Klub za długo zwlekał z decyzją ws. Bellinghama
Artykuł z cyklu Artykuły
Okoliczności nie uległy zmianie: nie zmieniła się wycena Bellinghama, a Liverpool wciąż desperacko potrzebuje wzmocnień w pomocy, by dokonać przebudowy zespołu.
Dlaczego więc The Reds zrezygnowali z Jude'a Bellinghama - zawodnika, który przez prawie całe ostatnie trzy lata był na szczycie klubowej listy życzeń?
Doniesienia z Anfield sugerują, że to praktyczne rozwiązanie i, jeśli spojrzeć na to bez kontekstu, to uczciwe postawienie sprawy. Skala pracy, jaką trzeba włożyć w przebudowę, oznacza, że wydanie 100 milionów na jeden talent - niezależnie od tego, jak fenomenalny - nie byłoby rozsądne dla biznesu, działającego w ramach swoich możliwości finansowych.
Niemniej jednak Liverpool w ciągu kolejnych okien transferowych ignorował oczywistą potrzebę wzmocnienia pomocy w oczekiwaniu na "odpowiedniego zawodnika". Od długiego czasu za tym określeniem krył się Bellingham, o którym Klopp mówił w przeszłości, że nie został sprowadzony na Anfield tylko dlatego, że nie był dostępny.
Duże ruchy były planowane na najbliższe lato. W międzyczasie odpuszczono jednak inne cele transferowe, sezon został zrujnowany, a zespół czeka teraz bardziej dotkliwa transformacja. Do tego pozycja negocjacyjna Liverpoolu została poważnie osłabiona, ponieważ inne kluby mają świadomość tego, jak bardzo The Reds potrzebują wzmocnień.
Dlaczego tak długo zajęło ludziom z Anfield - przy tak wielu poświęceniach - zrozumienie czegoś, co było oczywiste? Od samego początku było wiadomo, że Bellingham będzie kosztował olbrzymie pieniądze.
Jedynym pomocnikiem, który od 2018 roku wzmocnił pierwszy zespół Liverpoolu, jest Thiago Alcântara, a odmłodzenie środka pola - zwłaszcza biorąc pod uwagę zmęczenie i urazy w zespole - było konieczne już od jakiegoś czasu.
Być może desperacka chęć Kloppa, by ściągnąć Bellinghama, zniknęła w obliczu rosnącego przekonania co do tego, że zapewnienie sobie udziału w Lidze Mistrzów (i pieniędzy z tym związanych) jest obecnie poza zasięgiem klubu.
Jednak gdyby nie obsesja na punkcie tego, że tylko jeden zawodnik może uleczyć Liverpool, czy klub w ogóle znajdowałby się w sytuacji, w której musi planować życie poza europejską elitą?
To nie jest miejsce, w którym The Reds znaleźli się nagle. Klub dotarł do tego punktu, bagatelizując sygnały ostrzegawcze, widoczne w trakcie osiągania sukcesów przez graczy, którzy bez przerwy byli na boisku. I teraz są wykończeni.
Już w lecie 2021 roku niektórzy członkowie zespołu rekrutacyjnego Liverpoolu sygnalizowali, że skład oddala się od "odpowiedniej średniej wieku". Mieli przeczucie, że przedłużanie kontraktów nie jest najlepszą strategią dla trzonu zespołu, który ma za sobą kilka wymagających sezonów - co zresztą odbija się na psychice i ciałach zawodników.
Należało wówczas wesprzeć zawodników pierwszego składu poprzez powolną budowę "kolejnej świetnej ekipy". Zamiast tego Liverpool zaniedbał swoją najbardziej palącą potrzebę.
Gdy Aurelien Tchouameni wybrał zeszłego lata Real Madryt zamiast The Reds, klub nie zmienił podejścia. Ryan Gravenberch, który również był na klubowej liście życzeń, trafił do Bayernu Monachium. Inne opcje odrzucono w oczekiwaniu na "odpowiedniego zawodnika". Brzmi znajomo?
Desperackie wypożyczenie kontuzjowanego Arthura Melo w ostatnim dniu okienka transferowego, by zażegnać kryzys kontuzji w środku pola, było jedynym ruchem klubu w zakresie wzmocnienia pomocy.
Jak najbystrzejsi ludzie w branży dotarli do tego punktu? Już wcześniej mówiono w Liverpoolu, że budowa mocnej drużyny jest łatwiejszym zadaniem niż odbudowa takiej, która osiągnęła swój sufit i wyznaczyła nowe standardy.
Liverpool jednak uczynił już bardzo trudne zadanie jeszcze bardziej wymagającym, pozostawiając sobie tak wiele do zrobienia w ciągu jednego lata. W ciągu ostatniego roku Liverpool wydał 180 milionów funtów na atak, jednocześnie stając przed niemal pełną przebudową środka pola oraz potrzebą pozyskania przynajmniej jednego czołowego obrońcy.
Naby'emu Keïcie, Alexowi Oxlade'owi-Chamberlainowi i Jamesowi Milnerowi (37 lat) kończą się umowy. Jordan Henderson ma 32 lata, Fabinho zaliczył wyraźny spadek formy, a problemem jest także częsta niedyspozycja Thiago. Jest jeszcze Harvey Elliott i Curtis Jones, ale obydwaj nie są jeszcze ukształtowanymi zawodnikami.
Ponownie - nic z tego nie jest nowością. To wyjaśnia, dlaczego niektórzy sceptycznie odnoszą się do informacji o porzuceniu zainteresowania Bellinghamem, uważając ją za ruch mający na celu obniżenie ceny zawodnika.
To jednak neguje rzeczywistość, w której Dortmund wcale nie musi sprzedawać reprezentanta Anglii, poza tym jest jeszcze Real Madryt i Manchester City gotowe wyłożyć odpowiednie pieniądze oraz badający możliwość sprowadzenia pomocnika Manchester United.
O ile Bellingham nie postawi jasno sprawy, że w grę wchodzi tylko Liverpool i nikt inny, klub nie ma żadnej pozycji negocjacyjnej.
Jeśli nic się drastycznie nie zmieni, sytuacja będzie przedstawiała się tak, że klub za długo czekał na idealny scenariusz, nawet wtedy gdy stał się uosobieniem mema z pieskiem w środku pożaru.
W Liverpoolu doszli do słusznej konkluzji - jeden świetny transfer nie ugasi wielu pożarów, szczególnie jeśli będzie bardzo drogi, a cały proces może przez to ulec wydłużeniu - jednak poprzez niewłaściwe podejście do tematu w ostatnich okienkach transferowych.
Ciężko wyobrazić sobie Liverpool, przebudowujący linię pomocy bez konieczności głębszego sięgania do portfela. Mason Mount, który zaczyna wyrastać na główny cel transferowy klubu, jest wyceniany przez Chelsea na 70 milionów funtów.
Brighton odrzuciło ofertę Arsenalu opiewającą na podobną kwotę za Moisesa Caicedo - szeroko docenianego przez zespół rekrutacyjny The Reds - i z pewnością będzie oczekiwało większej kwoty za niego i Alexa Mac Allistera po dobrym sezonie w ich wykonaniu. Para nie będzie narzekała latem na brak ofert. Bardziej umiarkowaną opcją byłby Nicolo Barella z Interu Mediolan, którego wycenia się na około 50 milionów funtów.
Liverpool mógłby odnowić zainteresowanie Gravenberchem, który jest zniechęcony brakiem gry w Bayernie, w klubie badano też sytuację Luki Sucicia z Salzburga oraz Teuna Koopmeinersa z Atalanty.
Tymczasem Bellingham ma pełną swobodę - może zostać w Dortmundzie na kolejny sezon, by kontynuować swój rozwój albo wybrać pomiędzy Realem i City.
Priorytetem United jest sprowadzenie topowego napastnika, choć klub musi mieć na uwadze przepisy Finansowego Fair Play. Jeśli jednak Bellingham wyraziłby chęć transferu do Manchesteru, wówczas Czerwone Diabły nie wahałyby się ruszyć po piłkarza, którego desperacko pragnęli sprowadzić w 2020 roku.
Według doniesień Sky Sports News z listopada ubiegłego roku, Real uważa, że to ich oferta dla Bellinghama jest bezkonkurencyjna - będzie mógł zdobyć Złotą Piłkę i stać się królem Europy na Bernabeu. Hiszpanie jednak za największe zagrożenie dla przeprowadzenia transferu 19-latka uważają ekipę Pepa Guardioli.
Bellingham ma wybór, Liverpool natomiast potrzebuje różnorodności.
Według Sky Germany na klubowej liście alternatyw dla Jude'a Bellinghama widnieje Declan Rice i Moises Caicedo.
The Reds zrezygnowali z pogoni za Jude'em Bellinghamem ze względu na wycenę młodego pomocnika przez Borussię Dortmund na poziomie 100 milionów funtów.
Mimo, że Liverpool od długiego czasu obserwuje Bellinghama, w klubie panuje przekonanie, że tak duży wydatek na jednego zawodnika nie jest dobrą strategią, by zaradzić tegorocznej obniżce formy.
Liverpool będzie aktywny w letnim oknie transferowym i spróbuje przemeblować swój skład, ściągając przynajmniej dwóch nowych pomocników .
Sky Germany informuje, że oprócz Rice'a z West Hamu i Caicedo z Brighton The Reds będą obserwować Nicolo Barellę z Interu, Matheusa Nunesa z Wolverhampton i Ryana Gravenbercha z Bayernu.
Melissa Reddy
Autor: Bartolino
Data publikacji: 14.04.2023