Kto żyje nadzieją, umrze głodny
Artykuł z cyklu Artykuły
Kiedy Kylian Mbappe podchodził do rzutu karnego na Anfield, przed oczami miałem wszystkie wspomnienia z tych spotkań, gdzie Liverpool dominował, przeważał w statystykach a ostatecznie wychodził leżąc na tarczy. Ba, po prostu był roztrzaskany na miliony małych kawałeczków. Przypomniał mi się finał z Sevillą, gdzie wydawać by się mogło, że wszystko jest pod kontrolą a kilka błędów spowodowało, że Jürgen Norbert Klopp schodził z boiska z opuszczoną głową.
Francuska gwiazda Realu Madryt mogła przypomnieć znacznie więcej niż ten jeden mecz. Przypomniałem sobie od razu prowadzenie dwiema bramkami i szok na koniec meczu, kiedy tablica wyników kpiła z fanów The Reds wyświetlając rezultat 2:5. Widziałem 24 strzały na stadionie Stade de France, z czego dziewięć było celnych a mimo to żaden nie zatrzepotał w siatce. Widziałem oczami wyobraźni Vinícius Júniora, który w postaci kolegi z zespołu znowu podłącza Real Madryt do prądu w ważnym meczu. Kelleher obronił rzut karny, nie dowierzałem, poczułem ulgę i czekałem na rozwój wydarzeń. I gdy myślałem, że za chwilę zacznie się pogoń za wynikiem, Mohamed Salah został sfaulowany w polu karnym, przed The Kop. Widziałem już to kilka razy.
Pierwsza myśl czasem jest najlepsza. Widziałem gola na 2:0 i radość wszystkich na stadionie a później powolną kontrolę, dominację i swobodę, którą preferuje Arne Slot od pierwszych dni na Anfield. Widziałem jak rozgrywamy piłkę od obrony po atak i kończymy akcje strzałem celnym lub niecelnym, nie miałoby to żadnego znaczenia. Byłoby 2:0 i mecz zmierzałby ku końcowi. A przecież w tym sezonie Liverpool wracał z wiele gorszych sytuacji i kończył z kompletem punktów. Widziałem Salaha, który zdejmie tą swoją klątwę w meczach z Realem Madryt i zakończy wreszcie tą męczarnie. Spudłował.
O ironio. Piłkarz, który nawet jak rozgrywa słabszy mecz w tej kampanii to potrafi asystować lub strzelić gola na wagę zwycięstwa. W pojedynku z Królewskimi, mimo, że próbowali go wyłączyć z gry zanotował dwa kluczowe podania a skuteczność zagrywanych piłek do kolegów wyniosła lekko ponad 80%. Dodatkowo 54 razy miał kontakt z piłką i to nie będąc wyłącznie pod polem karnym przeciwników. Egipcjanin robił wszystko aby pomóc kolegom z zespołu.
Salah nie tylko strzela, ale motywuje, inspiruje i prowadzi. To nie przypadek, że Liverpool odniósł tyle sukcesów z nim w składzie, w tym mistrzostwo Premier League (2019/20) i Ligę Mistrzów (2018/19). Dodatkowo świetny początek w jego wykonaniu pozwala praktycznie we wszystkich rozgrywkach być na samym szczycie. Piłkarz, który chyba częściej niż Harry Kane jest określany jako "one season wonder" stał się żywą legendą klubu, który chełpi się tym, że nikt nie jest większy od niego. I być może dlatego woli postawić dane w Excelu wyżej niż to, co świat widzi gołym okiem.
W filozofii Nietzschego istnieje idea "wiecznego powrotu" – myśli, że wszystko, co piękne, powinno trwać na zawsze. W przypadku Salaha, jego odejście byłoby jak przerwanie tego wiecznego kręgu. Strata skrzydłowego będzie nie tylko osłabieniem drużyny, ale i emocjonalną raną, którą trudno będzie zaleczyć. Czy musimy patrzeć na świat wyłącznie przez pryzmat statystyk? Wątpię. A przynajmniej w tym przypadku nie chcę.
Widziałem w Salahu chęć do osiągnięcia rzeczy niemożliwych w tym sezonie. Radość z fanami po zwycięskiej bramce, tonięcie w ich objęciach po kolejnym golu czy rzucenie koszulką i poczucie ulgi tak bardzo wszystkim potrzebnej w ostatniej kolejce ligowej to coś, czego nie pokażą statystyki. To coś poza skalą boiska piłkarskiego i milionów funtów, które pewnie zarabia Salah i może zarabiać dalej reprezentując Premier League. Tak, oglądając Egipcjanina w tym sezonie, nie myślę o tym, że jest jednym z wielu. Nie myślę, że w drużynie jest przecież dziesięciu innych, równie ważnych piłkarzy. Jego determinacja przypomina mi o tym, że dochodzimy do kolejnego końca historii, które już przeżywałem. Był Torres, Suárez, Coutinho, był Sadio Mané czy Roberto Firmino. Wszyscy odchodzili w różnych czasach, w różnych okolicznościach i w różnych etapach swoich karier. Zawsze jednak pozostało poczucie pewnej pustki, pewnego rodzaju niezastąpienia. Może w środku pomocy udało się to najbardziej. Czy Salah nie może zakończyć kariery w Liverpoolu, aby nie musieć się znowu zastanawiać, czy uda się zastąpić kolejnego, wielkiego piłkarza? Może. Czy chce? Pewnie tak.
Kibice Liverpoolu zawsze wierzyli w filozofię Billa Shankly'ego, który mówił: "Nie chodzi tylko o grę, chodzi o emocje, społeczność i miłość do piłki nożnej." Salah jest ucieleśnieniem tych słów. Jego odejście byłoby dla kibiców czymś więcej niż tylko stratą sportowca. To jakby stracić część siebie. Widzisz go od tylu lat, kibicujesz mu, wspierasz, czasem denerwujesz się na niego. Jednak przez 90 minut nie pomyślisz, że dobrze by było go nie mieć w zespole. Jest genialny. Z tego zdawali sobie sprawę zarówno menadżerowie, jak i koledzy w drużynie. A w tym sezonie udowadnia to dobitniej niż w poprzednich. A przecież w poprzednich sezonach nie zawsze było kolorowo. Zdarzały się momenty potężnych kryzysów, w których nawet on wyglądał na zmęczonego. Czy się poddawał? Nigdy. Nawet jak z kontuzją musiał rozgrywać pełne mecze.
Albert Camus pisał, że "każda porażka to nauka". Liverpool musi zrozumieć, że utrata Salaha byłaby czymś więcej niż błędem – byłaby lekcją o tym, jak łatwo zniszczyć coś wyjątkowego. Klub powinien zrobić wszystko, by zatrzymać Mohameda, by pozwolić jego magii działać jeszcze przez kilka sezonów. Nie tylko liczą się te cholerne sumy na kontraktach i zastanawianie się czy jego wiek podoła wymaganiom Premier League. Pokazywał już wcześniej, że tak. Czy po tylu dobrych sezonach, zasługuje na takie pytania? Moim zdaniem nie.
Zatrzymanie Mohameda Salaha to nie tylko kwestia sportowa. To wybór między rozumem a sercem, między strategią a emocją. Dla mnie, kibica jego odejście to nie byłby zwykły transfer – to byłoby jak utrata części swojej tożsamości. Salah musi zostać. Dla wyników, dla historii i dla miłości. I dla czegoś jeszcze. Dla momentu, w którym znowu podejdzie do cholernie ważnego rzutu karnego i tym razem wykona go perfekcyjnie. Udowadniając, kolejny już raz, że jest wybitnym piłkarzem, ale i człowiekiem, który czasem popełnia błędy. Najważniejsze, że potrafi o nich zapomnieć.
Pewnie jeszcze nie raz, gdy podejdzie do jedenastki, będę miał ogromne obawy i powroty złych wspomnień. Żywię jednak głęboką nadzieję, że wykona też rzut karny tak perfekcyjnie i tak spokojnie, jak nigdy dotąd. I wtedy znowu poczuje ulgę. Doskonale wiem, kiedy ta ulga będzie największa.
W momencie podpisania nowego kontraktu. Póki co żyję nadzieją, że to się wydarzy. Benjamin Franklin powiedział zdanie z tytułu tego tekstu. Być może na koniec sezonu będę jak Franklin. Umrę głodnym. Być może jednak Liverpool zdobędzie jeszcze jedno mistrzostwo i Salah odejdzie w pełni najedzonym. Bo to, że ma głód zdobywania goli i kolejnych trofeów widzimy wszyscy. No, może poza Hughesem, Edwardsem i FSG.
Sebastian Borawski
Autor: Gall1892
Data publikacji: 29.11.2024