TOT
Tottenham Hotspur
Premier League
22.12.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1828

The elephant in the room

Artykuł z cyklu Artykuły


30.09.2023 rok. Sobota wieczór.

Dzień ten na długo zapadnie w pamięci kibicom Liverpoolu, a może i fanom piłki nożnej w ogóle.
Niestety nie będą to przyjemne wspomnienia, do których będzie się wracać z uśmiechem na twarzy.

Popisywali się nie napastnicy, nie dryblerzy i nie bramkarze, lecz sędziowie – zarówno ci na boisku, jak i obsługujący system VAR.

Dramatyzuję?

To, co się wydarzyło, nie powinno mieć miejsca. Nie dzisiaj. Nie przy możliwościach, wiedzy i doświadczeniu, jakie posiadamy.
Ale stało się. Znowu, trzeba by rzec.

Uważaj, czego sobie życzysz

A chciałem o czymś innym. Temat felietonu nasunął mi się gdzieś w środku tygodnia – przyjemny i ciekawy, wywoływał uśmiech na twarzy, kiedy o nim myślałem.

Wszystko miałem już poukładane, wiedziałem, co i w jaki sposób chcę przekazać. Nic tylko pisać.
Coś mnie jednak natchnęło i stwierdziłem, że poczekam do meczu. W końcu Tottenham wygląda coraz lepiej pod wodzą Postecoglou i kto wie – a nuż pojawi się inny, lepszy temat.

Mam, co chciałem.

Uważaj, czego sobie życzysz, bo może się to spełnić – ostrzegała mama Kevina, zanim ten został sam w domu. Więcej! Robi to każdego roku, a i tak zdaje się nikt nie słucha mądrej kobiety.

Tak to czasami jest, najlepsze rady płyną z ust dobrze nam znanych, przez co nie zwracamy na nie uwagi.

To samo można by powiedzieć o ekipie sędziowskiej z sobotniego meczu: nie posłuchaliby, jeśli mama Kevina, na chwilę przed spotkaniem albo w jego trakcie, skierowała do nich nieco inne słowa.

Nie kombinuj.
Nie szukaj dziury w całym.
Patrz i słuchaj uważnie.
Rozmawiaj.

Angielscy sędziowie zdają się ostatnio żyć w innej rzeczywistości. W wymiarze, w którym to oni są najważniejszą składową piłki nożnej. Kimś, kogo powinno uznawać się za nieomylnego i wszechmocnego.

Tymczasem od początku sezonu nie odbyła się nawet jedna kolejka bez większych kontrowersji.
I jeśli siódma (z meczem Tottenham – Liverpool na sztandarze) nie była kulminacją błędów, chyba nie chcę doczekać tej najgorszej.

Bo będzie już lepiej prawda?
Prawda?

Sędzia – człowiek nietykalny?

Cykl życia PGMOL, czyli organizacji odpowiedzialnej za przydział sędziów do Premier League, wygląda w sposób następujący.

    1. Obietnica poprawy: będzie dobrze, a przynajmniej nie tak jak wcześniej.
   2. Jeden z sędziów popełnia błąd kompromitujący, krzywdzący, wręcz śmieszny w swojej oczywistości.
    3. PGMOL wystosowuje przeprosiny za delikwenta.
    4. Obietnica poprawy: będzie dobrze, a przynajmniej nie tak jak wcześniej.

Mylić się jest rzeczą ludzką. Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, dlatego tak chętnie korzystamy z pomocy technologii, jednocześnie przyznając się do swoich mniejszych i większych ułomności.

Smartfony mówią nam, jak dojechać do punktu docelowego. Komputery wykonują za nas skomplikowane obliczenia, a maszyny wyręczają z pracy fizycznej.

I w sędziowskim fachu pomocą ma służyć technologia. Goal-line Technology, VAR, komunikacja radiowa i coraz to skuteczniejsze nowinki (patrz półautomatyczne spalone testowane na Mundialu – w Anglii potrzebne na wczoraj).

Brzmi nieźle.
Szkoda, że w praktyce zbyt często jest to wszystko zawodne.

Jeszcze raz: pomylić się można. Trudno jednak jest mi zrozumieć, że robi się to w regularnych odstępach czasu i na taką skalę. Bo błędy popełniane przez sędziów w Premier League to już nie te rodem z lat 2000., kiedy główny arbiter przeoczył liniowego machającego chorągiewką (kiedyś to było).

Dzisiejsze pomyłki wypaczają wyniki meczów, bezpośrednio wpływając na układ tabeli.

Przesadzam?

W ciągu ostatnich 5 lat, kwestia mistrzostwa dwa razy rozstrzygała się zaledwie o 1 punkt, a raz o 5 punktów. To zbyt mały margines błędu, żeby móc bez nerwów i z czystym sumieniem wybaczać wyskoki jak ten przy nieuznanej bramce Luisa Díaza.

Co więcej, kibice, zawodnicy i trenerzy frustrują się jeszcze bardziej, kiedy sędzia praktycznie nie ponosi konsekwencji.

Bo nie oszukujmy się: odsunięcie na czas jednej kolejki czy, poszalejmy – dwóch, nijak ma się do strat, jakie poczyniła niekompetencja sędziego.

Díaz strzelił bramkę po fantastycznym podaniu Mo Salaha. Trafienie to dawało prowadzenie drużynie Jürgena Kloppa, która grała w osłabieniu po czerwonej kartce Curtisa Jonesa (o niej za chwilę).

Sędziowie uznali, że Kolumbijczyk spalił akcję, mimo że gołym okiem było widać, że jest inaczej.

Co gorsze, chwilę później to Tottenham wysunął się na prowadzenie.

Czy uznanie bramki Díaza coś by zmieniło w przebiegu całego spotkania? Może nie. Może Liverpool i tak przegrałby 2:1, 3:1 czy też 4:1. Z drugiej strony, mecz mógł potoczyć się zupełnie inaczej.

Tego nikt nie wie, bo nie pozwolono, żeby zawody odbyły się w naturalny dla siebie, uczciwy sposób.

Ja osobiście do końca modliłem się, że tam jednak był spalony. Nie chciałem tego wszystkiego, po co nam kolejne skandale.

Przełknąłbym nawet wysoką porażkę The Reds, co przecież zdarzało się już nie raz od Stambułu 2005 roku, czyli od dnia, kiedy kibicuję Liverpoolowi.

Lecz z tym, co miało miejsce, pogodzić się jest niezwykle trudno.

Liverpool jest czerwony

Od rozpoczęcia sezonu Liverpool zbiera zadziwiająco dużo czerwonych kartek. Jest to sytuacja, do której kibice nie są przyzwyczajeni – w ostatnich latach zawodnicy The Reds wyrzucani z boiska byli sporadycznie.

Dwie ostatnie kartki – dla Jonesa i Joty, również wzbudziły wiele kontrowersji podczas i po meczu z Tottenhamem.

Trzeba tutaj zaznaczyć: z decyzji tych sędzia się wytłumaczy.

Można się nie zgadzać z jego interpretacją przepisów (zwłaszcza przy pierwszym „żółtku” dla Diogo), ale podstawy do karania miał.

Czy było to potrzebne?
No nie.

W czasie rzeczywistym atak Jonesa nie wyglądał brutalnie – pomocnik poszedł na piłkę, po której noga mu się ześlizgnęła i uderzyła w Bissoumę. Mogło skończyć się to źle dla Malijczyka, lecz początkowa wycena faulu (przed interwencją VARu) wydaje się prawidłowa.

Z kolei wyrzucenie Diogo Joty chyba najlepiej skomentowała żona piłkarza, umieszczając w mediach społecznościowych zdjęcie pierwszego faulu opatrzonego emotikoną klauna.

No cóż… Felietonowi temu patronują mądre kobiety.

Czy football się kończy?

Takie mecze sprawiają, że miłość do piłki nożnej w niektórych sercach traci swój żar.

Rozumiem to całkowicie. Sam chwilowo nie odczuwam wielkiej ochoty do oglądania najlepszej ligi świata, która sędziom ewidentnie odjechała poziomem.

Nikt nie chce poświęcać swojego wolnego czasu na dyskusje o błędach sędziowskich i spekulacjach, kiedy nastąpią kolejne.

Czy to się zmieni? Trudno o optymizm.

Jedyne, co mnie cieszy, to postawa zawodników, którzy nawet po drugiej czerwonej kartce wyglądali naprawdę dobrze (grając w 9 przeciwko 11!). Mój dobry kumpel, swoją drogą fan United, powiedział, że Liverpool wyglądał, jakby trenował podobny scenariusz. I coś w tym jest!

Do tego Núñez naładowany energią, idący się do kibiców – złoto.

Gdyby nie pech Matipa, czerwoni wywieźliby punkt z White Hard Line (upokarzając zespół Spurs), co przy aż tak niesprzyjających „okolicznościach” godne jest najwyższego uznania.


Ducha w zespole nie brakuje, motywacji również – spotęgowanej przez czystą i jak najbardziej zrozumiałą sportową złość.

Pozostaje nam liczyć, że przełoży się to na następne spotkania, a kolejny sędziowski „wielbłąd” uderzy w kogoś innego…

Maciej Szmajdziński



Autor: Maciej Szmajdziński
Data publikacji: 02.10.2023