FSG musi dać fanom powód do wiary
Artykuł z cyklu Artykuły
Dla kibiców Liverpoolu przygnębionych tym, jak mizernie wygląda bieżący sezon, nadzieja na zakontraktowanie przez klub Jude’a Bellinghama nadchodzącego lata była tak potrzebnym światełkiem w tunelu.
Miał to być przejaw wyczekiwanej ambicji – dowód na to, że Liverpool ponownie na poważnie myśli o rywalizowaniu o najwyższe cele poprzez pobicie swojego rekordu transferowego przy okazji umowy dotyczącej najbardziej utalentowanego młodego pomocnika w Europie.
Jürgen Klopp nie ukrywał swojego podziwu dla reprezentanta Anglii. W lipcu minionego roku mówił, że „jedynym problemem” jest to, że nie był dostępny do transferu, a po występach w Katarze na Mistrzostwach Świata wspominał, że „każdy jest w stanie dostrzec, że jest niesamowity”.
Owszem, było wiadomo, że zawsze rywalizacja o jego podpis będzie zacięta, biorąc pod uwagę innych zainteresowanych ze znacznie głębszymi kieszeniami, ale Liverpool wydawał się być idealnym miejscem dla nastolatka, który dorastał wpatrzony w Stevena Gerrarda. Mógł zostać twarzą tej przebudowy linii pomocy i potencjalnie jej głównym trybem na następną dekadę.
Na zgrupowaniach reprezentacji przyjaźnie z Jordanem Hendersonem i Trentem Alexandrem-Arnoldem już zostały zawarte – ten ostatni był w ubiegłym miesiącu razem z Bellinghamem na koncercie Chrisa Browna. Henderson pytany ostatnio o przyszłość Bellinghama odpowiedział: „Gdyby miał skończyć w Liverpoolu (po przejściu z Borussii), byłoby wspaniale. Jego potencjał nie ma granic”.
Jak się wydaje, ten potencjał będzie się obecnie realizować gdzie indziej. Władze klubu z Anfield przyznają, że po długich dyskusjach doszły do wniosku, iż tego lata należy wycofać się z pościgu po Bellinghama.
Cynicy z pewnością stwierdzą, że to wyłącznie zagrywka obliczona na zbicie ceny albo że Liverpool jest już przekonany, że zawodnik zdecydował się dołączyć do zespołu rywala.
Jednak rzeczywistość jest taka, że w ostatnich tygodniach coraz bardziej wyraźnie było widać, że nadzieje Liverpoolu na pozyskanie Bellinghama spadają. W ubiegłym miesiącu David Ornstein pisał dla The Athletic, że w uprzywilejowanej pozycji są tu bogatsze Manchester City i Real Madryt.
Liverpool przyznając się do porażki w pogoni za zawodnikiem, który od tak dawna był celem numer jeden, rodzi zrozumiały gniew i frustrację wśród kibiców.
Właściciele klubu Fenway Sports Group (FSG) od dawna oskarżani są o niedostateczne inwestycje w skład Kloppa i ta decyzja jedynie doleje oliwy do ognia. Wcześniej w tym sezonie Klopp wspominał, ze czasem „chciałby zaryzykować odrobinę więcej” na rynku transferowym.
Kiedy Liverpool minionego lata nie zdecydował się w pomocy na Plan B, po tym jak nie zdołał ściągnąć do siebie reprezentanta Francji Auréliena Tchouaméniego, który przeniósł się z Monaco do Realu Madryt, wiadomość była jasna: postanowiono przeczekać, bo na rynku nie było dostępnego odpowiedniego zawodnika. Nie będzie kompromisów. Przekaz powtórzono w czasie styczniowego okienka.
A teraz, kiedy wreszcie nadarzyła się możliwość, by wyciągnąć Bellinghama z Dortmundu, zdecydowali się tego nie robić. Dlaczego?
Wiarygodne źródła na Anfield wskazują, że dotarli do punktu, w którym umowa „przestała mieć sens”. Kwota odstępnego w okolicach 130 mln funtów powiększona o tygodniówkę i prowizje agentów nadgryzłaby znaczną część budżetu transferowego Kloppa na nadchodzące okienko.
A ponadto Liverpool wciąż nie ma pewności, czy Bellingham tego lata na pewno opuści Dortmund – ani czy wybierze przenosiny na Anfield, jeśli zdecyduje się na transfer. Istnieją obawy, że całość będzie ciągnąć się przez całe lato, a przez to klub nie zdoła uruchomić wariantów alternatywnych takich jak Mason Mount z Chelsea czy Alexis Mac Allister z Brighton, którzy do tego czasu mogą zostać przechwyceni przez konkurencję. Klopp chce załatwić transfery jak najszybciej, żeby skompletować skład przed okresem przygotowawczym.
Wcześniej w bieżącym sezonie Liverpool przewidywał, że Bellingham będzie dostępny za około 80 mln funtów, ale jego występy na Mundialu znacząco podniosły zarówno jego renomę, jak i cenę. Jednak według zapewnień największa zmiana zaszła wobec oceny, jak duża przebudowa składu jest w istocie konieczna do przeprowadzenia.
Gdyby Liverpool potrzebował jedynie Bellinghama, by grać o najwyższe cele, sprawy miałyby się inaczej, jednak rażące błędy na przestrzeni całego sezonu odsłoniły niewygodną prawdę, że skład wymaga wzmocnienia czterema czy pięcioma nowymi twarzami. Klopp potrzebuje dwóch jeśli nie trzech nowych pomocników, linia obrony także wymaga wzmocnienia, a Liverpool musi jeszcze zdecydować, czy ściągnąć zastępstwo dla odchodzącego Roberto Firmino.
Biorąc to pod uwagę, pojawiło się przekonanie, że nie mogą usprawiedliwić wydania tak dużej kwoty na jednego zawodnika, zwłaszcza że wizja gry w przyszłym sezonie w Lidze Mistrzów oddala się. Cztery zwycięstwa w 13 meczach ligowych od początku roku powodują, że przy dziewięciu kolejkach do końca, strata do czwartego miejsca wynosi 12 punktów.
Wypadnięcie z europejskiej elity po raz pierwszy od sezonu 2016/2017 może znacząco uszczuplić źródła dochodów klubu prowadzonego przez FSG w myśl zrównoważonych zasad samowystarczalności. Właściciele nie wyciągają gotówki z klubu, ale i nie inwestują przesadnie dużo własnych pieniędzy.
FSG w ostatnim półroczu poszukiwał nowych inwestorów, jednak rozmowy na temat sprzedaży pakietu mniejszościowego wciąż trwają. Klopp został zapewniony, że latem będą dostępne znaczące środki, ale najwyraźniej nie będzie ich tyle, by wystarczyło i na Bellinghama, i na pozostałe wzmocnienia.
Można zaakceptować rozumowanie stojące za zatrzymaniem pościgu na tym etapie, ale w tym samym czasie uprawnione jest narzekanie na strategię pozyskiwania zawodników, która sprawiła, że w jednym oknie trzeba dokonać aż tylu korekt.
Weźmy na przykład kulejącą formację pomocy, która stała się tak oczywistym problemem.
Tak, stopień, w jakim Henderson i Fabinho obniżyli swoje loty w porównaniu do poprzedniego sezonu był nie do przewidzenia, ale kwestie zdrowotne Thiago nie mogą być niespodzianką. Podobnie jak całkowita nieprzewidywalność dostępności Naby’ego Keïty i Alexa Oxlade’a-Chamberlaina, spośród których obaj opuszczą klub tego lata. James Milner skończył w styczniu 37 lat, a młodzieżowcy Curtis Jones i Harvey Elliott wciąż nie weszli jeszcze na najwyższe obroty.
Liverpool desperacko potrzebował zastrzyku energii i sprawdzonej jakości w pomocy już poprzedniego lata. Na próżno. Wobec kontuzji zdecydowali się na paniczny zakup w samej końcówce okienka – zapłacili 4 mln funtów za wypożyczenie Arthura Melo z Juventusu, który dotąd w oficjalnym meczu zagrał 13 minut. Klub okropnie przeliczył się co do stanu swojego posiadania, za co obecnie słono płaci.
Thiago pozostaje jedynym pomocnikiem w wieku seniorskim, jakiego Liverpool kupił od czasu sprowadzenia Keïty z RB Lipsk latem 2018 roku.
Gdyby podeszli do rekrutacji w nieco bardziej rozsądny sposób (większość dostępnych środków przeznaczono na zakup napastnika Darwina Núñeza, który miał w tym sezonie swoje wzloty i upadki), prawdopodobnie nie byliby obecnie poza pierwszą czwórką z tak palącą potrzebą przebudowy składu. Byliby w znacznie lepszym położeniu by tak przyciągnąć, jak i sfinansować zakup Bellinghama.
– Czegokolwiek byśmy nie zrobili w przyszłym roku, w oczach ludzi, i waszych, to nie będzie dość – powiedział Klopp przed ostatnim meczem z Arsenalem. – Ale tak, z mądrymi ruchami na rynku wzmocnimy się, z pewnością. Taki jest plan.
Wszystkie oczy będą teraz zwrócone na Anfield. Presja na właścicieli się wzmaga – muszą dać klubowi to, co niezbędne.
Pozyskanie Bellinghama byłoby prawdziwym przejawem ambicji. Oddanie pola innym może być pragmatyczne, ale w tym samym czasie i rozczarowujące.
Pokazuje zarówno ograniczenia finansowe, jakim Liverpool będzie musiał sprostać, jak i skalę wyzwania czekającego Kloppa tego lata.
James Pearce
Autor: Arvedui
Data publikacji: 13.04.2023