SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1501

Slotyzacja Liverpoolu a wygrana Artety

Artykuł z cyklu Artykuły


W dawnych latach, Indianie z plemienia Hopi zaklinali deszcz tańcząc z niebezpiecznymi grzechotnikami trzymanymi w ... zębach. Chcąc teraz zażartować, powiedziałbym, że tańczyli tak długo aż deszcz spadł albo grzechotnik dostał choroby lokomocyjnej i po prostu wyzionął ducha.

Wiele lat musiało upłynąć, aby dwaj naukowcy udowodnili światu i przede wszystkim - Indianom, że można to robić w mniej radykalny sposób. W 1946 roku Vincent Schaefer i Irving Longmuir – dwaj amerykańscy naukowcy – rozpoczęli badania, które dowiodły, że istnieje możliwość sztucznego wywołania opadów. Był to zapewne szok dla wcześniejszych ludzi i plemion. Spotkały się dwa zupełnie skrajne poglądy, w których jedni musieli jakoś uwierzyć w rację tych drugich a drudzy, przynajmniej spróbować uwierzyć w rację tych pierwszych.  

Mikel Arteta na konferencji prasowej stwierdził, że Arsenal był lepszy, stwarzał sobie sytuacje i powinien wygrać mecz z Liverpoolem. Owszem, jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie pierwszą połowę. Podopieczni Arne Slota zapomnieli jak gra się w piłkę, Andy Robertson, który miał być ostoją defensywy - okazał się pierwszym kandydatem do zmiany, kiedy w rytualnym tańcu z Saką wylądował na ziemi. Punkt dla wizjonera Artety, który przez cały tydzień kombinował, jakby tu nie powiedzieć światu o mniejszej ilości kontuzjowanych piłkarzy. Nie wiem, czy taktyka z użyciem mind games zadziałała, ale mam dziwne wrażenie, że na tym poziomie, menadżer drużyny przeciwnej, bardziej skupia się na swoim zespole aniżeli na zespole przeciwnika. 

José Mourinho swego czasu w przededniu meczu z Liverpoolem stwierdził na konferencji prasowej, że Chelsea wystawi drużynę rezerw a Brendan Rodgers musiał być w niezłym szoku, kiedy okazało się, że było zupełnie odwrotnie. Czy Arne Slot też był? Pewnie tak, ale tylko po pierwszych 45 minutach i to nie z powodu składu Kanonierów a złej gry swoich zawodników. Rzućmy na moment okiem na statystyki pierwszej części meczu, który miał rozwiać wątpliwości, czy Liverpool jest kandydatem do walki o mistrzostwo i czy Arsenal zdziesiątkowany kontuzjami wróci na zwycięską ścieżkę po porażce z Bournemouth. 

 



















I co widzisz, młody kibicu, lub co widzisz starszy kibicu? Musimy znaleźć wspólny punkt widzenia, wszakże konflikty powinny już zostać zaognione. Widzimy suche fakty. Większe posiadanie piłki, więcej strzałów oddanych na bramkę Liverpoolu, lepsze statystyki podań. Oczywiście większy wskaźnik xG na korzyść Kanonierów. A mimo to, wystarczył jeden rzut rożny, aby Emirates było w szoku. W szoku musiał być również Nicolas Jover, specjalista od stałych fragmentów gry, kiedy właśnie po takiej akcji gospodarze stracili gola. 

I gdybym tutaj się zatrzymał, gdybym w tym miejscu miał zakończyć, musiałbym przyznać Artecie rację. Był pan lepszy. Jednak nie powinno się wychodzić z kina w połowie filmu, wysiadać z samochodu zanim zaparkuje i wypowiadać się na temat całego meczu jako wygranym, kiedy grałeś dobrze tylko w jednej połowie spotkania. Do czego zmierzam? Warto mieć jakieś poparcie w słowach, więc rzut oka na drugą część spotkania. 

Powiedzieć, że Slot odmienił Liverpool podczas przerwy to nic nie powiedzieć. Ekipa the Reds wyszła z zupełnie innym nastawieniem na drugą część meczu. Oczywiście musiała gonić wynik, jednak w przeciwieństwie do pierwszej połowy - po kolejnych akcjach ofensywnych, po kolejnym dobrym odbiorze Konaté, przez piętrzące się problemy w defensywie Arsenalu, kończąc na strzelonym w końcu golu - chciała dalej strzelać i dalej atakować. 

Przede wszystkim Liverpool wrócił do swojego stylu gry. Mimo wielu upadków, gry na czas i prób kontrowania przez rywala, the Reds grali w swoją grę. Kontrolowali piłkę, rozgrywali krótko a jak udało się wciągnąć wyżej defensywę gospodarzy, Trent zagrał to jedno podanie w taki sposób, w jaki uwielbiamy je oglądać. Fantastycznie też wyglądała komunikacja Salaha z Darwinem przy wykończeniu akcji, bo jestem w stanie się założyć, że za końca Kloppa w Liverpoolu, Urugwajczyk po prostu szedłby na bramkę chcąc oddać strzał. Tutaj zadziałało zaufanie, wymienność pozycji, błyskawiczna ucieczka spod topora środkowych obrońców. Efekt końcowy - gol. I możemy tylko gdybać, coby było gdyby Endo zagrał piłkę szybciej do Darwina wychodzącego sam na sam. Można, ale nie trzeba. Takich sytuacji w meczach na tym poziomie jest wiele a i podejrzewam, że Japończyk miał wejść na boisku w zupełnie innym celu. W każdym razie szkoda, że się nie udało. 

Arteta miał prawo powiedzieć, że Arsenal powinien wygrać to spotkanie. Miał prawo zaklinać deszcz. Prawdą jest też, że statystyki nie grają na boisku. Liczby nie wygrywają spotkań. Analitycy dwoją się i troją, żeby wklepywać w tablety strzałki, diagonalne podania, zmieniać ustawienia, odwracać piramidę niczym sam Jonathan Wilson. Możemy się przekrzykiwać czy statystykami da się wygrać spotkanie czy też nie. Wiem tyle, że nie da się po końcowym gwizdku zmienić wyniku na tablicy świetlnej. Remis to remis. Albo i nie. 



Patrząc na tablicę z liczbami, którą tutaj zamieściłem możemy nic nie zrozumieć. Wnioski spróbuje podać w prosty sposób. Dziesięciu najczęściej podających piłkarzy to sześciu graczy Liverpoolu i czterech Arsenalu. Najskuteczniej podającym zawodnikiem był Curtis Jones, później Ryan Gravenberch, Konate, van Dijk. Sytuacja ta dotyczy wyłącznie piłkarzy, którzy zaliczyli najwięcej kontaktów z piłką. Dla żartu dodam tylko, że w innej sytuacji Endo miałby 100% celności podań, bo dwukrotnie zagrywał piłkę do kolegi. Różnice w procentach najlepszej dziesiątki nie byłyby może przesadnie wielkie, ale fakty są takie, że to podopieczni Slota wykonali więcej podań w tym spotkaniu, częściej szukali krótkich piłek i przesadnie nie kombinowali w akcjach ofensywnych. Prostota pozwoliła Liverpoolowi wywieźć punkt z trudnego terenu, bez narzekania na urazy, kontuzje, zawieszenia.  To nadal nie wszystko.



Moją ulubioną statystyką, czy raczej wykresem w tym sezonie jest tak zwane "momentum". Dla mniej wtajemniczonych, przytoczę wyjaśnienie z oficjalnej strony Opty. Przecież nie będziemy wierzyć konowałom, tylko specjalistom, prawda? Prawda panie Mikel?

"Momentum meczu mierzy dynamikę rozgrywki i pokazuje, która drużyna tworzy bardziej zagrażające sytuacje w określonych momentach. Robi to, oceniając prawdopodobieństwo, że drużyna posiadająca piłkę strzeli gola w ciągu kolejnych 10 sekund."

I jeszcze raz w tym momencie możemy rzucić okiem na wykres. Pierwsza połowa to zdecydowana dominacja Arsenalu. Szokiem jest fakt, że Liverpool wrócił do gry chociażby na chwilę. Mecze jednak trwają 90 minut i chyba to pogrążyło Artetę całkowicie. Po przerwie the Reds atakowali nagminnie, skupiając się na pozostaniu przy swoim stylu gry. Przy dobrych momentach moglibyśmy oczekiwać zdecydowanie więcej. Były dwie próby Trenta (przy drugiej dostał już burę od Slota a później zaliczył asystę drugiego stopnia). Szoboszlai starał się zakończyć akcje strzałem, ale kolejny raz zabrakło jakości, ale to jest temat na inny artykuł. Były próby Salaha, Darwina. Był w końcu gol i kolejne próby. Na koniec spotkania mógł pozostać niedosyt. 

Chcąc oddać cesarzowi, co cesarskie (mowa o trenerze Arsenalu) muszę nadmienić, że istnieje podejrzenie, które nakazuje mi myśleć, że problemy defensywne Arsenalu w drugiej połowie spowodowały taki a nie inny przebieg meczu. Gabriel i Jurrien Timber nie byli w stanie kontynuować gry, Arteta wprowadzał kolejnych zawodników, jednak to Slot potrafił ze zmian wyciągnąć więcej. Oddając holendrowi co... holenderskie muszę przyznać rację, że czasem ta drużyna jeszcze się zacina, czasem źle wchodzi w mecz (może bardzie wypadałoby powiedzieć "nadal"?) i momentami wygląda na grupę chłopaków, którzy nie wiedzą co mają robić. Były chwile przestoju, bywały minuty bezruchu. Liverpool grał statycznie, bez zaskoczenia a mimo to zaskoczył powrotem, atakami i wynikiem. Zaskoczył tym, że kolejny trudny mecz w terminarzu jest nieprzegrany.

Liverpool zajmuje drugie miejsce za City i wyprzedza Arsenal o cztery punkty. Powodów do optymizmu można także szukać w tym, że w następnej kolejce the Reds zagrają u siebie z Brighton, a Kanonierzy z Newcastle. Jedni i drudzy nie będą chcieli tanio sprzedać skóry, ale w jedenastej kolejce Arsenal podejmie Chelsea a Liverpool Aston Villę. Terminarz może zagrać ważną rolę w układzie tabeli. To będą trudne tygodnie dla obu menadżerów. Trudne, gdyż nie do końca wiadomo w jakich składach będą występować obie drużyny. 

Czy trzeba będzie zaklinać deszcz aby udowodnić swoją wartość? Nie wiem. Może po prostu trzeba wziąć się w garść i wygrać trofeum? Ponad pięć lat to chyba wystarczająco dużo czasu, aby zrozumieć, że sztuczki na konferencjach prasowych, pretensje do całego świata i szukanie winnych nie dodadzą trofeum do gabloty. Przekonał się o tym ostatnio Erik ten Hag, który przecież trofea z Manchesterem United zdobywał. Wierzył w proces, który właśnie się zakończył. Artecie polecam obejrzeć mecz jeszcze raz i tym razem nie wyłączać po 45 minutach. Po pierwszej połowie nie było widać ani mistrzowskiej ręki byłego asystenta Guardioli ani Slotyzacji Liverpoolu. Po końcowym gwizdku, zachowano status quo. Slotyzacja trwa nadal, Kanonierzy muszą znowu leczyć Sakę i Timbera. Rzeka płynie dalej a Indianie dalej próbują wywoływać deszcz.

Sebastian Borawski



Autor: Gall1892
Data publikacji: 29.10.2024