mistrzów w czerwcu, od tego czasu nie zagrała razem żadnego spotkania.
Kiedy do bramki na mecz na Old Trafford w październiku wrócił Alisson, Mohamed Salah doznał kontuzji kostki. Joel Matip, który tego dnia nabawił się urazu kolana, nie zagrał w Premier League od tamtego meczu. Reprezentant Kamerunu raptem siedem razy pojawiał się na boisku w sezonie 2019/20.
Powodem, dla którego tak niewiele uwagi koncentruje się na Matipie, jest to, że go nie brakowało. Dejan Lovren wypełnił lukę, ale potem sam miał problemy zdrowotne i jego miejsce zajął Joe Gomez, który systematycznie wydłużał swoją obecność w składzie i jest obecny do dziś.
Na początku grudnia Gomez zaczął się wyróżniać u boku Virgila van Dijka. To nie jest szczęście: to efekt planowania, trenowania i zarządzania ludźmi. Klopp, który zrobił wszystko, by zapewnić sobie wystarczające i najwyższej jakości alternatywy, podczas gdy City nie było w stanie zastąpić Vincenta Kompany’ego, otrzymał zaufanie od reprezentanta Anglii i dzięki temu w momencie, kiedy dysponował tylko dwoma zdrowymi stoperami, był w stanie wydobyć z niego to, co najlepsze.
Fabinho jest nieodłączanym elementem zespołu Kloppa. Brazylijski pomocnik został nazwany „latarnią morską” przez Pepa Lijndersa, co było uznaniem dla wpływu, jaki zawodnik wywiera na tych, którzy grają u jego boku. Jednak w połowie listopada stracił go na osiem tygodni, co było skutkiem kontuzji więzadeł kostki doznanej w spotkaniu z Napoli w Lidze Mistrzów.
Rywale w końcu dostrzegli lukę w pancerzu Liverpoolu, ale Jordan Henderson przyjął defensywną rolę, co pozwoliło w odpowiednim stylu utrzymać nabrany rozpęd. Teraz kiedy może już grać bardziej ofensywnie, kapitan jest w formie swojego życia i zasłużenie jest wskazywany jako kandydat do tytułu Piłkarza Roku.
Wiele oczekiwano od Naby’ego Keity i Xherdana Shaqiriego, ale urazy ograniczyły ich czas na boisku do łącznie czterech występów w tym sezonie. James Milner dopiero wrócił do sprawności po sześciu tygodniach przerwy.
Niektórzy mają krótką pamięć. Na początku 2020 r. Klopp dysponował 13 zdrowymi piłkarzami kadry seniorskiej, a nawet wystawił Hendersona na pozycji środkowego obrońca w trakcie rywalizacji w ramach Klubowych Mistrzostw Świata w Katarze.
No tak, ale powiecie, co z VAR-em?
Opinia jest taka, że Liverpool bardzo skorzystał na wprowadzeniu tej technologii oraz niejasnych metodach jej wykorzystywania.
W 25 ligowych meczach Liverpoolu siedem goli decyzją VAR nie zostało uznane. Jedyna bramka, która została przyznana Liverpoolowi decyzją podjętą poza boiskiem, było zwycięskie trafienie Sadio Mané przeciwko Wolverhampton Wanderers na Anfield w grudniu. Powtórki pokazały, że piłka dotarła do Mané po odbiciu się od ramienia Adama Lallany, a nie od jego ręki.
Liverpoolowi nie uznano trzech goli w wyniku decyzji VAR – tyle samo, ile drużynom, z którymi grali.
Mané musiał pogodzić się z unieważnieniem swoich goli na wyjeździe z Manchesterem United (ręka) i u siebie z Watfordem (spalony). Z kolei Roberto Firmino na darmo cieszył się z gola w meczu z Manchesterem United u siebie (faul Van Dijka na Davidzie de Gei). Trafienie Masona Mounta z Chelsea (spalony), Jamesa Tomkinsa z Crystal Palace (popchnięcie Lovrena przez Ayew) i Pedro Neto (spalony) zostały uznane decyzją VAR na niekorzyść Liverpoolu.
Tak, kilka nieoczywistych sytuacji podyktowano po ich myśli, ale było tyle samo takich, które wprawiły Kloppa w zdumienie. Wystarczy wspomnieć o faulu Victora Lindelofa na Divocku Origim, który przeszedł bez konsekwencji w trakcie akcji bramkowej Manchesteru United na Old Trafford – to jedyny mecz, w którym Liverpool stracił punkty w ciągu ostatnich 11 miesięcy.
Rzut wolny dla Brighton & Hove Albion w listopadzie, po którym Lewis Dunk zdobył bramkę, a to z kolei doprowadziło do nerwowej końcówki na Anfield, nie powinien zostać uznany za wykonany prawidłowo, ponieważ zawodnik rywali stał bliżej niż wymagana minimalna odległość od muru broniącego. Była też decyzja VAR, którą określiła, że pacha Roberto Firmino była na spalonym, kiedy zdobywał bramkę z Aston Villą w listopadzie, a także ewidentne popchnięcie na tym zawodniku przez Shane’a Longa z Southampton, które pozostało niezauważone w spotkaniu na Anfield.
Przejdźmy do karnych. W tym sezonie Liverpool otrzymał ich pięć. Manchester City miał sześć. Manchester United prowadzi w tej klasyfikacji z dziewięcioma.
Jeśli chodzi o koncentrowanie się na wygrywaniu niewielką przewagą i w końcówkach spotkań. W 13 z 24 ligowych zwycięstw Liverpool wygrywał z przewagą więcej niż jednej bramki.
Jeśli chodzi o dreszczowce w końcówce, to mamy tutaj gola Jamesa Milnera z rzutu karnego, co dało zwycięstwo z Leicester City w październiku i wyrównującą bramkę Lallany na Old Trafford. Na Villa Park Liverpool przegrywał 1:0 na trzy minuty przed końcem spotkania, ale wywalczył trzy punkty dzięki trafieniu Andy’ego Robertsona, po którym nastąpił popis Mané. Wynik tego meczu był wielkim ciosem dla Guardioli, ponieważ Liverpoolowi udało się wtedy utrzymać sześć punktów przewagi.
Szczęście? Nie. To wszystko wynik mentalności i warunków, które stworzył Klopp. Nawet Guardiola to przyznał, kiedy pojawiły się emocje związane z informacją o popisach Mané z tego dnia. Powiedział reporterom:
- Jeśli zdarza się to raz, dwa razy, to można powiedzieć: „Mieliśmy szczęście, mieliśmy szczęście”. Jednak jeśli zdarza się to wielokrotnie w trakcie dwóch sezonów, to oznacza, że mają odpowiedni charakter, by to osiągać.
Te słowa przepadły po tym, jak nazwał Mané „nurkiem”, z czego później się wycofał.
Guardiola wyjawił też, że wyjaśnił swoim dzieciom, że łut szczęścia nie stanowi sedna tego, że Liverpool wygrywa w końcówce.
- Mój syn i moja córka, kiedy Liverpool wygrywa w końcówce, pytają mnie, jak dużo oni mają szczęścia. Odpowiadam: „To nie jest szczęście”.
- To, czego dokonał Liverpool w poprzednim sezonie i dokonywał wielokrotnie w tym sezonie, wynika z tego, że mają niewiarygodną jakość i niewiarygodny talent do walki do końca.
Od tego czasu Frimino zdobył zwycięskie gole w końcówkach meczów z Crystal Palace i z Wilkami. Jeden padł po rzucie rożnym, a drugi po precyzyjnie wykonanym schemacie wznowienia gry z autu.
Klopp uczynił z Liverpoolu królów stałych fragmentów gry w Premier League, co nastąpiło dzięki pomocy i analizom ekspertów oraz planów opracowywanych przez asystentów Petera Krawietza i Pepa Lijndersa, którzy wskazują słabe punkty rywali, które można wykorzystać. Niektórzy podśmiewywali się, kiedy wypłynęły informacje, że Klopp zatrudnił Thomasa Gronnemarka – trenera wrzutów z autu, ale teraz wpływ jego pracy jest dla każdego widoczny.
Korzyści krańcowe są esencją tego, co Klopp zbudował. Dotyczy to też spraw zdrowotnych. Liverpool jest po prostu niezmordowany. Potrafią pokonać rywali ciężką pracą i nie jest zaskoczeniem, że przeciwnicy poddają się, kiedy ich kończyny wiotczeją.
Oczywiście, był element szczęścia w niektórych spotkaniach. Mogą być wdzięczni za oczywisty błąd Deana Hendersona, który uznał zwycięską bramkę Giniego Winjalduma w meczu z Sheffield United. Giovani Lo Celso zmarnował setkę, która powinna dać w stolicy remis Tottenhamowi. Tak samo na Molineux nie popisał się Diogo Jota.
- W życiu i piłce nożnej bez szczęścia nie ma się szans.
To słowa, które ostatnio przekazał reporterom Klopp, kiedy mówił na temat imponujących statystyk w defensywie, z których wynika, że jego drużyna straciła w ostatnich dziesięciu meczach tylko jednego gola.
Liverpool mimo wszystko nie potrzebował go aż tak dużo. Ich zapierająca dech w piersiach konsekwencja mówi sama za siebie. Zgarnęli 100 punktów z możliwych 102 do uzyskania w ostatnim czasie. Brakuje im raptem siedmiu zwycięstw, by wyrównać historyczny rekord Arsenalu – 49 meczów ligowych bez porażki.
Dla wszystkich tych, których sympatie leżą poza Anfield, patrzenie na tabelę Premier League jest niekomfortową czynnością. Jest to źródło zakłopotania, które wynika z faktu, że w połowie lutego zamiast wyścigu, mamy paradę.
W konsekwencji niektórzy wolą wygłaszać kiepskie wymówki, niż wyrazić pełne słowa uznania wobec tego, co stworzyli Klopp, dyrektor sportowy Michael Edwards i właściciele Fenway Sports Group.
Liverpool miał szczęście? A dajcie mi spokój.
James Pearce
Autor: Poommaster
Data publikacji: 14.02.2020 (zmod. 02.07.2020)