Jak Liverpool ograł Tottenham w sprawie Díaza
Artykuł z cyklu Artykuły
W poprzedni piątek byliśmy świadkami prawdziwego przewrotu na rynku transferowym. Wydawało się bowiem, że Luis Díaz jest bliski przejścia do Tottenhamu, ale sytuacja zmieniła się o 180 stopni, gdy do gry tylnymi drzwiami wszedł Liverpool.
Porto negocjowało z Tottenhamem od kilku dni, a oba kluby ustaliły już kwotę transferu oraz pensję zawodnika. Mogło się wydawać, że zamknięcie transakcji jest już bardzo bliskie, ale wtedy przy stole negocjacyjnym pojawił się trzeci zawodnik, który zmienił wszystko.
Piątkowe informacje nie były jednak nowe dla prezesa Spurs, Daniela Levy’ego. Ten już 24 godziny wcześniej dowiedział się jak wygląda sytuacja i przez cały dzień w czwartek próbował sprawić, żeby Tottenham wrócił na prowadzenie w wyścigu o Díaza, który był już wtedy dogadany z The Reds.
To nie pierwszy raz, gdy Liverpool starł się na rynku transferowym z Kogutami. Pod koniec lata w 2012 roku, Spurs sprowadzili na White Hart Lane Clinta Dempseya co zostało uznane za porażkę nowych właścicieli The Reds – FSG. Amerykanie nie byli przekonani do tego ruchu tak bardzo jak ówczesny menedżer, Brendan Rodgers. Tego samego lata, Spurs kupili także Gylfiego Sigurðssona, którym interesował się Rodgers, ale ponownie właściciele nie wykazywali entuzjazmu i nie zdecydowali się na transfer.
Podobne budżety i ambicje sprawiły, że oba kluby przez następną dekadę rywalizowały o tych samych piłkarzy. W 2013 roku, Liverpool dogadał się z Anży Makhachkala w sprawie transferu Williana, ale do gry tylnymi drzwiami wszedł Levy, który przechwycił zawodnika. Jednak w ostatniej chwili, gdy Brazylijczyk był już gotowy do podpisania kontraktu na horyzoncie pojawiła się Chelsea i szybko sprowadziła piłkarza do siebie.
W 2015 roku, Danny Ings jako wolny agent wybrał Liverpool zamiast Tottenhamu, a rok później Gini Wijnaldum także postanowił kontynuować karierę w Merseyside zamiast w Londynie.
Wróćmy jednak do ostatniego czwartku. Gdy Levy dowiedział się jak daleko zaszły już negocjacje Díaza z Liverpoolem to tak naprawdę niewiele mógł zrobić. Prezes Kogutów zagroził, że o zachowaniu departamentu transferów doniesie samym właścicielom klubu - Johnowi W. Henry'emu oraz Mike'owi Gordonowi. Jednym problemem Levy'ego był fakt, że Henry i Gordon wiedzieli o całej transakcji i byli zachwyceni realizowaną strategią.
Wszystko zaczęło się już rok temu z powodu problemów finansowych Porto. Liverpool zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, ponieważ Portugalczycy zalegają z ratami za Marko Grujicia. Samo Porto przez całą jesień, aż do końca roku dawało do zrozumienia, że chce sprzedać Díaza, który stał się celem numer jeden dla Jürgena Kloppa. Kolumbijczyk miał klauzulę wykupu na poziomie 80 milionów euro, ale Porto ustaliło mniejszą cenę – 60 milionów plus bonusy. The Reds chcieli skontaktować się z Portugalczykami po zamknięciu zimowego okienka transferowego i porozmawiać na temat potencjalnego transferu latem.
Jednak kilka tygodni później, Porto poinformowało Liverpool, że pojawili się nowi zainteresowani, a jeden klub z Premier League poprosił o przyśpieszenie tematu. The Reds od razu zaznaczyli jednak, że nie są zainteresowani zakupem przy wspomnianej wyżej cenie, podczas gdy w tym samym czasie Levy zaczął negocjować. Liverpool poprosił jednak, aby Porto dało znać jeśli dogada się z jakimś klubem. The Reds powiedzieli także agentom piłkarza, że przemyślą każdą ofertę, którą złoży im Tottenham.
Kwestia transferów na Anfield przechodzi obecnie do rąk Juliana Warda, który cały czas współpracuje jeszcze z Michaelem Edwardsem, który co ciekawe pracował wcześniej w Tottenhamie.
Levy wynegocjował kwotę 45 milionów euro plus dodatkowe 15 w bonusach, które byłby jednak kluczowe. Były one zależne od osiągnieć, które mogą być trudne dla zawodnika. Gdy tylko oba kluby się dogadały, Liverpool dowiedział się jak wygląda sytuacja, a Ward i Edwards bardzo szybko przeszli do działania.
FSG zgodziło się na zapłacenie wspomnianej kwoty. Porto z uwagi na swoje problemy finansowe poprosiło o 8 milionów euro do poniedziałku, co nie stanowiło problemu dla Liverpoolu. W tym samym czasie Klopp skontaktował się z Díazem poprzez FaceTime'a. Kolumbijczyk przebywał bowiem na zgrupowaniu swojej reprezentacji, a Niemiec był w Liverpoolu. Obaj panowie dobrze się jednak dogadywali.
W czwartek rano cała transakcja pomiędzy Liverpoolem, a Porto była już ustalona. 45 milionów euro plus 15 w bonusach to mniej więcej to, co wcześniej ustalił Tottenham. The Reds zgodzili się jednak niemal natychmiast zapłacić wspomniane osiem milionów. Co więcej, Díaz i jego agenci od razu przekazali Porto, że preferują transfer do Liverpoolu. Pod koniec dnia wszystko było już dogadane.
Dla Levy’ego był to już drugi zawodnik, którego nie sprowadził zimą po tym jak nie udało się wypożyczyć Adamy Traoré. Chwilę później Spurs dowiedzieli się także, że nie ma szans na transfer Francka Kessiego z Milanu. Jeszcze w czwartek Levy próbował przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę przedstawiając poprawioną ofertę, ale sprawa była już zamknięta. Porto zagwarantowało sobie szybką wypłatę potrzebnych im środków, a Díaz był już dogadany z Kloppem. Transakcja była realizowana na korzyść Liverpoolu, a w piątek nie było już szans, aby prezes Kogutów wszedł do gry tylnymi drzwiami.
tłum. red. BarryAllen
Autor: Sam Wallace
Data publikacji: 03.02.2022