Díaz najlepszym styczniowym transferem Liverpoolu?
Artykuł z cyklu Artykuły
Luis Díaz został poproszony przed opuszczeniem El Madrigal we wtorkowy wieczór o nagranie krótkiej wiadomości do fanów.
Kolumbijczyk odłożył na chwilę nagrodę dla najlepszego zawodnika meczu i chwycił telefon podany mu przez ekipę zajmującą się klubowymi social mediami. Wziął głęboki oddech i powiedział:
- Dziękujemy, do zobaczenia w Paryżu.
To była krótka i urocza wiadomość. Koledzy z drużyny Curtis Jones i James Milner, którzy obserwowali całą scenę głośno się roześmiali, a następnie poklepali Díaza po plecach.
Angielski Kolumbijczyka wymaga jeszcze poprawy, ale z piłką przy nodze (lub przy głowie) Díaz ustanawia nowe standardy.
Jako styczniowy transfer nadał drużynie nowy wymiar w nieustannej pogoni za chwałą. Nie tylko uzupełnił ofensywę drużyny Kloppa, ale wzniósł ją na wyższy poziom.
Od przybycia za 50 mln funtów z FC Porto, mecz z Villarreal był tym, w którym Kolumbijczyk wniósł najwięcej, pomimo rozpoczęcia meczu na ławce.
- Jest niesamowity - powiedział Virgil van Dijk.
- Nieważne przeciwko komu gra. Zawsze atakuje rywala bez strachu. Gdy straci piłkę, to jak najszybciej ją odzyskuje i atakuje ponownie. Bardzo ciężko jest bronić przeciwko komuś takiemu.
Holender doskonale wie jak to jest przyjść w środku sezonu, więc pomaga napędzać napastnika Liverpoolu.
Sam przyszedł z Southampton w styczniu 2018 roku za 75 mln funtów, stając się najdroższym obrońcą świata i z miejsca został zawodnikiem, który najbardziej wpłynął na postawę Liverpoolu w erze Premier League.
Gdyby nie obecność Van Dijka w obronie, Liverpool nie miałby szans na dojście do finału Ligi Mistrzów rozgrywanego w Kijowie przeciwko Realowi Madryt.
Obie te sytuacje są bardzo podobne, ale być może wpływ Diaza na grę jest jeszcze większy.
Liverpool wiedział dokładnie czego się spodziewać po Van Dijku. Był pożądanym zawodnikiem, który znał realia brytyjskiej piłki po czterech i pół roku spędzonych w Celticu, a później w Southampton. Trzeba powiedzieć, że sprostał oczekiwaniom. Nie było zaskoczeniem, że Holender stał się znacznie lepszą wersją Dejana Lovrena i Ragnara Klavana.
Díaz natomiast stanął przed nie lada wyzwaniem, przychodząc do zimnej Anglii w środku sezonu. Musiał próbować przebić się do składu, w którym pierwsze skrzypce odgrywali Diogo Jota, Mohamed Salah i Sadio Mané, wspierani również przez Roberto Firmino, Divocka Origiego i Takumiego Minamino. Wydawało się, że ciężko będzie o miejsce w składzie. Spodziewano się, że Kolumbijczyk będzie w drugiej połowie sezonu powoli wprowadzany do drużyny.
W przeciwieństwie do Van Dijka, Díaz musiał przystosować się nie tylko do nowego kraju i ligi, ale również do nowego języka. Sposób w jaki sobie poradził, pomógł Liverpoolowi nabrać impetu w ostatnich czterech miesiącach.
W styczniowym okienku na Anfield przychodzili również Luis Suárez, Daniel Sturridge i Philippe Coutinho, ale żaden z nich nie odegrał mocno znaczącej roli tak szybko.
Sturridge w ostatnich pięciu miesiącach sezonu 2012/13 zdobył co prawda 11 goli w 16 występach, po przyjściu z Chelsea, ale to jedynie pomogło Liverpoolowi dźwignąć się z ósmego miejsca na siódme w ligowej tabeli. Był to pierwszy sezon pod wodzą Brendana Rodgersa, a Liverpool nie wygrał wtedy żadnego trofeum.
Díaz daje drużynie znacznie więcej. Również presja na nim ciążąca jest nieporównywalnie większa, biorąc pod uwagę to o co walczy Liverpool.
Wystarczy popatrzeć na mecze w których wystąpił. Został zawodnikiem finału Carabao Cup przeciwko Chelsea i po zaledwie miesiącu w nowym klubie zgarnął pierwszy medal.
W swoim drugim rozpoczętym ligowym spotkaniu strzelił decydującego gola przeciwko Norwich City, a trzy tygodnie później - 12 marca, precyzyjnym strzałem głową napoczął Brighton. Miesiąc później powrócił do Portugalii na spotkanie z Benficą, podczas którego był wygwizdany i obrzucany przedmiotami przez kibiców. Díaz odpowiedział golem i asystą, dzięki czemu Liverpool wygrał pierwsze spotkanie ćwierćfinałowe 3-1 i przejął kontrolę nad dwumeczem.
Następnie strzelił pierwszą bramkę w wygranym 4-0 spotkaniu z Manchesterem United na Anfield. Pięć dni później w meczu z Evertonem wszedł z ławki i zaliczył asystę przy golu Divocka Origiego, podając mu piłkę na tacy.
Potwierdził swoją klasę również w meczach o wyższą stawkę, zdobywając gola na 2-2 przeciwko Villarreal, po świetnym dośrodkowaniu Trenta Alexandra-Arnolda. Jego ruch był niezwykle inteligentny. W drugiej połowie wtorkowego meczu 18 z jego 20 podań było celnych (90% skuteczności), oraz wygrał cztery na pięć pojedynków.
W sumie Kolumbijczyk zaliczył pięć goli i trzy asysty w 21 występach, w których 13 zagrał od początku. Liczby jednak nie oddają w pełni jego wpływu na grę. Díaz pozostawia po sobie pozytywne wrażenie za każdym razem gdy wchodzi na boisko w koszulce Liverpoolu. Fakt, że Jota, który strzelił w tym sezonie 21 goli może nie zagrać od początku w finale w Paryżu, biorąc pod uwagę formę Díaza, mówi samo za siebie.
Od swojego przybycia do Merseyside Díaz oddaje średnio 4,1 strzału na mecz. Jedynym zawodnikiem Liverpoolu, który ma wyższy wskaźnik jest Mohamed Salah, u którego wynosi on 4,3 strzału na 90 minut. Współczynnik expected goals (xG) Díaza wynosi 6,3 czyli nieco więcej niż zdobytych przez niego bramek.
Wśród trenerów panuje silne przekonanie, że to dopiero początek i najlepsze jeszcze nadejdzie. Biorąc pod uwagę sytuacje, które sobie stworzył, mógł spokojnie zakończyć wtorkowy mecz z hattrickiem.
Nieustraszona natura Díaza, w połączeniu z pragnieniem ataku obrońców rywali i świetną pracą bez piłki może przypominać nieco Luisa Suáreza w najlepszych momentach. Díaz jest jednak bardziej wyrafinowaną wersją Urugwajczyka. Nie zalicza brzydkich starć z przeciwnikami i nie kłóci się ciągle z sędziami. Kolumbijczyk gra z uśmiechem na twarzy. Klopp twierdzi, że nigdy wcześniej nie spotkał zawodnika, który w czasie treningu cały czas pozostawałby uśmiechnięty.
- Wiedzieliśmy, że jest tylko kilku zawodników w Europie, którzy są w stanie przyjść i zacząć natychmiast grać - mówi asystent Kloppa Pep Lijnders.
- Adaptacja Luisa jest niesamowita. Nieustannie tworzy zagrożenie i jest zawodnikiem, który sprawia wrażenie, jakby zawsze miał wystarczająco czasu i miejsca.
Historia Díaz po raz kolejny przypomina, że poza skupieniem się na detalach w najlepszych klubach, wiara i szczęście są równie ważne podczas trwania sezonu.
Gdyby nie Tottenham, który przyjedzie na Anfield w sobotę, Díaz najprawdopodobniej nie byłby teraz zawodnikiem Liverpoolu. Równie mało prawdopodobne jest, że Liverpool na początku maja ciągle walczyłby o cztery trofea.
Díaz był na szczycie listy transferowej Liverpoolu, miał jednak pozostać przez resztę sezonu w Porto i przyjść dopiero latem.
Właściciel Spurs Daniel Levy złożył pod koniec stycznia ofertę za Kolumbijczyka w wysokości 38 mln funtów, która mogła wzrosnąć do 50 mln. Negocjacje z klubem z Londynu zostały jednak storpedowane przez samego Díaza, który jasno stwierdził, że wolałby przejść na Anfield.
Levy zwrócił się do Porto z nową ofertą wartą 50 mln funtów, ale było już za późno. Liverpool dostało nowego gracza sześć miesięcy wcześniej niż planował.
Od momentu przyjazdu reprezentant Kolumbii zniszczył plany powolnego wprowadzania go do drużyny.
- Myślę, że po pełnym okresie przygotowawczym Luis będzie jeszcze lepszy, co mnie trochę przeraża. To co zrobił tu i teraz już jest jednak wyjątkowe - mówi lewy obrońca Liverpoolu Andrew Robertson.
Díaz był bliski łez, gdy dotarł we wtorek do swojego domu i uświadomił sobie, że zagra w finale Ligi Mistrzów. Jego życie bardzo się zmieniło w ostatnich miesiącach.
Pomijając Van Dijka, nie było we współczesnej erze lepszego styczniowego transferu do Liverpoolu.
tłum. red. Redbeatle
Kolumbijczyk odłożył na chwilę nagrodę dla najlepszego zawodnika meczu i chwycił telefon podany mu przez ekipę zajmującą się klubowymi social mediami. Wziął głęboki oddech i powiedział:
- Dziękujemy, do zobaczenia w Paryżu.
To była krótka i urocza wiadomość. Koledzy z drużyny Curtis Jones i James Milner, którzy obserwowali całą scenę głośno się roześmiali, a następnie poklepali Díaza po plecach.
Angielski Kolumbijczyka wymaga jeszcze poprawy, ale z piłką przy nodze (lub przy głowie) Díaz ustanawia nowe standardy.
Jako styczniowy transfer nadał drużynie nowy wymiar w nieustannej pogoni za chwałą. Nie tylko uzupełnił ofensywę drużyny Kloppa, ale wzniósł ją na wyższy poziom.
Od przybycia za 50 mln funtów z FC Porto, mecz z Villarreal był tym, w którym Kolumbijczyk wniósł najwięcej, pomimo rozpoczęcia meczu na ławce.
- Jest niesamowity - powiedział Virgil van Dijk.
- Nieważne przeciwko komu gra. Zawsze atakuje rywala bez strachu. Gdy straci piłkę, to jak najszybciej ją odzyskuje i atakuje ponownie. Bardzo ciężko jest bronić przeciwko komuś takiemu.
Holender doskonale wie jak to jest przyjść w środku sezonu, więc pomaga napędzać napastnika Liverpoolu.
Sam przyszedł z Southampton w styczniu 2018 roku za 75 mln funtów, stając się najdroższym obrońcą świata i z miejsca został zawodnikiem, który najbardziej wpłynął na postawę Liverpoolu w erze Premier League.
Gdyby nie obecność Van Dijka w obronie, Liverpool nie miałby szans na dojście do finału Ligi Mistrzów rozgrywanego w Kijowie przeciwko Realowi Madryt.
Obie te sytuacje są bardzo podobne, ale być może wpływ Diaza na grę jest jeszcze większy.
Liverpool wiedział dokładnie czego się spodziewać po Van Dijku. Był pożądanym zawodnikiem, który znał realia brytyjskiej piłki po czterech i pół roku spędzonych w Celticu, a później w Southampton. Trzeba powiedzieć, że sprostał oczekiwaniom. Nie było zaskoczeniem, że Holender stał się znacznie lepszą wersją Dejana Lovrena i Ragnara Klavana.
Díaz natomiast stanął przed nie lada wyzwaniem, przychodząc do zimnej Anglii w środku sezonu. Musiał próbować przebić się do składu, w którym pierwsze skrzypce odgrywali Diogo Jota, Mohamed Salah i Sadio Mané, wspierani również przez Roberto Firmino, Divocka Origiego i Takumiego Minamino. Wydawało się, że ciężko będzie o miejsce w składzie. Spodziewano się, że Kolumbijczyk będzie w drugiej połowie sezonu powoli wprowadzany do drużyny.
W przeciwieństwie do Van Dijka, Díaz musiał przystosować się nie tylko do nowego kraju i ligi, ale również do nowego języka. Sposób w jaki sobie poradził, pomógł Liverpoolowi nabrać impetu w ostatnich czterech miesiącach.
W styczniowym okienku na Anfield przychodzili również Luis Suárez, Daniel Sturridge i Philippe Coutinho, ale żaden z nich nie odegrał mocno znaczącej roli tak szybko.
Sturridge w ostatnich pięciu miesiącach sezonu 2012/13 zdobył co prawda 11 goli w 16 występach, po przyjściu z Chelsea, ale to jedynie pomogło Liverpoolowi dźwignąć się z ósmego miejsca na siódme w ligowej tabeli. Był to pierwszy sezon pod wodzą Brendana Rodgersa, a Liverpool nie wygrał wtedy żadnego trofeum.
Díaz daje drużynie znacznie więcej. Również presja na nim ciążąca jest nieporównywalnie większa, biorąc pod uwagę to o co walczy Liverpool.
Wystarczy popatrzeć na mecze w których wystąpił. Został zawodnikiem finału Carabao Cup przeciwko Chelsea i po zaledwie miesiącu w nowym klubie zgarnął pierwszy medal.
W swoim drugim rozpoczętym ligowym spotkaniu strzelił decydującego gola przeciwko Norwich City, a trzy tygodnie później - 12 marca, precyzyjnym strzałem głową napoczął Brighton. Miesiąc później powrócił do Portugalii na spotkanie z Benficą, podczas którego był wygwizdany i obrzucany przedmiotami przez kibiców. Díaz odpowiedział golem i asystą, dzięki czemu Liverpool wygrał pierwsze spotkanie ćwierćfinałowe 3-1 i przejął kontrolę nad dwumeczem.
Następnie strzelił pierwszą bramkę w wygranym 4-0 spotkaniu z Manchesterem United na Anfield. Pięć dni później w meczu z Evertonem wszedł z ławki i zaliczył asystę przy golu Divocka Origiego, podając mu piłkę na tacy.
Potwierdził swoją klasę również w meczach o wyższą stawkę, zdobywając gola na 2-2 przeciwko Villarreal, po świetnym dośrodkowaniu Trenta Alexandra-Arnolda. Jego ruch był niezwykle inteligentny. W drugiej połowie wtorkowego meczu 18 z jego 20 podań było celnych (90% skuteczności), oraz wygrał cztery na pięć pojedynków.
W sumie Kolumbijczyk zaliczył pięć goli i trzy asysty w 21 występach, w których 13 zagrał od początku. Liczby jednak nie oddają w pełni jego wpływu na grę. Díaz pozostawia po sobie pozytywne wrażenie za każdym razem gdy wchodzi na boisko w koszulce Liverpoolu. Fakt, że Jota, który strzelił w tym sezonie 21 goli może nie zagrać od początku w finale w Paryżu, biorąc pod uwagę formę Díaza, mówi samo za siebie.
Od swojego przybycia do Merseyside Díaz oddaje średnio 4,1 strzału na mecz. Jedynym zawodnikiem Liverpoolu, który ma wyższy wskaźnik jest Mohamed Salah, u którego wynosi on 4,3 strzału na 90 minut. Współczynnik expected goals (xG) Díaza wynosi 6,3 czyli nieco więcej niż zdobytych przez niego bramek.
Wśród trenerów panuje silne przekonanie, że to dopiero początek i najlepsze jeszcze nadejdzie. Biorąc pod uwagę sytuacje, które sobie stworzył, mógł spokojnie zakończyć wtorkowy mecz z hattrickiem.
Nieustraszona natura Díaza, w połączeniu z pragnieniem ataku obrońców rywali i świetną pracą bez piłki może przypominać nieco Luisa Suáreza w najlepszych momentach. Díaz jest jednak bardziej wyrafinowaną wersją Urugwajczyka. Nie zalicza brzydkich starć z przeciwnikami i nie kłóci się ciągle z sędziami. Kolumbijczyk gra z uśmiechem na twarzy. Klopp twierdzi, że nigdy wcześniej nie spotkał zawodnika, który w czasie treningu cały czas pozostawałby uśmiechnięty.
- Wiedzieliśmy, że jest tylko kilku zawodników w Europie, którzy są w stanie przyjść i zacząć natychmiast grać - mówi asystent Kloppa Pep Lijnders.
- Adaptacja Luisa jest niesamowita. Nieustannie tworzy zagrożenie i jest zawodnikiem, który sprawia wrażenie, jakby zawsze miał wystarczająco czasu i miejsca.
Historia Díaz po raz kolejny przypomina, że poza skupieniem się na detalach w najlepszych klubach, wiara i szczęście są równie ważne podczas trwania sezonu.
Gdyby nie Tottenham, który przyjedzie na Anfield w sobotę, Díaz najprawdopodobniej nie byłby teraz zawodnikiem Liverpoolu. Równie mało prawdopodobne jest, że Liverpool na początku maja ciągle walczyłby o cztery trofea.
Díaz był na szczycie listy transferowej Liverpoolu, miał jednak pozostać przez resztę sezonu w Porto i przyjść dopiero latem.
Właściciel Spurs Daniel Levy złożył pod koniec stycznia ofertę za Kolumbijczyka w wysokości 38 mln funtów, która mogła wzrosnąć do 50 mln. Negocjacje z klubem z Londynu zostały jednak storpedowane przez samego Díaza, który jasno stwierdził, że wolałby przejść na Anfield.
Levy zwrócił się do Porto z nową ofertą wartą 50 mln funtów, ale było już za późno. Liverpool dostało nowego gracza sześć miesięcy wcześniej niż planował.
Od momentu przyjazdu reprezentant Kolumbii zniszczył plany powolnego wprowadzania go do drużyny.
- Myślę, że po pełnym okresie przygotowawczym Luis będzie jeszcze lepszy, co mnie trochę przeraża. To co zrobił tu i teraz już jest jednak wyjątkowe - mówi lewy obrońca Liverpoolu Andrew Robertson.
Díaz był bliski łez, gdy dotarł we wtorek do swojego domu i uświadomił sobie, że zagra w finale Ligi Mistrzów. Jego życie bardzo się zmieniło w ostatnich miesiącach.
Pomijając Van Dijka, nie było we współczesnej erze lepszego styczniowego transferu do Liverpoolu.
tłum. red. Redbeatle
Autor: James Pearce
Data publikacji: 05.05.2022