EVE
Everton
Premier League
24.04.2024
21:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1445

Odrodzenie City a osłabnięcie Liverpoolu

Artykuł z cyklu Artykuły


Osiągnięcie Manchesteru City na Anfield dało pewną jasność w wyścigu o mistrzostwo Premier League. Czynniki, które to umożliwiły, było dostrzegalne od miesięcy.

Czasami najprostsze wyjaśnienie mówi wszystko. Lub prawie wszystko. Powód tego, że Liverpool wypuścił z rąk koronę urzędujących mistrzów Premier League nie jest żadną tajemnicą. Wystarczy trochę bliżej przyjrzeć się występom, szukając pewnych niedostatków charakteru, wyobraźni, umiejętności, żeby zrozumieć, jak do tego doszło.

Virgil van Dijk 17 października zerwał więzadło w kolanie w trakcie spotkania derbowego. Kilka tygodni później, 11 listopada, jego partner z defensywy Joe Gomez uszkodził ścięgno na zgrupowaniu reprezentacji Anglii. I w dużej mierze to są powody. Aspiracje Liverpoolu w tym momencie musiały zostać obniżone.

Piłka nożna ma zniechęcającą tendencję do gardzenia usprawiedliwiającymi okolicznościami. W słowniku tego sportu wyjaśnienia zbyt często rozumiane są jako synonim wymówek. Roy Keane, bezwzględny w ocenach były kapitan Manchesteru United, po niedzielnym upokorzeniu Liverpoolu przez City stwierdził: „Byli złymi mistrzami”. Bycie „wielkim klubem”, jak stwierdził, oznacza radzenie sobie z każdą przeciwnością, która pojawia się na drodze.

Jest w tym trochę prawdy, ale niesie ona za sobą powiew brutalnego, triumfalnego upraszczania. Liverpool oczywiście nie jest w stanie uciec od swojej winy za porażkę w obronie mistrzostwa. Klub zdecydował się nie kupować nowego środkowego obrońcy latem, a zamiast tego zwerbowali rezerwowego wahadłowego na lewą flankę, który swój pierwszy i jedyny jak do tej pory występ w Premier League zaliczył w ostatnich minutach niedzielnego meczu. Wydawało się to ryzykowne nawet bez analizowania tych działań z obecnej perspektywy czasu.

Jednocześnie Jürgen Klopp, menadżer klubu, z biegiem czasu zaczął przyjmować coraz bardziej uszczypliwą postawę. On także musi wziąć część odpowiedzialności na siebie. Zbyt mocno polegał na małej liczbie graczy, zamiast dzielić trud pomiędzy zawodników bardziej równomiernie. Już nawet sam przyznał, że jego skład jest mentalnie i fizycznie wycieńczony, co widać.

Co ważniejsze, Klopp zarządza drużyną, która stała się przewidywalna i toporna, bazująca na sposobach, które pozwoliły wywalczyć Ligę Mistrzów w 2019 r. i mistrzostwo w poprzednim sezonie, nawet gdy wysoka energiczność, wysoka intensywność pressingu opadły, a szarżujący wahadłowi stali się monotonni.

Rywale Liverpoolu odrobili lekcje. Zarówno Burnley, jak i Brighton, w minionych tygodniach wygrały na Anfield, gasząc mistrzów stosując zalecenia tego samego podręcznika. Jednak drużyna Kloppa tego nie zrobiła i wygląda na to, że menadżer najwidoczniej nalega na ciągłe powtarzanie tych samych działań w desperackiej, próżnej nadziei, że końcowy efekt następnym razem będzie lepszy.

Od tego wszystkiego nie da się odłączyć faktu, że Liverpool od miesięcy gra bez swoich podstawowych środkowych obrońców, a ich główny rezerwowy Joël Matip był w stanie wystąpić raptem w dziewięciu meczach Premier League, zanim sezon dobiegł dla niego końca z powodu kontuzji.

By sobie z tym radzić, Klopp rozmontował swoją linię pomocy, przesuwając najpierw Fabinho, a potem także Hendersona, do tyłów formacji. Drużyna straciła równowagę. Masa kolejnych kontuzji - Thiago Alcântara i Alex Oxlade-Chamberlain stracili pierwszą część sezonu, Diogo Jota i Naby Keïta wypadli w jego środku, co zazwyczaj jest pokłosiem wyczerpania materiału w całej kampanii – nie pozostawiła Kloppowi pola do manewru i musiał grać tymi zawodnikami, którzy zostali na placu boju.

W tych okolicznościach próby wprowadzenia nowego stylu gry byłyby nierealistyczne. Liverpool musi ewoluować. Przy swoich zasobach nie powinni znajdować się w sytuacji, w której zastanawiają się, czy w wyścigu o Top 4 wyprzedzą West Ham lub Everton, a co bardziej prawdopodobne także Chelsea. Natomiast na drodze do obrony mistrzostwa, napotkali bardziej na całkowitą blokadę, niż przeszkodę.

Widoczny jest też adekwatny kontrast u tych, którzy ich ostatnio pokonali i najprawdopodobniej będą spadkobiercami mistrzostwa. W ostatnich latach losy Liverpoolu i Manchesteru City tak bardzo się przeplatały, że obecnie pojawia się tendencja, by postrzegać ich jako nierozerwalnie ze sobą połączonych. Sukces jednych jest uznawany za bezpośrednią porażkę tych drugich.

Ten sezon wygląda tylko pozornie na odwrócenie ról. Trudności Liverpoolu z tej kampanii nie oddają dokładnie tego, z czym mierzyło się City w poprzedniej, gdy byli niestabilni, strzelając seriami gole tylko po to, by co kilka tygodni przepaść całkowicie. Przeminięcie Liverpoolu to następujący powoli upadek, który zaczął się jeszcze zanim rozstrzygnęła się sprawa tytułu. Zespół potykający się jesienią, który w okresie świątecznym całkowicie się zatrzymał.

Na pierwszy rzut oka powody i skutki są takie same: brak zaplecza w defensywie, problemy wydolnościowe po dwóch sezonach na nieosiągalnych dla innych pułapach, poczucie dojścia do ściany, a to wszystko połączyło się, gdy Manchester City zrobił swój niedzielny najazd na Anfield. Szala nieodwracalnie przechyliła się na stronę ekipy Pepa Guardioli.

To także można łatwo wytłumaczyć. Latem Guardiola i jego sztab wiedzieli, że zespół potrzebuje więcej stabilności. W minionym sezonie City przegrało dziewięć meczów, a ich starania o trzecie z rzędu mistrzostwo nie zostały zrealizowane nie tylko z powodu bezwzględności Liverpoolu, ale też z powodu ich własnych szklanych zębów.

Zatem gdy większa część europejskiego futbolu zachodziła w głowę o ekonomiczny wpływ koronawirusa i będącego jego konsekwencją zamknięcia stadionów i krajów, Manchester City wszedł na rynek i wydał 140 mln funtów na dwóch obrońców: Rubena Díasa i Nathana Aké. W miesiącach po tym okazało się to punktem zwrotnym, na którym Guardiola zbudował nową, skąpą, nieugiętą wersję City. Taką, która teraz szykuje się do odzyskania mistrzostwa.

W tym przypadku łatwe wyjaśnienie dotyka tylko powierzchni całości. Guardiola nie wstawił po prostu do składu nowego środkowego obrońcy i kazał mu grać. Zamiast tego zmienił swoje podejście. Jego drużyna stała się nieco mniej ekspansywna, nieco bardziej kontrolowalna, zbudowana na raczej standardowej linii pomocy. Realizował tę zmianę w ciągu kilku miesięcy, mając za sobą lato bez okresu przygotowawczego i w sezonie, w trakcie którego nie ma praktycznie czasu na treningi.

Po części Guardiola podkreślał, że podjął to ryzyko, które w rzeczywistości było ryzykiem, żeby dopasować się do realiów tego najbardziej skondensowanego sezonu. Jednak częściowo także powodem tego był ten sam impuls, który skłonił do zakupu Díasa i Aké: świadomość tego, że City powinno ewoluować jeszcze raz, jeśli chce przechytrzyć przeciwników, którzy wiedzą, czego po nich oczekiwać.

Umożliwił mu to jeden element, którym nie dysponuje Klopp. City nie jest drużyną bez kontuzji w tym sezonie. Sergio Agüero praktycznie nie gra, a Gabriel Jesus i Kevin De Bruyne nie są do dyspozycji przez długie momenty, ale brzemię urazów jest niewątpliwie lżejsze niż to, z którym boryka się Liverpool.

Dziewięciu piłkarzy Kloppa zagrało w 17 z 23 meczów Premier League. Dziewięciu ma już na liczniku 1 500 minut w lidze. Tymczasem w City tylko czterech graczy dobiło do takich wartości. Ujmując to z innej perspektywy, 13 zawodników Guardioli ma na swoim koncie 10 lub więcej rozegranych meczów.

To jego zasługa, że tak mocno rotował składem. Guardiola był bardziej otwarty na zrozumienie potencjalnych skutków tego sezonu w porównaniu do pozostałych menadżerów. W okolicach Świąt mówił o tym, że zalecał swoim zawodnikom, by w początkowych tygodniach sezonu biegali mniej, a nie więcej.

Jednak nie oznacza to bezpośrednio, że Klopp poniósł straty, nie idąc tą samą drogą, że niewystarczająco dopasował podejście Liverpoolu do tego, żeby jego zawodnicy mogli radzić sobie z czekającym ich wyzwaniem. Kusząca jest perspektywa postrzegania Liverpoolu i City jako dwóch przeciwległych biegunów, gdzie sukces jednego dokładnie opisuje upadek drugiego. Jednak okoliczności i kontekst są różne. Klopp mógł pójść śladem Guardioli, gdyby miał ku temu okazję. Lub nie. Nie da się stwierdzić. Czasem najprostsze wyjaśnienie mówi wszystko. A czasem nie.


Rory Smith



Autor: Poommaster
Data publikacji: 09.02.2021